Epidemia koronawirusa zmieniła funkcjonowanie izb przyjęć w szpitalach. – Szpital jest zamknięty, pacjent, który zgłasza się na izbę, kontaktuje się przez domofon, przez który przeprowadzany jest wstępny wywiad – opowiada Marcin Oparski, ratownik medyczny pracujący na izbie przyjęć szpitala w Kup.
W zależności od uzyskanych informacji pacjent, kierowany jest tzw. drogą brudną do izolatki (do której personel wchodzi tylko w koniecznych przypadkach, ubrany w specjalne kombinezony) lub drogą czystą, gdy nie ma podejrzenia zakażenia. – W tym drugim przypadku mamy maseczki, przyłbice, zajmujemy się pacjentem tak jak zawsze – dodaje Marcin Oparski.
Bramy były otwarte
Ratownik opowiada, że podczas jego dyżuru w pewnym momencie przyjechały jednocześnie dwa zespoły ratownictwa medycznego. – W pierwszej karetce był pacjent z zawałem serca. Personel wykonał szybkie badanie, padła decyzja o przewiezieniu go na kardiologię do innego szpitala. Zespół ruszył od razu. W drugiej był wyniszczony pacjent, który nie jadł od tygodnia. Załoga izby szybko zmieniła ubrania ochronne, gdy nagle zobaczyliśmy mężczyznę na izbie z kartką w ręku. Bez maski, bez rękawiczek. Wszedł, bo bramy dla karetek były otwarte – relacjonuje Oparski, który podszedł do mężczyzny.
Mężczyzna miał wypisane skierowanie do szpitala z rozpoznaniem „zakażenia dróg oddechowych”. Natychmiast dostał maskę i został zaprowadzony do izolatki. Po krótkim wywiadzie okazało się, że od dwóch tygodni nie może wyleczyć się z infekcji, jest pod opieką lekarza pierwszego kontaktu, leczony najpierw lekiem przeciwwirusowym, a później antybiotykiem. Lekarz dał mu skierowanie na izbę przyjęć do zwykłego szpitala, nie zakaźnego. – Spytałem go, czy ogląda wiadomości, wie co się dzieje. Odparł, że śledzi na bieżąco, ale on nie ma gorączki, tylko nieco powyżej 37 st. C, dużo poci się w nocy. W jego przypadku brak gorączki to efekt leków, które zażywał – mówi Oparski.
To niejedyny taki przypadek
Co ciekawe, ów mężczyzna jest spokrewniony z 80-letnim pacjentem, który tego samego dnia został przyjęty na oddział tego samego szpitala. Rodzina mężczyzny nie powiedziała o wszystkich jego dolegliwościach, w efekcie zatrzymano w szpitalu części personelu oddziału, który przyszedł do pracy o godz. 7 rano i do północy czekał na wynik testu na koronawirusa.
W obu przypadkach wynik był pozytywny. Starszy mężczyzna został przewieziony do szpitala zakaźnego w Kędzierzynie-Koźlu, a pracownicy, którzy mieli z nim kontakt trafili na kwarantannę. Z kolei pacjent z izby trafił na oddział zakaźny Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. Kontakt z nim miał tylko Marcin Oparski.
– Na izbie przyjęć, gdy przyszedł ten mężczyzna, miałem tylko maseczkę na twarzy. Uznałem, że moja ochrona była za słaba, dlatego zdecydowałem o pójściu na kwarantannę. To, że dobrze się czuję nie oznacza przecież, że nie jestem nosicielem, dlatego też siedzę w domu i czekam na wynik – opowiada ratownik.
Dodaje, że wciąż wielu pacjentów, którzy przychodzą do szpitala, ukrywa ważne fakty.
– Wywiad lekarski jest bardzo szczegółowy, mimo to wiele osób nie mówi wszystkiego. Nie wiem, czy ze strachu czy z niewiedzy. Niestety, nie mamy na to wpływu. Możemy tylko poprzez media apelować do pacjentów, by mówili prawdę o wszystkich dolegliwościach – zaznacza Marek Drobik, prezes Stobrawskiego Centrum Medycznego z siedzibą w Kup, który dodaje, że w przypadkach, gdy w placówce pojawia się osoba zakażona koronawirusem, szpital stosuje odpowiednie procedury. – Mamy to po kontrolą, nad wszystkim czuwa pielęgniarka epidemiologiczna. Dzięki temu wszystkie oddziały pracują normalnie – mówi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS