Białoruś to państwo upadłe. Prezydent prowadzi ludzi na śmierć, a zmarłym na koronawirusa zarzuca poddanie się – mówi tamtejsza dziennikarka. Jeden z zarażonych sportowców grał z Aleksandrem Łukaszenką w hokeja, mimo to pandemia jest tematem tabu.
Mateusz Skwierawski
Na Białorusi odnotowano rekordową liczbę zakażeń koronawirusem, która przekroczyła 14 tysięcy. To oficjalne dane, a wydaje się niemożliwe ustalić, ile faktycznie osób choruje i zmarło. Można jednak w ciemno zakładać, że zgonów jest więcej niż 89 – podawanych do wiadomości publicznej.
Tamtejsza władza od początku lekceważyła pandemię, najpierw były ironiczne żarty prezydenta Aleksandra Łukaszenki o metodach leczenia wirusa wódką. W momencie, gdy sytuacja wymknęła się spod kontroli, białoruski przywódca przeszedł do ofensywy i zrzuca odpowiedzialność na innych.
– Łukaszenka mówi wprost: jeżeli ktoś zmarł na koronawirusa, to sam jest sobie winien. Bo był za gruby, za stary albo po prostu słaby – mówi Hanna Liubakowa, niezależna dziennikarka z Mińska. Ludzie na Białorusi porównują skalę dezinformacji do katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu z 1986 roku.
Wirus szaleje
Kapela na tonącym okręcie gra jednak do końca. Dotyczy to każdej sfery życia: metro czy autobusy dalej są przepełnione ludźmi, bo społeczeństwo otrzymało odgórny nakaz chodzenia do pracy. Centra handlowe zanotowały tylko niewielki spadek, mieszkańcy dalej je odwiedzają. A sportowcy mają dawać ludziom rozrywkę, czy to się im podoba, czy nie.
Nawet jeżeli potwierdzone przypadki zakażenia wirusem wypływają na powierzchnię. Kontakt z nosicielami COVID-19 miały piłkarki, a liga jest kontynuowana.
Koronawirusem zaraziła się też spora grupa hokeistów Niemena Grodno. Klub oficjalnie tego nie potwierdził, a w oświadczeniu skomentował, że zespół przebywa na urlopie. Wśród chorych są też młodzieżowi zawodnicy Niemena, którzy chodzili później do szkoły. Tamtejszy portal sportowy Tribuna dotarł nawet do informacji, że klub podpisał dokumenty o nieujawnianiu całej sytuacji.
Białoruś trąbi, że zarażony jest hokeista Dzmitryj Mialeszka, który przed kilkunastoma dniami grał w turnieju z Łukaszenką i był z prezydentem w jednej drużynie.
Trupy z szafy wypadają też w piłce. Azdren Llullaku z Szachciora Soligorsk mówił w wywiadzie, że w tamtejszej lidze są zawodnicy zakażeni. Później piłkarze dostali zakaz udzielania się publicznie w temacie pandemii.
Testy bez wyników
Ludzie, którzy żyją pod butem rządzących, mają jednak swój rozum i całe szczęście, że z niego korzystają. Wobec biernej i lekceważącej postawy państwa, mieszkańcy sami się organizują. Wolontariusze zbierają pieniądze na szpitale, restauratorzy dostarczają lekarzom jedzenie. Zakłady krawieckie zamieniły się w producentów masek, a galeria sztuki współczesnej w magazyn na datki dla potrzebujących. Łukaszenkę z pewnością dziwi widok mieszkańców noszących maseczki, bo przecież on tego nie sugerował, a wręcz krytykował.
Liubakowa opowiada nam, jak wyglądały jej testy na obecność wirusa, gdy wróciła do kraju z Niemiec. – Najpierw wypełniłam formularz, gdzie byłam i skąd przyleciałam. Następnym krokiem były badania: wymaz z nosa i gardła. Oddzielne pomieszczenie z dwoma lekarzami wyglądało bardzo profesjonalnie, aż się zdziwiłam, że wprowadzono u nas takie obostrzenia. Po badaniach zostawiłam swoje dane, numer telefonu i adres domowy, ktoś miał się do mnie zgłosić z wynikami. Po kilku dniach zaczęłam się niepokoić i sama zadzwoniłam na infolinię. Do dziś nie otrzymałam wyników, nikt też nie odebrał – tłumaczy dziennikarka.
Na lotnisku w Mińsku usłyszała, że musi poddać się kwarantannie i nie może opuszczać mieszkania przez dwa tygodnie. – Nikt tego nawet nie sprawdzał, mogłam pójść sobie, gdzie tylko chciałam. Postąpiłam jednak rozważnie, zostałam w mieszkaniu. Po dwóch tygodniach powinnam przejść kolejne badania, ale nie udało mi się z nikim skontaktować – komentuje.
Prowadzi na śmierć
Światowa Organizacja Zdrowia apeluje do władz o odwołanie imprez masowych i większe dystansowanie społeczne. W kraju robi się niebezpiecznie.
Kibice bojkotują mecze, na pustych trybunach wywieszają transparenty – przepraszają, że nie dopingują drużyny. Na murach malują graffiti: maski gazowe albo pioruny uderzające w zarazę. Są tacy, którzy przychodzą na stadion, ale podobnie jak obsługa, fotoreporterzy i chłopcy do podawania piłek – zabezpieczają się maseczkami, czego nie robili jeszcze kilka tygodni wcześniej.
– Łukaszenka od lat nie walczył z kryzysem, nie musiał się wykazywać i przyzwyczaił się do myśli, że jest mocny, silniejszy od przeciwnika. Po jego zachowaniu widać, że uparcie brnie w swoje metody, chce pokazać wszystkim, że wie lepiej, dalej przekonuje, że nie ma się czym przejmować. Miał dużo czasu, by przygotować państwo na kryzys, zrobił wszystko odwrotnie. Działa tak, żeby jak najwięcej ludzi zachorowało, prowadzi nas na śmierć – kontynuuje Hanna Liubakowa.
Dziennikarka nawiązuje do niedawnego święta narodowego “Subotnik” wywodzącego się jeszcze z czasów radzieckich. To dzień pracy, nieodpłatnej, na rzecz ogółu. Wzięło w nim udział 2,5 miliona ludzi, a prezydent sam przykładnie sadził drzewa. Z psem w ramionach, otoczony wianuszkiem młodych i uśmiechniętych dziewcząt zwieńczył to narodowe święto pięknym zdjęciem, które krążyło po największych serwisach informacyjnych w kraju.
Liga gorącym towarem
Funkcjonowanie zawiesiły na razie piłkarskie akademie. Nie było wyjścia, rodzice przestali puszczać dzieci na zajęcia, a trenerzy nie mogli zrealizować programu z dwójką juniorów na boisku. Przeszli na tryb ćwiczeń internetowych. – Nikt nam nie zabrania pracy, ale boją się rodzice, co jest uzasadnione – mówi Alexander Sukhobski z lokalnej szkółki piłkarskiej.
Trudno spodziewać się, że tą samą drogą pójdzie szef piłkarskiej federacji. Pułkownik Władimir Bażanow to weteran wojenny, członek Rady Bezpieczeństwa popierający partię prorządową “Biełaja Ruś”. Żywot tamtejszej ligi zależy głównie od rządu, znaczna część klubowych budżetów jest bowiem dofinansowywana przez państwo, wyjątkami są na przykład BATE Borysów czy Dynamo Brześć, niezależne od pieniędzy władzy.
Sport ma w kraju spełniać założenia propagandy, pokazać, że życie toczy się dalej i jest bezpiecznie. Dlatego prezydent gra w hokeja i chwali się, że białoruską ligę piłkarską chcą oglądać w innych krajach, na przykład w Rosji, Indiach czy Izraelu. Prawa do transmisji tamtej ekstraklasy nigdy wcześniej nie były tak chodliwym towarem, dostęp do niej wykupiło dziesięć państw, w których sport został wstrzymany.
Sportowcy są mocno zdezorientowani. – Martwię się. Moje życie jest w niebezpieczeństwie, ale praca pozwala mi jeść. W tej chwili nie możemy nic zrobić – mówi Momo Yansane, piłkarz klubu Isłacz Minski Rajon. Natomiast przebywający w Polsce piłkarz ręczny Vive Kielce, Arciom Karalok, ciągle odpowiada na pytania, kiedy w jego kraju w końcu wprowadzą kwarantannę. – Na Białorusi liczba przypadków rośnie, to trochę przerażające. Zignorowali zagrożenie, w Polsce postąpili właściwie – mówi w wywiadzie dla “Parimatch”.
W zdrowym ciele zdrowy duch
Prezydent idzie w zaparte, mówi: “więcej osób ginie w wypadkach i umiera na raka”. Sprzeciwił się środkom dezynfekującym oraz maskom w szkołach i zabronił ludziom umierać na COVID-19. Zmarłym zarzuca poddanie się. Łukaszenka wychodzi z założenia, że “lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach”.
– Moje przemyślenia? To państwo upadłe – kontynuuje Liubakowa. – Prezydent wykorzystuje sport do propagandy, na zasadzie: w zdrowym ciele zdrowy duch. Ludzie czują niesmak, są źli i przerażeni. Do tej pory między prezydentem a społeczeństwem obowiązywała niepisana umowa: macie mało, ale jest stabilnie, na przykład pod względem emerytur. Łukaszenka zazwyczaj czuł potrzeby ludzi, dziś nas ignoruje, nie ma w nim empatii i zrozumienia – opowiada dziennikarka.
Nauczyciele w liście otwartym do władzy proszą o możliwość nauki na odległość, rodzice sami decydują, by nie wysyłać dzieci do szkoły. Setki tysięcy osób podpisało się pod petycją dotyczącą wprowadzenia kwarantanny. Lekarze natomiast, anonimowo, by się nie narazić, dementują nieprawdziwe komunikaty Ministerstwa Zdrowia, choćby o tym, że szpitale nie są przepełnione.
Drugi Czarnobyl
– Przywykliśmy, że jak władza mówi “jest dobrze”, to musimy się martwić – komentuje Liubakowa. – Społeczeństwo współpracuje, okazało się bardziej skuteczne niż prezydent. Oczekiwalibyśmy choćby minimum, na przykład komunikatu: zostańcie w domach, zachowujcie się ostrożnie. Przecież mamy dostęp do informacji, widzimy, co się dzieje na świecie – tłumaczy.
– Jedna lekarka mówiła pod nazwiskiem o skali zagrożenia koronawirusem, ale zabronili jej tego przełożeni. Musiała skasować swoje konto w mediach społecznościowych. Otrzymaliśmy pomoc od Polaków, do szpitali w Grodnie, Woroninie i Mińsku dostarczyliście nam maseczki, leki i płyny dezynfekujące, za co jesteśmy wam wdzięczni. O tym jednak nasze media długo milczały. Skoro nie potrzebujemy pomocy, to dlaczego ją otrzymujemy? – pyta retorycznie.
Niezależni dziennikarze mówią zgodnie, a kibice piszą na transparentach: to powtórka z 1986 roku. Wtedy, po wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu, radzieccy przywódcy długo ukrywali, co naprawdę się wydarzyło. Później zaprzeczali faktom, a na koniec prosili, by ludzie pili alkohol, który uchroni ich przed promieniowaniem.
Koronawirus. Ekstraklasa chce być oglądana za granicą
Koronawirus. Maciej Rybus: Rosja walczy twardą ręką
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy zabraknie pieniędzy na polski sport? “Liczę na to, że budżet ministerstwa sportu będzie wyglądał tak samo”
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Komentarze (11):