A A+ A++

W piątek 24 kwietnia miał się dla nich skończyć rok szkolny, w maju mieli zdawać maturę. Ale wszystko będzie inaczej. – Wiem, że to może śmiesznie zabrzmi, ale zastanawiamy się, jak będziemy mogli podróżować? Dla nas jest tak oczywiste, że granice są otwarte, że to, co się teraz dzieje, to szok. A przed nami miały być czteromiesięczne wakacje – mówi Mirella Wojciechowska z VIII Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku. Po chwili poważnieje: – Jesteśmy wkurzeni. Tyle się mówi o wyborach prezydenckich, a czy ktoś się zająknął o maturach, najważniejszym egzaminie życia dla 200 tysięcy młodych ludzi? Tak jakby politycy chcieli nam powiedzieć: matura to bzdura. Nic nie obchodzi ich nasz stres ani jak nam pomóc w tej nadzwyczajnej sytuacji. A my się boimy.

Minister? Zlał nas

Odkąd w połowie marca zamknięto szkoły, żyli w niepewności: czy matura się odbędzie, w jakich warunkach? Na początku kwietnia Jan Modrzyński z Gdańska nie wytrzymał i przygotował swój zestaw maturalny: maseczka ochronna, prześcieradło, gogle narciarskie, rękawice do zmywania naczyń.

Julia Filipczak: – Wkurza mnie to, co rządzący robią z naszym krajem. Te dwa dodatkowe miesiące to nie jest prezent od losu, ale koszmar. Fot.: Filip Miller

– Kiedy wrzuciłem zdjęcie w tym stroju na facebookową grupę Zakonu Feniksa, znajomi zaproponowali, żeby zrobić z tego łańcuszek. Pokażemy, ilu nas jest – opowiada Jan, który rozruszał internetową akcję #MójZestawMaturalny2020, apelując o przełożenie lub odwołanie matur. – Najpierw to miał być tylko żart dla znajomych, ale nasz egzamin dojrzałości jest sprawą absolutnie poważną – mówi.

Poważnie podszedł do niej Tymon Radzik, maturzysta z liceum Staszica w Warszawie – złożył w sądzie wniosek o zabezpieczenie jego roszczeń w procesie o ochronę dóbr osobistych. Tłumaczył, że chodzi o zdrowie i życie, które mogłyby zostać narażone, gdyby w czasie pandemii doszło do matur. Tuż przed świętami minister edukacji Dariusz Piontkowski ogłosił, że matury odbędą się najwcześniej pod koniec czerwca. O dokładnym terminie poinformuje z trzytygodniowym wyprzedzeniem.

– To było zwycięstwo maturzystów, którzy wywierali presję na władze różnymi formami – mówi Radzik, kiedy pytam, czy przyczynił się do decyzji ministra. – Mam wrażenie, że politycy zapomnieli już, co to znaczy być uczniami, kompletnie lekceważyli nasze obawy i lęki. Minister edukacji powiedział nawet, że matura to nie mecz bokserski i można ją przełożyć nawet tydzień przed terminem.

– Rządzący na każdym kroku pokazują, że się z nami nie liczą – dodaje Jan Modrzyński. Na próbny egzamin dostali testy identyczne jak te sprzed paru lat. – Wstyd i żenada, nikt nawet nie pofatygował się, żeby nam ułożyć nowe zadania. Poczuliśmy się zlani, większość z nas nie przystąpiła do rozwiązywania – mówi Modrzyński. – Nie wiemy nawet, czy będzie egzamin ustny, bo minister powiedział, że i tak się nie liczy w rekrutacji na studia. To w takim razie po co jest ustna matura?

– Tyle osób choruje, umiera, przyjaciele boją się o bliskich, którzy pracują w szpitalach. Ciężko się uczyć, kiedy takie rzeczy się dzieją wokół – mówi Julia Chudy z technikum informatycznego Zespołu Szkół nr 6 im. Króla Jana III Sobieskiego w Jastrzębiu-Zdroju. – Matura to nasz najważniejszy egzamin, ale dzisiaj jakoś traci na znaczeniu. Można powiedzieć, że jesteśmy w dobrej sytuacji, bo mamy prawie dwa miesiące więcej na powtarzanie materiału, ale już widzę po sobie, że zapanowało trochę rozprężenia.

– Te dwa dodatkowe miesiące to nie jest prezent od losu, ale koszmar. Siedzimy jak na bombie i jesteśmy zdani na siebie – mówi Julia Filipczak z II LO w Łodzi.

Potrzebna nowa para butów

– Zamiast skupić się na rozwiązywaniu konkretnych problemów, wszczynają dyskusje, które jeszcze bardziej skłócają społeczeństwo. Nawet przy rodzinnym stole – tak Tymon Radzik podsumowuje swój stosunek do polityków. – To, jak ten kraj jest podzielony, jest już nie do zniesienia.

Rówieśnicy, którzy deklarują, że nie będą głosować w wyborach, że nie interesuje ich polityka, wkurzają Tymona. – Nie widzą, że to ma konkretny wpływ na nasze życie, choćby taki, jak będzie wyglądała nasza matura. Choć trochę ich rozumiem, bo dla młodego człowieka dzisiejsza polityka sprowadza się do rozgrywek między partiami. Żyjemy w czasach fake newsów, musimy odróżniać je od prawdziwych informacji. Słowa polityków, ich obietnice wydmuszki często kwalifikujemy jako fejki. Nas interesuje twardy konkret.

Julia Chudy mówi, że jej pokolenie patrzy na polityków jak na nowe modele butów czy telefonów, choćby stary sprzęt nie był taki zły. – Pojawiła się nowa partia? Super, od razu mają u moich rówieśników duży kredyt zaufania, bo dają nadzieję, że coś się zmieni. – To, co robią rządzący z naszym krajem, wkurza mnie – dodaje Julia Filipczak. O to, co w innych krajach jest standardem obywatelskim, młodzi Polacy muszą się upominać na demonstracjach: prawa kobiet, tolerancja wobec mniejszości seksualnych, uchodźców, poszanowanie dla pracy nauczycieli, świadomość klimatyczna. – Jesteśmy młodzi, otwarci, ciekawi życia, a mam wrażenie, że politycy chcą nam wmówić, że świat jest groźny, zły i pełen zagrożeń. Traktują nas jak ciemnogród, któremu można wszystko wmówić, bo nie mamy własnego zdania.

Jan Modrzyński: – Wstyd i żenada, nikt nawet nie pofatygował się, żeby nam ułożyć nowe zadania. Na próbny egzamin maturzyści dostali testy sprzed paru lat. Fot.: Łukasz Głowala / Newsweek

Dawid Karwacki, kolega Julii z II LO w Łodzi: – Jak sobie pomyślę, że żyję w państwie, w którym politycy debatują o całkowitym zakazie aborcji, kiedy kobiety nie mogą demonstrować, to naprawdę jestem zły. Wołałbym, żeby państwo się rozwijało, a nie ciągle poruszało sprawy, które już dawno zostały ustalone. Tak, jesteśmy zapatrzeni w nowych polityków. Dajemy im duży kredyt zaufania, chociaż nie każdy nadaje się do tej roli. Ale to tylko pokazuje, jak jesteśmy już zmęczeni dotychczasowymi, jaka jest w nas niezgoda na stare, desperacja, żeby coś się zmieniło.

Niepewni, słabi

– Mamy wielkie oczekiwania wobec życia. Jeden z kolegów powiedział, że nie wyobraża sobie pracy za mniej niż

12 tysięcy miesięcznie. Czasami mam wrażenie, że niektórzy z nas żyją na innej planecie niż reszta Polski – mówi Julia Chudy, kiedy pytam, co myśli o rówieśnikach. – Ale może to nie tylko nasza wina? Ileż razy słyszałam, jak moi koledzy i koleżanki nie muszą nawet prosić o coś rodziców, po prostu to dostają. Pewnie dorośli chcą dobrze, ale wychowują nas na potworów. Żyjemy na pokaz, ale inaczej nie potrafimy, przecież to media społecznościowe nauczyły nas tego. Robimy dobrą minę do złej gry, ale w środku jesteśmy niepewni, słabi.

Julia wylicza dalej: rozwody rodziców, samotność, presja na naukę, kłopoty w relacjach z rówieśnikami, przemoc fizyczna i psychiczna. Problemy emocjonalne, depresje, załamania – to norma. Psychologowie w szkołach już nie wyrabiają, tyle osób z różnymi problemami zgłasza się do nich po pomoc.

– Jako pokolenie jesteśmy leniwi – diagnozuje Mirella Wojciechowska. – Na każde polecenie nauczyciela odpowiadamy: ale czy to nam się przyda? Po co uczyć się czegoś, co będzie bezużyteczne? Chcemy wszystko robić szybciej, łatwiej, nie przepracować się.

Pomaga im system edukacji, który wcześnie każe wybierać przedmioty, z których zdają maturę rozszerzoną, pozostałe traktują tylko jako konieczne dodatki. Rozleniwia ich internet i media społecznościowe. Spędzają godziny na przyglądaniu się, jak wygląda życie innych: co kto powiedział, kupił, gdzie był na wakacjach. – To łatwiejsze, niż żyć swoim życiem i coś robić – mówi Mirella. – Zdarza się, że nawet jak ktoś do nas coś napisze, to lenimy się z odpisywaniem, bo np. oglądamy film. Rzadko spotykamy się ze znajomymi. Nie lubimy wychodzić ze swojego pokoju, który jest naszą pieczarą. Jechać do kogoś autobusem, żeby porozmawiać? Szkoda czasu.

Życie towarzyskie, podtrzymywanie przyjaźni, szukanie nowych wymaga zaangażowania. Masz jedną przyjaciółkę? Starczy. – Mam wrażenie, że najważniejszym meblem dla naszego pokolenia jest łóżko – mówi Mirella. – Tam spędzamy większość życia. Z telefonem, komputerem, książką, podręcznikiem. Tam odpoczywamy. Mówisz sobie, że zajrzysz na pięć minut na Instagrama czy Facebooka, a zarywasz noce i jesteś wykończona. Potem trzeba to odespać.

Plany podszyte lękiem

– Mam wrażenie, że wybieraliśmy studia w innym świecie, a w kilka tygodni on całkowicie się zmienił. Dzisiaj moi koledzy i koleżanki zastanawiają się: czy wybrali zawód, który wciąż będzie potrzebny w razie, gdyby wybuchła kolejna pandemia? Ja chcę zdawać na psychologię – mówi Mirella. Przeraża ją nadchodząca drożyzna, widzi, że za podstawowe zakupy płaciła jeszcze niedawno 50 zł, a dzisiaj 70. A przecież niedługo pójdzie na swoje.

Julka Filipczak nie wie jeszcze, czy złoży papiery na reżyserię na filmówce, czy na psychologię.

Jan aplikuje na inżynierię lotniczą w Anglii, bo tam poziom jest wyższy. Wierzy, że w życiu osiągnie jeszcze więcej niż rodzice.

Dawid Karwacki chce iść na pedagogikę (edukacja wczesnodziecięca) albo dziennikarstwo. Waha się, czy wybrać stabilizację i niewielką, ale pewną pensję nauczyciela, czy zaryzykować w mediach, gdzie trudno o stałą pracę. Jego znajomi chcą zostać policjantami, lekarzami, specjalistami od logistyki.

– Ciągle słyszymy od rodziców, że mamy lepiej od nich: możliwości podróżowania, nauki za granicą, wyboru w sklepach, internet w komórce… Przyjęliśmy to za pewnik, tyle że mniej się mówi o cenie tego wszystkiego. Że trzeba mieć za co podróżować, uczyć się, kupować – mówi Dawid. – Patrzę w swoją przyszłość z lękiem. Wiem, że będzie ciężko, nie oczekuję, że dostanę wszystko od razu po studiach, ale nie chciałbym żyć od pierwszego do pierwszego. Mam wrażenie, że moje życie będzie wyglądać gorzej niż rodziców. Czasami myślę o wyjeździe za granicę. To nie tak, że idealizuję Zachód, ale może być tak, że tutaj nie da się godnie żyć.

– Mówi się nam, że zaraz będziemy dorośli, a my nie wiemy dzisiaj, co to znaczy, bo dorośli sami są zagubieni. To nasze wejście w dorosłość zamiast ekscytacji, radości zamieniło się chwilowo w koszmar – mówi Mirella.

Julia ma jeszcze jedną wątpliwość: – Jak patrzę na pokolenie moich dziadków, to wszystkie pary żyją razem i mają raczej udane związki. Ale już jak obserwuję rodziców moich rówieśników, to rozstania są normą. Jak będą wyglądały związki, rodzina, kiedy ja będę chciała ją założyć?

Autorytet, czyli mamy problem

– Mama – mówi bez wahania Dawid Karwacki, zapytany o autorytet. – Ale imponują mi ludzie, którzy mają pieniądze i potrafią się nimi dzielić. Tak jak Dominika Kulczyk, która przeznaczyła 20 milionów na maseczki dla służby zdrowia. Szanuję też Selenę Gomez, słucham jej piosenek od ośmiu lat. Dziewczyna nie ma lekko: choruje na toczeń, miała przeszczep nerki, depresję, ma wielką popularność, kasę, ale wspiera też dobroczynność.

– Elon Musk albo Bill Gates to abstrakcyjne osoby, z innego świata, co oni wiedzą o naszym świecie? Najlepszy autorytet to ktoś, kto żyje obok nas, zna nasze problemy. Moim jest Przemysław Staroń, mój nauczyciel filozofii – wybiera Jan Modrzyński.

– Owszem, jest jakaś dyżurna lista: JP2, dziadek, rodzice, ale tak naprawdę nie mamy autorytetów – mówi Mirella. Dla niej kimś takim jest Olga Tokarczuk, która mówi o rzeczach ważnych dla młodych: środowisku, wolności, szacunku do zwierząt… Nobel pisarki był dla Mirelli wielkim przeżyciem. W tramwaju na komórce oglądała transmisję z ogłoszenia werdyktu. Gdy okazało się, że wygrała Polka, prawie się popłakała ze wzruszenia. O tym, że Polacy dostawali Nobla, uczyła się z podręczników: Sienkiewicz, Reymont, Curie-Skłodowska. Ale żeby za jej życia? Poczuła dumę, że jest Polką.

Z czym kojarzy się jej patriotyzm? – Z wojną i walką o wolność. Nikt nas nie nauczył patriotyzmu w czasach pokoju. Gdy słyszę, że ktoś z moich znajomych nie czuje się Polakiem, to jest mi przykro.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolak z World Press Photo
Następny artykułDla Niemców odkrycie grobów w Katyniu to była idealna okazja. Polacy mieli potwierdzić makabryczne znalezisko