A A+ A++

“Tydzień z…” to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie, przez siedem dni w tygodniu publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 13 do 19 kwietnia piszemy o najbardziej niespełnionych polskich talentach.

– Trener Wojciech Łazarek kazał mi znaleźć Pękalę, bo graliśmy mecz z Ruchem w Chorzowie, a on nie przyszedł na zbiórkę. Drużyna nie mogła już czekać, odleciała bez niego, a ja ruszyłem w miasto. Odwiedziłem dokładnie 53 lokale. Znalazłem go w 54, w takiej najgorszej spelunie niedaleko jego mieszkania – opowiadał Roman Józefowicz, ówczesny kierownik Lechii Gdańsk. – Dotarliśmy na miejsce, gdy reszta wychodziła już na rozgrzewkę. Wrzuciłem Mirka pod prysznic, ale nie doszedł do siebie przed rozpoczęciem meczu.Wszedł w trakcie i oczywiście był najlepszy na boisku. Wtedy trener Łazarek powiedział, że woli jednego pijanego Pękalę niż trzech trzeźwych Tarasiewiczów.

Nie było podziału na pijących i niepijących

Pękala urodził się w 1961 roku w Kłodzku. Do Wrocławia było kilkadziesiąt kilometrów, a że młody piłkarz wyróżniał się na tle rówieśników umiejętnościami i fizyczną dojrzałością, to Śląsk błyskawicznie ściągnął go do siebie. Niemal od razu do grających w ekstraklasie seniorów. Jego rówieśnicy – Waldemar Prusik i Ryszard Tarasiewicz – mówią jednym głosem: za juniora był najlepszy w Polsce. Talent miał niesamowity. Największy z nas wszystkich. – Patrzyliśmy na niego z podziwem. Mieliśmy po 16 czy 17 lat. My byliśmy w juniorach, a on już w pierwszej jedenastce seniorów. Wzmacniał nas, jak graliśmy w finałach turniejów albo o pierwsze miejsce w lidze. Umiał wszystko to, czego my dopiero się uczyliśmy. Tak po ludzku trochę mu zazdrościliśmy – opisuje Prusik. Ale to oni zostali legendami Śląska. Nie Pękala. O nim jedynie krążą legendy: ile pił i jak mimo to grał. 

Kilka historii zostało przez lata przerysowanych, niektóre mu dopisano, chociaż nie brał w nich udziału. Chociażby powtarzana legenda o tym, jak kilku piłkarzy Śląska zrobiło libację w czołgu T-34 stojącym przy wejściu na cmentarz żołnierzy radzieckich. – Impreza była, ale akurat Mirek nie brał w niej udziału – prostuje Prusik. Dzisiaj o jego problemie alkoholowym koledzy mówią niechętnie. Nie chcą mu dokładać. Co miało zostać opowiedziane, zostało. Nie ma sensu demonizować. Wtedy w ogóle się piło.

– Nie było podziału na pijących i niepijących. Jak po meczu szliśmy do dyskoteki, to pili wszyscy. A wtedy nie było słabych alkoholi. Każdy znał swój limit i nikt nikogo nie pilnował. Dopiero jak się zbliżała środa, to było wiadomo, że trzeba kończyć i iść trenować, bo w weekend następny mecz. Środowisko nie sprzyjało Pękali – mówi Tadeusz Pawłowski. – Śląsk popełnił wtedy błąd. Ściągał znakomitego młodego piłkarza, więc powinien go sprowadzić razem z rodzicami. On miał 15 czy 16 lat. Klub kombinował tak, że dał mu mieszkanie na stadionie, żeby ktoś z recepcji jakoś kontrolował, o której wychodzi i wraca. Ale to się nie sprawdzało. Jeśli na miejscu byliby rodzice, przypilnowaliby go i pewnie wszystko by potoczyło inaczej. Każdy jest inny. Ja też byłem młody jak odchodziłem do Zagłębia Wałbrzych, ale wiedziałem, że muszę skończyć szkołę, zdać maturę, później iść na studia. Mirek potrzebował wtedy opieki. Kogoś, kto spojrzy jak się prowadzi, czy chodzi do szkoły, czy treningów nie opuszcza. Nie było nad nim żadnej kontroli. Mógł robić, co chciał – dodaje Pawłowski.

Rekordowy junior

Pękala grał we wszystkich kategoriach wiekowych reprezentacji Polski i zazwyczaj wychodził jako kapitan. Powoływano go do tej drużyny, która akurat miała najtrudniejszego rywala. Zdarzało się więc, że grał z piłkarzami o trzy lata starszymi od siebie. A w wieku juniorskim to prawdziwa przepaść. Piłkarz Śląska był tak eksploatowany, że ustanowił nawet rekord Europy w liczbie meczów w młodzieżowych kadrach. Stanęło na 92. Nikt nie miał więcej. – Był bardzo dojrzały jak na swój wiek, więc mógł grać ze starszymi. Sprawny, szybki, zadziorny. Po latach Roy Keane grał w podobny sposób: nigdy nie odpuszczał, mógł biegać od jednego pola karnego do drugiego bez przerwy – mówi Dariusz Dziekanowski, który z Pękalą grał na mundialu do lat 20 w Australii w 1981 roku. 

Co ciekawe, dla Pękali był to drugi z rzędu mundial w tej kategorii wiekowej. Dwa lata wcześniej Polacy świetnie poradzili sobie z Jugosławią i Indonezją, więc w trzecim meczu walczyli z Argentyną o pierwsze miejsce w grupie. Z jednej strony był Diego Maradona, z drugiej Pękała. Argentyńczycy mieli znacznie lepszy zespół i pewnie wygrali 4:1, a Maradona strzelił dwa gole. Kiwał Polaków jak chciał, za to Argentyńczycy największy problem mieli z Pękalą. Na tych mistrzostwach grał w środku pola. Tam czuł się najlepiej, ale w klubach trenerzy wystawiali go na wszystkich pozycjach w ofensywie. – Jak zaczynał w Śląsku, to w środku grali bardzo doświadczeni piłkarze, więc trener Władysław Żmuda dawał go na skrzydło i tam też sobie radził. Ambitny był. Po każdym treningu zostawiał z Ryśkiem Tarasiewiczem i grali sobie takie mecze jeden na jednego. Obu bardzo to rozwijało – wspomina Pawłowski. – Miał wszystko: tak dobrą prawą nogę, jak lewą. Znakomity przegląd pola. Dokładny przerzut. Do tego był szybki i miał taką naturalną zadziorność, że nie przegrywał pojedynków, nawet jak ktoś był od niego o głowę wyższy. Mocny strzał z dystansu, ostatnie podanie – wymienia Prusik. Wszyscy nasi rozmówcy mówią to samo: powinien zrobić zdecydowanie większą karierę. Ale z czasem Pękala częściej niż na boisku, szokował w barze. 

– Święty nigdy nie byłem i nie mam zamiaru tego ukrywać. Nie ma jednak takiego kozaka, który po całonocnym pijaństwie był w stanie następnego dnia grać na odpowiednim poziomie. Łatka rozrywkowego piłkarza mi nie przeszkadzała. Lubiłem po meczu wypić piwko. Ale to normalnie w świecie futbolu. Takie zwyczaje panują zresztą do dziś i nie należy się temu dziwić, bo gra w piłkę łączy się ze stresem. Presja wyniku, doping publiczności. Po 90 minutach trzeba jakoś odetchnąć – mówił Pękala w latach 90. w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej”.

Śląsk zrezygnował z niego w 1984 roku, gdy miał zaledwie 23 lata. Wojskowe władze klubu nie mogły już z nim wytrzymać. Wybryków było za dużo. Najpierw Pękala był karany – a to zawieszeniem, a to bardziej wychowawczo, np. sprzątaniem w mieszkaniu ówczesnego trenera Jana Calińskiego. Ale wszystkie kary okazywały się nieskuteczne. Zawieszany był tylko do czasu ważnego meczu, bo drużyna go potrzebowała. Z kolei kilka dni po tym, jak posprzątał mieszkanie trenera, pojawił się w nim raz jeszcze. W środku nocy, kompletnie pijany. I tak stojąc przed drzwiami wybełkotał: – Trenerze, przyszedłem jeszcze raz posprzątać.

Miarka przebrała się dopiero, gdy Pękala po kolejnej libacji w Novotelu wsiadł do samochodu i spowodował wypadek. Potrącił idącą chodnikiem kobietę i uciekł. Po kilku godzinach sam zgłosił się na milicję. Kobicie nic poważnego się nie stało, ale w klubie nikt nie chciał go widzieć. 

Coraz więcej alkoholu i transfer z przesiadką

Wtedy odezwał się bodaj największy fan talentu Pękali – Wojciech Łazarek. Ściągnął go do Lechii Gdańsk, odbudował i później, już jako selekcjoner, dał mu zagrać w meczu dorosłej reprezentacji – wygranym 3:1 z Finlandią w Rybniku. Roman Józefowicz był wtedy kierownikiem zespołu. Przyznaje: – Tak dobrego piłkarza w Lechii Gdańsk nie widziałem. – Był taki turniej w Leningradzie, gdzie było chociażby Dynamo Zagrzeb czy Dynamo Drezno z całą reprezentacją NRD. Pękala został wybrany najlepszym piłkarzem. I co dostał w nagrodę? Kieliszki – śmiał się w rozmowie z portalem LechiaHistoria.pl. – Grał dobrze, ale poszedł w tango. Przyjechał do Trójmiasta, w którym możliwości jest wiele. Gdańsk, Gdynia, Sopot, morze… Jest gdzie się napić. Problem w tym, że Mirek nie miał umiaru – wspomniał w “Weszło” Michał Globisz, wówczas asystent Łazarka. 

Gdy Łazarek odszedł z Lechii, z Pękalą było już tylko gorzej. Był czas, że do mieszkania, które załatwił mu klub, wchodziło się wystawiając drzwi z futryny. Od czasu jednej imprezy nie dało się ich normalnie otworzyć. A piłkarzowi jakoś bardzo to nie przeszkadzało, bo zgłosił to dopiero po kilku dniach. Nad Pękalą nie dało się zapanować. – Nie pozwalał, żeby ktoś na niego wpływał. Miał mocną osobowość. Na boisku nie było widać, że ma problem. Nieprzespana noc się na nim nie odbijała. Miał mocny organizm. Mógł balować, a następnego dnia biegał jak szalony – mówi Waldemar Prusik. – To nie były czasy, żeby jeden drugiego pilnował z alkoholem. Jak ktoś dawał radę na treningu, to nikogo więcej nie interesowało. Na początku w Śląsku ten jego problem nie był tak widoczny. Dawał radę. Z czasem się to rozwijało – twierdzi Tadeusz Pawłowski.

Przez trzy lata, Pękala zagrał dla Lechii w 113 meczach i zdobył 14 goli. – Gdyby nie pociąg do alkoholu i słaby charakter, miałby tyle goli, ale strzelonych dla reprezentacji – twierdzi Józefowicz. O końcu nadmorskiej przygody Pękali krążą legendy. Mówi się, że wyprzedawał meble i elektronikę z mieszkania. W klubie też wiodło się kiepsko i sezon 1987/1988 zakończył się spadkiem. Pękala odszedł z klubu. Dlaczego? Trudno ustalić. Jedni mówią, że zbrzydła mu gra w piłkę, drudzy, że to w klubie nie mogli z nim już wytrzymać. W każdym razie, wydawało się, że to definitywny koniec jego kariery.

– Mieliśmy kiedyś trening, a obok boiska stał ktoś taki niepozorny, skromnie ubrany, lekko zniszczony przez życie. Nikt go nie poznał. Wreszcie ktoś rzucił: “Hej, przecież to Mirek Pękala!”. Utył, był trochę podrapany na twarzy. Zapytał mnie, czy pozwolę mu trenować z zespołem. Zgodziłem się. Wtedy w Śląsku grali m.in. Tarasiewicz czy Prusik, reprezentanci Polski. I wiecie co? Ten zaniedbany, zmęczony życiem Mirek był na treningach najlepszy! To było niewiarygodne – opowiadał “Wyborczej” trener Romuald Szukiełowicz. – Rzeczywiście, była taka sytuacja. Na treningach Mirek dawał radę. Akurat z drużyny odchodził Rysiek Tarasiewicz i wydawało się, że on wskoczy w jego miejsce – potwierdza nam Waldemar Prusik.

Śląsk chciał go zgłosić do ligi, ale wtedy okazało się, że formalnie Pękala wciąż jest związany kontraktem z Lechią. We Wrocławiu bali się, że jeśli zechcą go wykupić, to nagle cena gwałtownie wzrośnie. Wymyślili więc transfer z przesiadką w czwartoligowym Pafawagu Wrocław. Udało się – Lechia oddała go za półdarmo, a po kilku dniach Pękala trenował już ze Śląskiem. – Dzień przed wylotem Mirek wybrał się na piwo z jednym z zawodników. No i został na tym piwie przez tydzień. Poszedł w miasto i do gry już nie wrócił – mówił Szukiełowicz. Nie zagrał ponownie w lidze. To był definitywny koniec jego kariery. Zdecydowanie przedwczesny. Pękala miał wtedy 27 lat.

Mirosław Pękala mieszka w Austrii

Wyjechał do Austrii. Tadeusz Pawłowski wziął go do sztabu na asystenta. Pomagał, jak mógł. Pękala w Bregenz mieszka do dziś. Pracuje w magazynie sklepu budowlanego. – Pracuje, płaci podatki, nie kradnie. Wcześniej pracował jeszcze trenując młodzież. Radzi sobie. Żadnych zasiłków nie pobiera – opowiada Pawłowski. 

– A jak z alkoholem? – pytamy. – Raz lepiej, raz gorzej, ale daje sobie radę. Pracuje stabilnie od dłuższego czasu w tym samym miejscu – mówi Pawłowski. 

– A porozmawia z nami? – Nie ma szans, odciął się na dobre.

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl Live .

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAbp Jędraszewski mówił o trudzie medyków. Nie zapomniał też o duchownych, Caritas i rządzących
Następny artykułGodziny dla seniora po nowemu. Od 20 kwietnia obowiązują tylko od poniedziałku do piątku