Gdyby nie to, że ten dramat rozegrał się na naszych oczach, to historia kard. George’a Pella mogłaby stanowić dobrze napisany dramatyczny scenariusz filmowy. Oto na początku 2019 roku kard. Pell zostaje jednomyślnie uznany winnym pedofilii przez ławę przysięgłych sądu pierwszej instancji. Jednocześnie natychmiast – ten jeden z najbliższych współpracowników obecnego papieża – otrzymał zakaz publicznego pełnienia posługi i kontaktów z nieletnimi. Jak tłumaczył wtedy Watykan, były to „środki zapobiegawcze”. Stolica Apostolska postąpiła słusznie, zgodnie zresztą ze swoimi wytycznymi. Franciszek dodawał jednak, że nie przesądza o winie, gdyż obowiązuje zasady „domniemania niewinności” i czeka na apelację oraz rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego Australii.
Teraz sąd w siedmioosobowym składzie jednogłośnie uniewinnił kardynała. Uznał również, że rozpatrujący przed rokiem apelację Sąd Najwyższy stanu Nowa Południowa Walia zaniedbał rozpatrzenia uzasadnionych wątpliwości przemawiających na korzyść oskarżonego. Nie uwzględniła ich także ława przysięgłych rozpatrująca sprawę w 2018 roku. Jak podkreślała obrona, jedna z ofiar przed śmiercią przyznała, że nie była molestowana przez kardynała Pella. Ponadto materiałem dowodowym w sprawie przeciwko purpuratowi były jedynie zeznania drugiej z ofiar, którym zaprzeczały relacje dwudziestu świadków powołanych przez obronę. Podkreślano nieprawdopodobieństwo miejsca i czasu, w jakich miało dojść do rzekomego molestowania w 1996 roku. Między innymi zaprzeczał im ceremoniarz katedry w Melbourne zaznaczając, że w zakrystii w czasie, gdy miało dojść do przestępstwa, po uroczystej mszy zawsze panuje wielki ruch. Ponadto obrona nie mogła przesłuchać domniemanej ofiary. „Stale podtrzymywałem, że jestem niewinny, gdyż cierpiałem z powodu poważnej niesprawiedliwości” – oświadczył kard. George Pell.
Czytaj więcej: Sąd Najwyższy przesądził: Kościół Katolicki odpowiada za zbrodnie księży pedofilów
Historia Bernardina
Kiedy czytam historię australijskiego hierarchy, przypomina mi się inne głośne oskarżenie ważnego duchownego o molestowanie seksualne. Mam na myśli sprawę z 1993 roku, której bohaterem był amerykański kardynał Joseph Bernardin. Niejaki Steven Cook, mieszkaniec Filadelfii, oskarżył kardynała o wykorzystanie seksualne. Chory już wtedy na AIDS twierdził, że jako kleryk studiujący w seminarium św. Grzegorza w Cincinnati został przyprowadzony do pokoju Bernardina, ówczesnego arcybiskupa tego miasta, i zmuszony do odbycia stosunku seksualnego
Kard. Bernardin, co ciekawe, nie unikał wtedy prasy. W ciągu kilku dni wziął udział w kilkunastu konferencjach prasowych, na których powtarzał, że jest niewinny. Ale musiał się też mierzyć z takimi pytaniami jak to, czy kardynał prowadzi aktywne życie seksualne. „Zawsze żyłem w czystości i celibacie” – odpowiada Bernardin. Po stu dniach okazało się, że oskarżenia były fałszywe. W trakcie procesu wyszło na jaw, że Cook „przypomniał” sobie incydent z kardynałem, ale w trakcie… seansu hipnotycznego. Fotografia, która miała być dowodem bliższych relacji między arcybiskupem Chicago a Cookiem, była w rzeczywistości grupowym zdjęciem z seminarium św. Grzegorza, zrobionym podczas rutynowej wizyty hierarchy. 24 lutego 1994 r. Cook wycofał akt oskarżenia.
Zobacz też: Czy koronawirus może zmienić religijne przyzwyczajenia Polaków?
Co łączy obie te sprawy?
Po pierwsze oskarżenie o molestowanie zostało skierowane przeciwko ważnym i wpływowym hierarchom Kościoła. Różnica jest jednak tak, że kard. Bernardin bronił się w roku 1993, kiedy Kościół nie był postrzegany jeszcze jako ta instytucja, która chroni i tuszuje przestępstwa księży pedofilów. W tym sensie kard. Pell musiał zmagać się nie tylko z fałszywymi, jak się okazało, oskarżeniami wobec siebie, ale także kompletnej nieufności wobec Kościoła, który – jak świat długi i szeroki – chronił przestępców w koloratkach.
Po drugie, Sąd Najwyższy Australii uniewinniając kard. Pella pokazał swoją niezawisłość. I to w sytuacji pewnej presji społecznej, która polega na tym, że opinia publiczna dziś bardziej daje wiarę ofiarom księży pedofilów niż oskarżonym. Nawet jeśli ci zaprzeczają i zaklinają się na wszelkie świętości, że są niewinni. Ale uniewinnienie hierarchy mówi coś jeszcze: upada bowiem narracja katolickiej prawicy, że oto liberalne sądy niemal mszczą się na duchownych, bo nienawidzą Kościoła Rzymskokatolickiego. Wyrok Sądu Najwyższego pokazuje, że to bzdura. I że więcej ta argumentacja mówi o tych, którzy jej używali wobec sądów niż o ich fundamentalnej roli w demokratycznym państwie prawa.
Po trzecie, decyzja Sądu Najwyższego Australii to zwycięstwo kard. Pella, który podkreślał, że jest niewinny. To jego moralna wygrana. Ale z tego konkretnego przypadku nie można wyciągnąć przekonania, że inni skazani prawomocnym wyrokiem duchowni nie dopuścili się molestowania seksualnego nieletnich, a Kościół może odetchnąć z ulgą. Odetchnąć z ulgą może kard. Pell, ale nie Kościół. Ten jeszcze przez długie lata będzie musiał się rozliczać z ukrywania i tuszowania przestępstw seksualnych swoich duchownych. Także w Polsce.
Czytaj także: Molestowanie w teatrze. „Kiedy opowiadała, jak bardzo czuła się przez niego zeszmacona, mówił, że chciał tylko robić piękną sztukę”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS