Pandemia koronawirusa spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Nasze życie zmieniło się diametralnie i to zaledwie w ciągu kilku tygodni. Zjawisko zagrożenia epidemiologicznego wydaje się czymś nowym i niespotykanym. Okazuje się jednak, że nasze miasto i jego mieszkańcy przeżyli już kilka epidemii.
Choroby epidemiczne nawiedzały Nidzicę praktycznie od momentu jej założenia w 1381 roku, co zresztą nie było niczym wyjątkowym w średniowiecznych miastach. Kronikarze wspominają, że zaraza dotknęła młode miasto już 17 lat po tym jak nadano mu prawa miejskie. Kolejna nawiedziła gród nad Nidą sześć lat po bitwie pod Grunwaldem, jednak najgroźniejsza okazała się epidemia dżumy, szalejąca na Mazurach od 1708 do 1711 roku.
Dżuma 1710 – 1711
Zarazę mieli przywlec w te tereny pielgrzymi powracający z Torunia do Białut na Działdowszczyźnie, a więc miejscowości leżącej 18 km od Nidzicy. Aby nikt nie opuścił dotkniętej chorobą wsi, dookoła Białut wzniesiono palisadę. W ten sposób chciano zwalczyć zarazę w zarodku. W efekcie tylko nieliczni mieszkańcy Białut, którzy w porę uciekli do lasu, przeżyli czas zarazy. Podobna tragedia rozegrała się w 1708 roku w Olsztynku. Tu rolę palisady pełniło wojsko, które otoczyło miasteczko i nie pozwalało nikomu opuścić jego granic. Olsztynka nie skazano jednak na zagładę.
Po pierwszym etapie izolacji, kiedy w mieście zapanowały nędza i głód, do Olsztynka pospieszyła pomoc z sąsiednich miejscowości. Szacuje się, że mimo podejmowanych starań medycznych i różnych zabiegów magicznych stosowanych przez ówczesną ludność, na tę chorobę – roznoszoną głównie przez szczury i pchły – zmarło aż 200 tysięcy spośród 600 tysięcy mieszkańców Prus Książęcych. Najbardziej ucierpiały najbiedniejsze tereny mazurskie. Zmarłych grzebano najpierw wokół kościołów, później, w miarę zwiększającej się liczby ofiar, na wydzielonych cmentarzach. Symbolem dżumy stał się charakterystyczny ubiór ochronny noszony w XVI–XVIII w. przez lekarzy w czasie epidemii, z maską w kształcie dzioba, do którego wkładano wonne olejki tłumiące fetor rozkładających się zwłok.
Do Nidzicy dżuma zawitała w 1710 roku i do stycznia 1711 roku pochłonęła ponad 200 ofiar. W mieście mieszkało wówczas od 800 do 1000 osób. Zaraza pochłonęła zatem jedną piątą lub nawet jedną czwartą mieszkańców naszego miasta. Nidzicę, zgodnie z edyktem królewskim na temat zadżumionych miejscowości, otoczono rowami i palisadami, a strażnicy mieli rozkaz strzelać do wszystkich osób, które chciały wejść lub potajemnie opuścić miasto. Było ono otoczone kordonem sanitarnym do września 1711 roku.
Ogromne straty w ludności (ponad 10 tysięcy zagród chłopskich straciło gospodarzy) przyczyniły się do zaburzenia dotychczasowych układów społeczno-narodowościowych na Mazurach. Po ustaniu epidemii dżumy do spustoszonego regionu sprowadzono Salzburczyków, czyli wyznawców kalwinizmu, którzy byli zmuszeni emigrować z Austrii. Przybyli oni do Prus w 1732 roku w liczbie około 12 tysięcy i, choć od epidemii dżumy minęło prawie 20 lat, osiedlano ich tam gdzie nadal nie odtworzono stanu zaludnienia i stopnia zagospodarowania sprzed epidemii. Wokół Nidzicy, w lasach i polnych nieużytkach pojawiły się w tym okresie, dawno niewidziane tu żubry i niedźwiedzie.
Cholera 1831
Kolejna epidemia, która zdziesiątkowała mieszkańców Nidzicy, wybuchła w 1817 roku w Kalkucie. Stamtąd kupcy, żeglarze i żołnierze przenieśli ją do niemal każdego zakątka na ziemi. W 1830 roku cholera, bo o niej mowa, dotarła do Rosji, gdzie zabiła co dwudziestego Rosjanina.
Zakaźna choroba przewodu pokarmowego, wywołana zazwyczaj spożyciem jedzenia lub wody skażonych przecinkowcem cholery, dotarła na teren Królestwa Polskiego w 1831 roku wraz z rosyjskimi żołnierzami tłumiącymi powstanie listopadowe. Pojawienie się epidemii na terenach Królestwa Polskiego i Litwy zbliżyło ją bezpośrednio do granic Prus Wschodnich. W obliczu bliskiego zagrożenia władze powołały Królewską Komisję do Zwalczania Cholery.
Oprócz wydania specjalnej instrukcji w języku niemieckim i polskim na temat postępowania w czasach zarazy, jednym z pierwszych rozporządzeń komisji było zamknięcie granicy państwa i założenie kordonu sanitarnego na całej jej długości. Rozporządzenie pozwalało na przekraczanie granicy w kilku specjalnie wyznaczonych punktach.
W rejencji królewieckiej, do której należała Nidzica, granicę południową Prus Wschodnich można było przekraczać przez „Napiórki pod Niborgiem (Neidenburg) i przez Opaleniec pod Wilborgiem czyli Willenbergiem”. Niedługo potem zamknięto przejście w Opaleńcu koło Wielbarka, a jedynym przejściem w tej części Prus Wschodnich zostały wspomniane „Napiórki”, czyli dzisiejsze Napierki.
Ograniczenia
W miejscach przejść granicznych zarządzono zorganizowanie zakładów kwarantanny. Zabroniono przekraczania granicy poza wyznaczonymi punktami, a za naruszenie przepisów grożono nawet karą śmierci. Podwójny kordon wojskowy strzegł całej długości granicy. Pilnowano przede wszystkim leśnych dróg i ścieżek prowadzących z Prus Wschodnich do Królestwa Polskiego.
Szczególną uwagę polecono zwracać na handlujących Żydów i na włóczęgów. Wzmocniono również nadzór nad karczmami i domami noclegowymi. Ich gospodarze musieli dokładnie badać dokumenty podróżnych, a w razie jakichkolwiek podejrzeń składać doniesienia do miejscowych władz. Do Prus nie można było wwozić starych ubrań, bielizny, pościeli, materaców, wełnianych i innych nakryć nocnych.
Były to bowiem przedmioty szczególnie mocno „wciągające jad”. Zabraniano organizowania pielgrzymek, a w miejscowościach przygranicznych odwoływano tradycyjne jarmarki. To rozporządzenie dotyczyło również bezpośrednio Nidzicy, która ze względu na swoje przygraniczne położenie była miejscem popularnych i znanych jarmarków.
Profilaktyka
Jak radzono sobie z epidemią? Każdy dom, w którym ktokolwiek zachorował na cholerę musiał być odizolowany i pilnowany przez straże. Granicę izolacji należało oznaczyć liną. Przy większym niebezpieczeństwie trzeba było natychmiast izolować całą miejscowość, a kordon obsadzić wojskiem. Psy, koty i inne zwierzęta musiały być zabite.
Drób służący za pożywienie powinien mieć krótko obcięte pióra. Miejsca publiczne takie jak szkoły, teatry, restauracje miały być zamknięte, natomiast kościoły mogły być otwarte. Należało pilnować, aby w sklepach nie gromadziło się jednocześnie zbyt wielu ludzi. Organizowano również specjalne szpitale i proponowano cały zestaw zaleceń profilaktycznych.
Zalecano codzienne spacery na świeżym powietrzu, pieszo lub konno. Niemniej ważny miał być regularny sen o właściwej porze oraz odpowiednia dieta. Stanowczo zakazywano spożywania alkoholu i kwaśnych potraw. W przypadku napojów wyskokowych wyjątek uczyniono jedynie dla wina i koniaku. Wymienione wskazania i nakazy dotyczyły jednak niewielkiej części uprzywilejowanej ludności.
Przeważająca większość miejscowych, przede wszystkim mieszkańcy miasteczek i wsi, żyli niezwykle skromnie, a ich dieta i sposób dbania o własne zdrowie były ograniczone do minimum. Ubogie warunki życia, brak nawyków higienicznych i sanitarnych, skromne wyżywienie oraz nieodpowiedzialność osób, które miały troszczyć się o wprowadzenie w życie zarządzeń Komisji do Zwalczania Cholery, zaowocowały rozwojem epidemii na terenie Warmii i Mazur.
Cholera Zeitung
W naszej części Mazur cholera nasiliła się na początku sierpnia 1831 roku. W Szczytnie wraz z chorobą szerzyły się strach i rozpacz. W kronice Pasymia czytamy, że dzięki pracy trzech medyków sprowadzonym przez landrata Berga zmarło tylko 132 z 400 chorych. W tym czasie większość mieszkańców Nidzicy – jak opisuje to w monografii miasta J. Gregorovius – nosiła w celu ochronnym plastry ze smoły na piersi i codziennie nacierała sobie okolice żołądka olejkami eterycznymi i spirytusem winnym. Szczególnie ceniono sobie nieosoloną papkę z kaszy lub ryżu z dodatkiem sproszkowanego gummi arabicum, którą podawano chorym, kiedy tylko pojawiły się u nich niepokojące objawy.
Wskutek nieznajomości prawdziwej przyczyny cholery, oprócz słusznych zaleceń dotyczących utrzymywania czystości oraz niektórych rozsądnych zarządzeń o izolacji i kwarantannie, wydawano w dobrej wierze szereg rad i rozporządzeń niemających żadnego znaczenia dla zahamowania epidemii. Na ten przykład w Nidzicy, dla oczyszczenia powietrza palono często na rynku stos z krzaków jałowca. Co więcej, mimo przeciwwskazań dotyczących spożywania napojów wyskokowych zwartych w instrukcji sporządzonej przez Komisję do Zwalczania Cholery, szybko pojawiło się przekonanie, że alkohol zabija zarazki. Tym samym ulice Nidzicy zapełniły się pijanymi mieszkańcami.
Niestety dopiero odkrycie przez Roberta Kocha w 1883 roku przecinkowca cholery i opisanie procesu roznoszenia choroby sprawiły, że można było z nią skutecznie walczyć. Zanim jednak osiągnięto ten poziom wiedzy, mimo podjętych środków profilaktycznych (w Królewcu wydawano nawet specjalną gazetę Cholera Zeitung) epidemia zebrała ogromne żniwo.
Górka Garncarska
Epidemia najbardziej dotknęła ludność miast. Najwyższą śmiertelność w stosunku do liczby mieszkańców na terenie Prus Wschodnich wykazały miasta takie jak: Pasym, Ryn, Nidzica, Ostróda. W całym powiecie nidzickim na trzydzieści tysięcy mieszkańców cholerą zaraziło się 639 osób z czego 363 osoby zmarły. W samej Nidzicy od 20 czerwca do 30 września 1831 roku zachorowało 356 osób, umarło 218. Szacuje się, że całe Prusy Wschodnie straciły na skutek epidemii ok. 15 tysięcy mieszkańców. Według rozporządzeń płynących z Królewca koniecznym było znalezienie miejsca na specjalne cmentarze dla zmarłych na cholerę. Miejsce to miało się znajdować z dala od zabudowań i być dobrze ogrodzone.
Zmarli przewożeni byli przez specjalny personel. Wózki do przewożenia ciał miały mieć tak zbudowane skrzynie, aby można było wkładać do nich zwłoki przy pomocy tępych, żelaznych haków, a po przewiezieniu przenosić ciała do grobu bez konieczności dotykania ich. Grób musiał mieć co najmniej jeden sążeń głębokości (około 2 m), a po wrzuceniu do niego zwłok musiał być posypany niegaszonym wapnem. W Szczytnie zmarłych na cholerę chowano w zbiorowych mogiłach poza granicami miasta. W Nidzicy ofiary epidemii zostały pochowane w dwóch miejscach: większość zmarłych grzebano na cmentarzu epidemicznym w pobliżu drogi do Zagrzewa, pozostałą część pochowano na cmentarzu na Górce Garncarskiej, nazywanej współcześnie Górką Warszawską.
Reminiscencje
Góra Garncarzy, określana tak od nazwy rzemiosła, którym parali się osiedlający się tam mieszkańcy Nidzicy, była pierwotnie wsią miejską, wzmiankowaną już w dokumentach lokacyjnych miasta. W XIV wieku wybudowano tam kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, a wokół niego założono cmentarz. W tym samym czasie na terenie Nidzicy funkcjonował – istniejący zresztą do dziś – drugi kościół, zwany „miejskim” (Kościół św. Wojciecha).
Wieś podmiejska z kościołem i cmentarzem rozciągały się przed południową bramą miasta zwaną „polską”, dlatego też bardzo szybko całe to przedmieście zaczęto nazywać „polskim”. Również cmentarz na Garncarskiej Górze określano jako „polski cmentarz”. Dzisiaj na Górce Warszawskiej próżno szukać śladów po dawnym kościele. Świątynia została spalona w 1664 lub 1784 roku, a jej ruiny rozebrano ostatecznie w roku 1828. W miejscu kościoła pozostał jednak cmentarz użytkowany do 1830 roku, kiedy to pochówki przeniesiono do nowo założonego cmentarza ewangelickiego przy dzisiejszej ul. Warszawskiej. Podczas epidemii cholery w 1831 roku to tam pochowano jednak część zmarłych mieszkańców miasta. W kolejnych latach cmentarz był nieużytkowany.
Wyjątkowy pochówek
Wyjątkiem był rok 1848, w którym pochowano tam powiatowego radcę sądowego Ferdynanda Tymoteusza Gregorovius’a (ojca Juliusa i Ferdynanda), dzięki któremu odbudowano i podźwignięto z ruin nidzicki zamek. Został on pochowany obok swojej pierwszej żony Wilhelminy Karoliny Doroty Kausch, córki radcy wojennego z Mariampola, zmarłej w 1831 roku, zapewne właśnie podczas epidemii cholery. Później cmentarz stopniowo odchodził w zapomnienie. Swoiste memento dla nekropolii odegrała budowa w jej bezpośrednim sąsiedztwie, oraz częściowo na jej terenie, osiedla bloków mieszkalnych.
Sam pamiętam, jak w szkole podstawowej, kiedy budowano bloki przy ulicy Warszawskiej, chodziliśmy z kolegami na to wzgórze, aby szukać czaszek. W wykopach i zepchanej ziemi widać było dużo ludzkich kości. Nikt z nas nie miał jednak świadomości, dlaczego jest ich w tym miejscu tak dużo. Dziś na górce, która zimą służy dzieciom do zjeżdżania na sankach, znajduje się ozdobny kamień będący fragmentem jakiegoś grobowca. Adam Płoski – historyk pochodzący z Nidzicy w jednym z artykułów snuje hipotezę, że być może jest to kamień nagrobny F. Gregoroviusa.
Często można również spotkać opinie, że jest to fragment obelisku poświęconego ofiarom epidemii cholery, która zaatakowała nasze miasto w XIX wieku. W świetle każdej z tych teorii warto zatrzymać się w tym miejscu i, wspominając dawne historie, wyszeptać z wiarą: Od powietrza, głodu, ognia i wojny, wybaw nas Panie!
ks. Przemek KAWA Kawecki SDB
Bibliografia:
Achremczyk Stanisław, Historia Warmii i Mazur, t. I, Olsztyn 2010.
Achremczyk Stanisław, Historia Warmii i Mazur, t. II, Olsztyn 2011.
Olkowski Zbigniew, Epidemia cholery azjatyckiej w Prusach Wschodnich w latach 1831-1832, Komunikaty Mazursko-Warmińskie, 1968, nr 4, s. 531-572.
Historia Nidzicy i Okolic, Red. Rezmer Waldemar, Nidzica 2012.
Nidzica z dziejów miasta i okolic, Olsztyn 1976.
Cholera w Nidzicy dziesiątkuje mieszkańców, www.neidenburg-nibork-nidzica.blogspot.com/
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS