A A+ A++
Mamy te same trajektoria, zarówno pod względem upodobań muzycznych, jak i tego, czego chcemy w muzyce. Nasza hybryda zainteresowań spotyka się w tym samym miejscu. fot. Joanna Stachowiak

Ich muzyczne przedsięwzięcia i projekty trudno zliczyć. Obaj realizują się na wielu płaszczyznach, jednocześnie znajdując w tym wszystkim wspólny obszar do działania. O nowej płycie, twórczości w czasach zarazy i młodzieńczych fascynacjach muzyką rave w rozmowie z nami opowiadają Maciej Wojcieszkiewicz i Jacek Prościński, czyli duet Lasy.

Daria Owczarek: Jak wam mija czas na “kwarantannie”?

Jacek Prościński: To jest czas, kiedy można popracować nad różnymi rzeczami w domu, dopracować to, co się odkładało, czy nauczyć się czegoś nowego. Można też poćwiczyć na instrumencie, dlatego staram się nadal jeździć do sali prób. Oczywiście stagnacja jest odczuwalna. Twórczo natomiast może to czymś zaowocować, nawet podczas pracy na dystans. To nowa rzeczywistość, z którą trzeba się oswoić, i starać się w miarę możliwości normalnie funkcjonować, zachowując przy tym zdrowy rozsądek.

Środowisko artystyczne jest pełne obaw o swoje najbliższe tygodnie, ale też o to, co wydarzy się później, kiedy opanujemy wirusa. Jak obecna sytuacja wpłynęła na wasze działania artystyczne?

Maciej Wojcieszkiewicz: W jakimś stopniu ogranicza nas to koncertowo, choć Jacka na pewno bardziej niż mnie. Mam teraz trochę roboty producenckiej oraz miksowo-masteringowej, więc mam co robić. Skupię się na dopięciu kilku spraw, które do tej pory odkładałem. Czuję, że to dobry czas na podsumowania i robienie porządków w życiu. Trochę się martwię się o swoją przyszłość. Sytuacja może się mocno zmienić.

Czytaj też: Lasy o debiutanckiej płycie

JP: Koniunkturalnie nie jest dobrze. Perspektywa tych najbliższych dwóch miesięcy nie jest zbyt optymistyczna, jeśli chodzi o kwestie finansowe. Śmieję się teraz, że to złoty czas dla producentów, którzy nie muszą tak naprawdę spotykać się ludźmi i przemieszczać. Moja praca jest jednak uzależniona od koncertów, od jeżdżenia po różnych miejscach. Powinniśmy skupić całą swoją uwagę na robieniu nowych rzeczy, a ten pesymizm nakierować na zmianę perspektywy. Spojrzeć na to z dystansu i docenić to, co udało nam się zrobić do tej pory. Ostatnie miesiące przed pandemią było dosyć napięte, dużo rzeczy się działo. Ten pęd przyćmiewał docenianie tego, co mamy.

Ten okres może okazać się bardzo płodny artystycznie. Być może, kiedy to się skończy, światło dzienne ujrzą zupełnie nowe projekty.

MW: Ja już nawet zacząłem jeden nowy projekt (śmiech). Na razie jednak nic więcej nie zdradzę. Myślę, że mimo wszystko obaj staramy się szukać pozytywów tej sytuacji. Postrzegam ten czas jako katharsis dla świata. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, pokazuje, co jest nam naprawdę potrzebne, a co zbędne. Być może komuś otworzy się głowa i zwróci uwagę na na to, co mu umykało.

JP: Ludzie zaczynają się ze sobą łączyć, solidaryzują się. Wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji, z dnia na dzień coś straciliśmy. To budujące.

MW: Niby się solidaryzujemy, ale jednocześnie izolujemy się.

JP: Jesteśmy zjednoczeni w izolacji.

Nie izolujecie się jednak twórczo. Lasy weszły na nowy poziom i z solowego projektu przerodziły się w duet. Jak wam się pracuje razem?

JP: Wspaniale! Myślę, że mamy te same trajektorie, zarówno pod względem upodobań muzycznych, jak i tego, czego chcemy w muzyce. Nasza hybryda zainteresowań spotyka się w tym samym miejscu.

MW: To wyszło zupełnie naturalnie i po prostu musiało się wydarzyć. Wcześniej Jacek towarzyszył mi tylko na koncertach, ale jego obecność była szalenie ważna i tak bardzo zmieniała charakter tych występów, że dalsza praca nad nowym materiałem w duecie musiała się zadziać. Bez żadnej konkretnej koncepcji. Słuchamy podobnej muzyki, czujemy podobne rzeczy, więc to, co razem tworzymy, wynika samo z siebie. Nie wymaga od nas żadnego wysiłku.

JP: To prawda. Nie myśleliśmy o tym, żeby stworzyć zespół. Zaczęło się od wyjścia do lasu i wspólnych fascynacji muzycznych. Później zdecydowaliśmy się skonfrontować nasze zajawki w praktyce. I tak sobie o to gramy wspólnie.

O nowym albumie mówicie w kontekście swoich młodzieńczych fascynacji muzycznych i kultury rave lat 90., która zainspirowała was do stworzenia cięższego niż dotychczas materiału Lasów. Pamiętacie, czego wtedy słuchaliście?

MW: U mnie właściwie od dziecka przewijała się elektronika. Pierwszym elektronicznym zespołem, z którym miałem do czynienia, był Depeche Mode, chyba jeszcze na początku podstawówki. To ich kasety jako pierwsze pojawiły się w mojej kolekcji. W latach 90., kiedy byłem już bardziej świadomy, nie miałam za bardzo dostępu do ambitniejszej elektroniki. Jedynym źródłem była VIVA. Tutaj zetknąłem się po raz pierwszy z The Prodigy czy Daft Punk. Pamiętam, że w 93. lub 94. roku był jeszcze taki program “Berlin House”, gdzie grane były sety DJ-skie i bardzo dużo berlińskiego techno. Wtedy nie wiedziałem w ogóle, o co w tym chodzi. Leciał ten sam bit, DJ ruszał gałkami i nic się nie zmieniało. Z jednej strony było to dla mnie dziwne, a z drugiej fascynujące.

JP: Ja będąc w podstawówce, miałem swoje ulubione kasety, wśród których była Sepultura, Spice Girls i The Prodigy.

Co za zestaw!

JP: Miałem wszechstronne zainteresowania (śmiech). Ostatecznie moja zajawka skupiła się na zespole The Prodigy, który wszczepił mi zajawkę muzyką elektroniczną. Potem pojawił się Aphex Twin, którego muzyka wydawała mi się totalnie odhumanizowana. I z perspektywy instrumentalisty wciąż jest to jedna z moich największych inspiracji.

Pamiętasz, co robiło na tobie największe wrażenie?

JP: Podobało mi się, że to wszystko jest takie nieludzkie. Zastanawiałem się, jak przełożyć na żywe instrumenty to, co jest zaprogramowane. Granie na organicznej perkusji muzyki elektronicznej, która teoretycznie jest przeznaczona dla producentów, sprawiało mi ogromną radość. The Prodigy było pierwotnym czynnikiem, który szczególnie pobudził moją wyobraźnię.

Na “Shroom” faktycznie te wpływy słychać, choćby w “Hauru” czy “Ravood”.

JP: Staramy się te wszystkie nasze pierwotne inspiracje mieszać z nowymi wpływami i sięgać też po inne, nie do końca elektroniczne rzeczy.

MW: Stendek: Nie mieliśmy jakiegoś konkretnego założenia co do charakteru tej płyty. Dopiero kiedy zebraliśmy wszystkie utwory do kupy, stwierdziliśmy, że wszystko to, co nam towarzyszy przez całe życie, faktycznie w tym materiale słychać.

Rave’owych wpływów nie da się nie zauważyć. Właściwie tylko “Filó” i “Mituwy” można uznać za pewnego rodzaju pomost brzmieniowy między pierwszą a drugą płytą Lasów.

MW: O to nam chodziło. Dla nas bardzo ważne są koncerty. Od początku wiedzieliśmy, że grając taki materiał na żywo, będziemy mieć dużo zabawy.

JP: Pod koniec lutego zagraliśmy premierę w klubie Ziemia i energia była absolutnie wspaniała. Ludzie, którzy przyszli na koncert, to potwierdzili. Cały potencjał tej muzyki jest na żywo.

MW: Niestety z uwagi na obecną sytuację nie możemy tego potencjału zaprezentować.

To kiedyś musi się skończyć i wierzę, że jeszcze będziecie mieć wiele okazji do zaprezentowania tego materiału w najlepszej możliwej formie.

MW: Nasz najbliższy koncert w Gdańsku, który miał odbyć się w kwietniu, został przełożony na wrzesień. Czekamy więc na rozwój wydarzeń.

Czy w wersji live planujecie bardziej rozbudowane formy tych utworów?

MW: Zrobiliśmy te numery w otwartej formie, ze sporą dawką improwizacji, dzięki czemu możemy je grać naprawdę długo. Wszystko zależy od tego, jaka jest energia w trakcie koncertu.

JP: Jest duża doza dowolności wykonania tych utworów, co nam mocno pomaga. Ostatnio w Ziemi graliśmy prawie godzinnego bisa, podczas którego dołączył do nas Leszek Możdżer.

Jak do tego doszło?

MW: Mamy taki zwyczaj, że na bis gramy mocno improwizowany set na żywo połączony z DJ setem. Te improwizacje zawsze mają taki chamski charakter – gramy “najgorsze” techno na świecie (śmiech). Tak naprawdę żaden z nas nie ogarnia, co się dzieje na scenie, bo pod koniec niewiele już słyszymy. Nie panuję do końca nad poziomami dźwięku, jakie wypuszczam do realizatora.

JP: Nadajemy tej muzyce punkowy charakter.

MW: Dokładnie tak! Podczas tego koncertu zauważyłem Leszka Możdżera w tłumie, ale nie byliśmy umówieni z nim na granie. W pewnym momencie podszedł do mnie i zapytał, czy może dołączyć się do jam session. Z Jackiem graliśmy dalej konsekwentnie swoje, a Leszek dogrywał w tym czasie własne improwizacje na jednym z moich synth’ów. Za każdym razem, kiedy gramy improwizowany set, to jakbyśmy otwierali bramę do jakiejś równoległej rzeczywistości. Wtedy zawsze dzieją się totalnie dziwne rzeczy.

JP: To najbardziej kuriozalna kolaboracja, jaką można sobie wyobrazić – improwizowany set Lasów i Leszek Możdżer (śmiech). Kiedy graliśmy go po raz pierwszy, Maciek postanowił podkręcić tempo do 999 bpm. Metronom, który słyszałem w słuchawce, stał się niemal jednym zlanym dźwiękiem. Innym razem graliśmy bis improwizowany dwie godziny, czyli dłużej niż sam podstawowy set.

Uważam, że to najlepsza forma wyrażania muzyki. Pozwalanie jej wędrować tam, gdzie chce, bez zamykania jej w określone formy.

JP: Absolutnie! Muzyka elektroniczna jest identyfikowana z czymś zimnym, mechanicznym. Dzięki temu dodajemy pierwiastek przypadkowości i pewnej niedoskonałości, czynnika ludzkiego.

Obserwujecie muzykę elektroniczną właściwie od dziecka, sami ją tworzycie, jesteście elementem czynnym tej sceny. Jak z waszej perspektywy zmieniła się ona na przestrzeni ostatnich 30 lat? Dostrzegacie coś znaczącego?

MW: Dostrzegam przede wszystkim, że jest bardzo dużo muzyki. Czasem zastanawiam się, czy nie jest jest nawet za dużo. Tylko się zastanawiam, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Techno stało się bardzo popularnym gatunkiem. Kiedy ja zacząłem się nim fascynować, to była muzyka bardzo undergroundowa. Teraz stała się właściwie mainstreamem. A poza tym widać mocny powrót do lat 80. i 90.

JP: Dokładnie! W muzyce wszystko zatacza koło i tylko nurty się odświeżają. Widać, że rave powraca, ale w lekko odświeżonej formie. Pojawiają się nowe gatunki, jak footwork, vaporwave lub trap, który teraz dominuje. Jest też bardzo dużo muzyki trudnej do sklasyfikowania i wydaje mi się, że to jest najpiękniejsze. Rozwojowe dla muzyki jest łączenie ze sobą rzeczy, które teoretycznie do siebie nie pasują, aby stworzyć coś odrębnego. Z drugiej strony dostępność i znajomość narzędzi sprawia, że coraz młodsi zaczynają robić coraz bardziej odważne rzeczy. Dużo się zmienia. Muzyka elektroniczna staje się coraz bardziej organiczna. O ile w latach 90. była mocno mechaniczna, tak teraz odchodzi od kwantyzowania, aby nadać ten pierwiastek ludzki, np. w przypadku perkusji, która wprowadza na element niedoskonałości.

To działa też w druga stronę. Do muzyki gitarowej wprowadza się elementy muzyki elektronicznej. Perkusiści sięgają po pady perkusyjne, muzycy rockowi sięgają po Abletona, zaczynają poszukiwać czegoś nowego, eksplorować i uczyć się komponowania w oparciu o te programy. Zauważyliście, kiedy ta muzyka stała się tak szczególnie popularna?

JP: Wydaje mi się, że ten gatunek popularny był zawsze, teraz jest to tylko bardziej widoczne. Wcześniej mieliśmy złotą erę dubstepu, w latach 80. synthpop, teraz pojawił się trap, nawet współczesny hip-hop jest już muzyką elektroniczną. Wszystko ewoluuje i się przenika, głównie pod wpływem dostępnej techniki i narzędzi. Stąd wrażenie, że nagle coś stało się bardziej popularne.

Przy okazji spotkania towarzyszącego premierze płyty zaprosiliście obecnych na nim ludzi do mieszkania, w którym wykonaliście zdjęcia nawiązujące do okładki “Shroom”. Skąd taki pomysł?

MW: Nie ma w tym głębszej idei. Zaprosiliśmy bliskie nam osoby w ramach zabawy do wzięcia udziału w minisesji nawiązującej do zdjęcia okładkowego. Miało to czynnik czysto towarzyski.

Okładka drugiej płyty LASÓW "Shroom".
Okładka drugiej płyty LASÓW “Shroom”. Fot. Joanna Stachowiak

Ale okładka nie jest przypadkowa.

MW: Okładka ma dla nas ogromne znaczenie. To miejsce, w którym bardzo często spotykamy się z Jackiem i z naszymi przyjaciółmi. Jest tam pewnego rodzaju magia. Stwierdziliśmy, że okładka musi być związana z nami tak samo jak nasza muzyka. Ta scena, która jest na zdjęciu, to obrazek wyjęty z naszej codzienności. Jacek siedzi na parapecie, a ja na fotelu. To zdjęcie mogło powstać w dowolnym momencie.

JP: Chcielibyśmy wykorzystać potencjał tego obrazka i wprawić go w ruch podczas koncertu czy streamu. Na ten moment ciężko jest zaplanować coś konkretnego, ale gdy to wszystko się unormuje, na pewno spróbujemy urzeczywistnić ten pomysł.

A co u was poza Lasami? Jacek, podobno przygotowujesz swój solowy materiał?

JP: Zgadza się. Czas izolacji sprzyja dopracowywaniu rzeczy w samotności. Pracuję nad utworami na swoją solową płytę, która pierwotnie miała ukazać się w czerwcu, ale z uwagi na obecną sytuację ta data najpewniej się przesunie. Pracuję też z kolegą nad ścieżką dźwiękową do filmu, która ujrzy światło dzienne w ciągu nadchodzących miesięcy. Poza tym z Olo Walickim tworzymy zdalnie wspólne rzeczy dla LLovage, a także kończymy płytę delay_ok z Piotrkiem ChęckimSzymonem Burnosem (również na dystans).

MW: Wkrótce zaczniemy pracować nad zupełnie nowymi rzeczami pod szyldem Lasów. Na razie musimy ochłonąć po wydaniu płyty, ale myślami jesteśmy już przy nowych projektach. Pracuję także nad solowym projektem bardziej ambientowym i konceptualnym. Tworzę też swoje studio. A poza tym szykuje się też sporo leśnych wypraw.

A zatem to najlepszy kierunek, jaki można teraz obrać. Trzymam kciuki za gładkie przejście tego trudnego okresu.

JP: Dbajcie o siebie!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRatownicy z Bisztynka nie spodziewali się takiego odzewu. Zebrali już blisko 17 tys. złotych [FILM]
Następny artykułJak Szymańska i Zubowski podpisali się pod ustawą