Krzysztof Gąsior: Są to zwykle prośby o pomoc, mediację czy nawet o wysłuchanie. Dużo telefonów dotyczy relacji wewnątrzrodzinnych i lęku o to, co niedobrego wirus może zrobić. Ludzie mniej boją się o siebie, bardziej o swoich bliskich. Sporo osób opowiada nam, że martwi się o dziadków czy rodziców. Teraz telefony zaczynają się nasilać. Przez pierwszych kilka dni ludzie próbowali przeczekać tę sytuację.
– Skoro ktoś do nas dzwoni, to znaczy, że jest gotowy do podzielenia się tym, co myśli. Często nie mamy gotowych recept, wszystko zależy od konkretnych sytuacji. Kiedyś w Krakowie zrobiono badania, które miały odpowiedzieć na pytanie, którzy terapeuci są najbardziej cenieni: ci, którzy potrafią dużo mówić, czy ci, którzy potrafią dobrze słuchać. Okazało się, że ci drudzy. Dla osób w kryzysowych sytuacjach najważniejszym jest, by ich wysłuchać.
Każdy z nas ma setki znajomych na Facebooku, a kiedy mierzymy się z problemem, to okazuje się, że nie ma nas kto wysłuchać?
– Nie ma. W mediach społecznościowych dochodzi do wymiany informacji, jest sporo krzyku czy chaosu, ale nie ma uważnego słuchania.
Kielce, 10 kwietnia 2020 roku. Krzysztof Gąsior, szef Świętokrzyskiego Centrum Profilaktyki i Edukacji Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Znajomości są powierzchowne. Natomiast kiedy ktoś dzwoni do naszych pracowników z prośbą o pomoc, dochodzi do intymnych rozmów. Odsłaniamy przed drugim człowiekiem nasze bolączki.
Czy wnuczce, która mieszka daleko, pomoże to, że opowie psychologowi, jak bardzo martwi się o swojego dziadka?
– Wszystko zależy od sytuacji. Jeżeli wnuczka opowie, jakie ta starsza osoba ma dolegliwości, zaczniemy doradzać, jak można pomóc i gdzie się udać, jeśli potrzebna jest np. farmakologiczna pomoc. Mówimy też, jakie instrumenty psychologiczne można wykorzystać, żeby ktoś zacząć lepiej sobie radzić.
Większość z nas poradzi sobie z tym kryzysem, dlatego że umiemy rozmawiać i udzielać sobie sensownych rad, ale też dystansować się od rzeczywistości. Natomiast te osoby, które nie dają sobie rady, zapraszamy do nas. Czasami potrzebna jest pomoc profesjonalisty.
Kto częściej dzwoni: kobiety czy mężczyźni?
– Kobiety, aczkolwiek nierzadko dzwonią również mężczyźni. To nas cieszy, bo mężczyźni wychowywani są trochę z przekazem, że muszą sobie poradzić w każdej sytuacji. Dlatego wielu ma psychologiczną blokadę przed szukaniem pomocy.
Kiedy zadzwonią, często nie wiedzą, że mają objawy depresyjne. Mniej widać smutku, przygnębienia czy płaczu, więcej jest rozdrażnienia czy wybuchowości. Czasami sięgają po alkohol, żeby to rozgonić, a to daje odwrotny skutek. Potem z tego powodu mają poczucie winy.
Jeżeli dzwonią i się skarżą, nasza rola polega na tym, by dobrze zobaczyć, co się u nich dzieje.
Kobiety pozwalają sobie za to częściej na pokazanie miękkich emocji, choć to wszystko nie jest takie zero-jedynkowe.
Którąś z historii narodowej kwarantanny zapamięta pan szczególnie?
– Jest ich sporo, ale na tym etapie nie są do opowiedzenia. Wszystko dzieje się na bieżąco. Ogólnie powiem, że zgłaszają się do nas osoby, które wiele lat temu pokonały depresję, a teraz choroba wraca. Z jednej strony boją się koronawirusa, z drugiej nasilają się objawy depresji, a do tego ograniczony jest dostęp do lekarzy, pomocy psychologicznej. Dlatego ważna jest pomoc mobilna, prowadzimy sesje przez telefon.
Mamy też zgłoszenia dotyczące myśli samobójczych, za które zwykle odpowiada jednocześnie kilka czynników. Może to być spowodowane utratą pracy, kłopotami w domu czy trudnościami w relacjach międzyludzkich.
A biały personel dzwoni po pomoc?
– Dzwoni, stres u nich jest bardzo duży. Choć widzimy, że większość rodzin stara im się jak najbardziej pomóc. To główne źródło wsparcia. Widzimy też, że potrafią się mobilizować, bo brak ucieczek tych pracowników ze szpitali, cały czas są przy pacjentach. Swój zawód traktują jako misję.
Od ponad miesiąca wielu z nas nie pracuje. Pozostali są zamknięci w domach, martwią się o zdrowie swoje i bliskich. Chyba wszyscy mamy doła…
– To chyba naturalna reakcja na trudną, traumatyczną sytuację. Stres się nasila, choć początkowo sytuacja przyjmowana była z pewnym niedowierzaniem, momentami z humorem czy ze zdziwieniem. U osób bardziej wrażliwych czy pogubionych nasilały się objawy depresyjne czy lękowe. Niektórzy częściej sięgają po alkohol bądź środki psychotropowe.
Spodziewamy się większej liczby interwencji. Pojawi się druga faza, która będzie związana z zaadaptowaniem się do nowej sytuacji. Choć będą osoby, które dadzą sobie z tym radę.
Kto sobie poradzi?
– Przede wszystkim ci, którzy mają dobre relacje i duże oparcie w rodzinie oraz przyjaciołach. Choć twarzą w twarz nie możemy się spotykać, możemy rozmawiać za pośrednictwem komunikatorów internetowych. Natomiast tam, gdzie te relacje czy więzi są słabsze, w momencie gdy jesteśmy skupieni na iluś tam metrach kwadratowych bez możliwości wyjścia, by się przewietrzyć, może to skutkować narastaniem napięcia i konfliktu.
Nie znam chyba nikogo, kto przez tę sytuację przechodziłby obojętnie.
– Obojętnie na pewno się nie da. Sytuacja poruszyła nas wszystkich, od najmłodszych po najstarszych. Tym bardziej że ci najstarsi są w grupie największego ryzyka. Ale z drugiej strony widzimy, że nadziei nie ma wcale tak mało. To dzięki niej będziemy w stanie przetrwać ten trudny czas.
Gdzie jej szukać?
– Może być związana z tym, jak się teraz do siebie odnosimy, na kogo możemy liczyć. Trudne sytuacje pokazują, że wraca nam wiara w życzliwość i dobroć drugiego człowieka. Podam przykład pani z Kielc, która dostała od właściciela budynku rachunek za czynsz w wysokości 1 zł. To sposoby wspierania siebie nawzajem, które pokazują, że możemy liczyć na siebie.
Kiedy zaczynała się narodowa kwarantanna, wielu z nas liczyło, że nadrobi zaległości i przeczyta mnóstwo książek, obejrzy filmy. Ale szybko to się znudziło.
– Zwykle po kilku dniach. Dobrze, że mamy dostęp do tego typu odciągaczy, ale w pewnym momencie zaczyna to nużyć. Bo ile można siedzieć przed telewizorem i oglądać te same seriale czy filmy? Ile można czytać książek? A w dodatku, jeśli oglądamy zbyt wiele wiadomości, to jeszcze bardziej się straszymy. Niekiedy podawane są z dużym stopniem stresu, zagrożenia.
Osobom bardziej wrażliwym, lękowym odradzałbym śledzenie tych informacji, lepiej je pominąć. I tak do nich one dotrą, ale w mniejszym zakresie.
Kielce, 10 kwietnia 2020 roku. Krzysztof Gąsior, szef Świętokrzyskiego Centrum Profilaktyki i Edukacji Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Jeśli książka i telewizor nie wystarczają, pomyślmy o kontakcie z innymi ludźmi. To nie muszą być długie, wielogodzinne rozmowy, ale takie, w których poczujemy życzliwość i wsparcie drugiej osoby.
Boimy się już nie tylko wirusa, ale też dalekosiężnych skutków tej epidemii.
– Rzeczywiście kryzys ma charakter wielowymiarowy. Nie tylko boimy się o swoje zdrowie, ale również często weryfikuje on nasze bliskie relacje w rodzinie. Widzimy, na kogo możemy liczyć, kto się do nas w jaki sposób odnosi, czyje wsparcie jest dla nas ważne. Ale i w drugą stronę, komu tego wsparcia jesteśmy w stanie udzielić i chcemy to zrobić.
ZOBACZ TAKŻE: Koronawirus. Pomarańcze, hejt i strach. Włocha pobito, pielęgniarki mają dość
Kryzys ma to do siebie, że nie tylko wprowadza coś negatywnego. Daje szansę na przebudowę pewnych rzeczy. Dobrym przykładem jest odkrywanie na nowo relacji rodzice – dzieci. Wcześniej rodzic był zapracowany, a dziecko było zajęte nauką. Teraz jesteśmy w domu, jest szansa, by spokojnie posłuchać dzieci, bo bywało, że do tej pory w większości tylko do nich mówiliśmy. Słuchanie przybliża, dzięki czemu mnóstwo relacji w naszych rodzinach poprawia się.
Z drugiej strony dociera do nas mnóstwo sygnałów o rodzinach stłoczonych przez całą dobę w małych mieszkaniach. I coraz gorszych relacjach między domownikami.
– Konflikty mogą narastać. Pierwsza rzecz, którą trzeba zrobić, to wyciszyć konflikt, nawet na siłę. Trzeba sobie uświadomić, że dalsze podnoszenie głosu czy burczenie na siebie tylko pogorszy sytuację. Trzeba wyhamować, ugryźć się w język i odpuścić. Jeśli to zrobimy, będzie szansa na usłyszenie drugiej strony. Jeśli chcemy rozwiązać konflikt, musimy obniżyć napięcie i zacząć pytać, czego ta druga osoba ode mnie chce. Ale z taką nutą chęci poszukania odpowiedzi.
Czy świat po koronawirusie będzie jeszcze kiedyś taki sam jak przed epidemią?
– Będzie inny. To głęboki, silnie przeżywany kryzys. Mam nadzieję, że większą uwagę zwrócimy na to, co jest najważniejsze w naszym życiu, czyli bliskie więzi i relacje na poziomie rodziny i przyjaciół. Tracimy naiwną wiarę, że człowiek może wszystko pokonać. Rzeczywiście może, ale musi się liczyć z tym, że nie jest wszechwładny. A w takich sytuacjach musimy sięgać po nasze największe zasoby, czyli bliskie relacje.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS