Wyzwanie, czyli coraz częściej używane w Polsce słowo „challenge” budzi moją odrazę. Tak samo jak i wylizanie toalety przez tzw. influansera, celem zarażania się wirusikiem. No cóż jacy influanserzy takie wyzwania… Mamy ich też w Tomaszowie. Influanserów, blogerki modowe, panie od metamorfoz, celebrytki od tolerancji czy od równego traktowania kobiet. No jak zwał tak zwał. W każdym razie obserwujac takie osoby w internecie można trafić na dosyć grząski i bagnisty grunt. Wciąga on każdego, kto próbuje się z nimi wdawać w najczęściej miałką polemikę.
Ale nie o tym, bo przecież żyjąc w zgodzie z nowymi trendami, nie jest cool oceniać kogokolwiek za cokolwiek. Hejt, czy ukrywanie skrzętnie pod szerokim uśmiechem, modnym ciuchem i welonem uszytym z dobroci nienawiści, to dziś już nie przejaw hipokryzji, tylko bycie trendy. Otóż dziś i cięte pióro też przestaje być w modzie. Takie nastały czasy.
Zastanawiałam się, jak zatem opisać, bez dotykania serca, a tym bardziej czyichkolwiek wrażliwych, mniej lub bardziej zgrabnych pup, to czego doświadczyłam. No i okazuje się, że jest to trudne, wręcz chyba niemożliwe. Pokazanie problemu na dziś może być przecież od razu uznane za przejaw nienawiści, a i odebrane za hejt, co chyba na dziś dużo gorzej wybrzmiewa (kolejne trendy słówko).
Szukając więc właściwej drogi trzeba opowiadać bajki. Może w dobie kryzysu ekonomicznego, stale wzrastających cen, sprzedawania cudownych garnków, „zdrowej wody”, lepszego samopoczucia, sztucznego jedzenia z tzw. bezpośredniego pseudo handlu trzeba się zastanowić nad opowiedzeniem dzieciom bajki na dobranoc o etyce biznesu. Wszak w każdej bajce jest jakiś morał i z każdej płynie jakaś nauka.
Moja ulubiona, to „Nowe szaty cesarza”. Andersena nie da się nine kochać. Jego opowieści mają charakter ponadczasowy. Ta opowiada historię wyjątkowo próżnego cesarza, zainteresowanego wyłącznie kupowaniem nowych strojów, nie zaś dobrem swoich poddanych. Któregoś dnia słabość władcy postanowili wykorzystać zręczni oszuści, podający się za znakomitych krawców. Ich intryga sprytnie wykorzystała niezdolność cesarskiego otoczenia do odkrycia blefu – okazało się bowiem, że strach przed utratą pozycji na dworze jest silniejszy niż zdrowy rozsądek. Coś Wam to przypomina? Kto będzie miał dziś odwagę, aby głośno wypowiedzieć prawdę o nowych szatach cesarza?
Bajki jak zawsze mają morał, ale spojlerowanie przecież dziś nie jest modne, zatem zachęcam do przypomnienia sobie kilku innych bajek. A na dziś proponuję tę o motylu, którą opowiadają nieuleczalnie chorym dzieciom rodzice.
Znalazłam ją na:
Bajka o motylku, któremu blakły skrzydła..
W kielichu kwiatu lilii, nad leśnym strumykiem mieszkała Laura. Była ona jednym z tych motyli, których skrzydła zachwycają swą urodą. Ozdobione całą gamą przecudnych kolorów, najpiękniej wyglądały w blasku porannego słońca. Wszyscy leśni mieszkańcy podziwiali ich niespotykaną urodę. Laura była z nich bardzo dumna i często przyglądała się z zadowoleniem swojemu odbiciu w lustrze wody. Z radością wspominała dzień, kiedy opuściwszy ciasny kokon, po raz pierwszy w życiu je ujrzała. Wśród innych motyli czuła się wyjątkowa co sprawiała nie tylko niespotykana barwa jej skrzydeł, ale także wielkość. Bawiąc się w berka na leśnej łące, co jest normalnym zwyczajem tych małych stworzeń, zawsze wygrywała – mogła być najszybsza i najbardziej zwinna.
Stare motyle, których skrzydła nie były już tak silne, zawsze mogły liczyć na jej pomoc. Ponieważ motyle żywią się kwiatowym nektarem, Laura z łatwością zbierała ten z najdalej i najwyżej rosnących kwiatów. Smak takiego nektaru był o niebo lepszy, przez co motyle, którym pomagała w jego zdobywaniu, były jej bardzo wdzięczne.
Pewnego dnia przeglądając się w deszczowej kałuży, Laura z przerażeniem odkryła, że jej skrzydła straciły kolor – zrobiły się wyblakłe. Nie miała pojęcia dlaczego tak się dzieje, toteż czym prędzej popędziła do Melchiora. Melchior, najstarszy i najmądrzejszy ze wszystkich motyli, mieszkał wśród zeschniętych liści łopianu po drugiej stronie leśnego strumyka.– Melchiorze ratuj! – pisnęła Laura – dlaczego moje piękne skrzydła straciły swój blask i powab?
Stary motyl popatrzył na nią swym mądrym wzrokiem. Długo milczał, drapiąc się po lewym czułku (od dawna swędziały go czułki). W końcu orzekł.
– Doprawdy, nie wiem dlaczego tak się dzieje. Czasem, na emeryturze, przytrafia się to motylom, ale ty Lauro jesteś za młoda! Całkiem niedawno opuściłaś przecież swój kokon. Być może twoje skrzydła zaczęły płowieć bo zbyt dużo czasu spędzałaś kąpiąc się słonecznych promieniach? – Dokończył pociągając nosem, od kilku dni sam nie czuł się za dobrze.
– To niemożliwe Melchiorze – żachnęła Laura – mieszkamy przecież w lesie, słonecznych promieni nie ma tu wcale dużo… niemożliwe zatem by one były winne braku koloru na mych skrzydłach…
– Masz rację Lauro – Melchior tym razem poskrobał się w drugiego czułka – czasem dzieją się rzeczy bez wyraźnej przyczyny – stary motyl mimowolnie pomyślał o swych czułkach – i nie jest to niczyja wina.. – Zamyślił się siadając w swoim bujanym fotelu, na który składała się połowa skorupki orzecha. Stare, chude motyle nóżki szybko się męczyły. Kłopot w tym, że gdy tylko Melchior siadał w swojej skorupie od razu zasypiał. Z czasem wprawiało go to w zawstydzenie, bo zwykle nie miał okazji pożegnać się ze swoimi gośćmi, którzy tak jak Laura, przychodzili do niego po mądrość. Na szczęście leśne stworzenia doskonale wiedziały o drobnej słabości starego motyla i nikt nie żywił do niego urazy. Tak też było tym razem – motyl drzemał w najlepsze.
– Stary dobry Melchior – pomyślała w duchu Laura i przykrywszy go dębowym listkiem położyła obok bujanej skorupki przysmak Melchiora – nektar z kwiatów sosny i konwalii. Odwróciła się na paluszkach i już miała wychodzić, gdy nagle Melchior zerwawszy się ze swojego piernacika na równe nogi wrzasnął:
– zalecam okłady z ciepłego błota!!! – Przez chwile stał wyprostowany z wytrzeszczonym jak cytryny oczami, po czym łypną na słoik nektaru, uśmiechnął się błogo jakby znalazł skarb i.. opadł na swe siedzenie w najgłębszym śnie. Wystraszona i rozbawiona Laura postanowiła już dłużej nie zakłócać spokoju staruszka i odprowadzana jego głośnym chrapaniem opuściła liście łopianu.Od tej pory unikała nadmiernych kąpieli słonecznych i przynajmniej dwa razy dziennie kładła na skrzydła ciepłe błoto. Niestety, kuracje niewiele pomagały – kolory nadal blakły co bardzo ją martwiło. Pewnego poranka Laura odkryła, że skrzydła całkiem wypłowiały – odtąd z dnia na dzień stawały się coraz bardziej przeźroczyste. Było jej tak smutno, że przestała opuszczać kielich swojego przytulnego kwiatu, i chociaż bardzo chciała by było tak jak kiedyś, nie miała ochoty na zabawy z innymi motylami. Wieści o jej troskach szybko rozeszły się w motylim świecie. Koleżanki i koledzy często odwiedzali Laurę i przynosząc jej drobne prezenty w postaci naparstków nektaru z najrzadszych i najsmaczniejszych gatunków kwiatów, i chociaż Laura była wdzięczna za ich pomoc, to po cichu zazdrościła im zdrowych skrzydeł przez co stawała się jeszcze bardziej przygnębiona.
Tylko w nocy robiła się weselsza. Wówczas, kiedy jej pobratymcy spali, wokół niej wirowały motyle nocy. Ćmy wcale nie były tak urodziwe jak dzienne motyle. Miały brunatne skrzydełka i pękate owłosione brzuszki. Często gramoliły się do kielicha lilii by chwilę wypocząć – dla Laury były mile widzianymi gośćmi. Był jeszcze jeden powód dla którego zlatywały się z całej okolicy. Był to jasny blask leśnych wróżek, które często przysiadywały na brzegu motylej lilii. Ponieważ ćmy, prowadzące nocny tryb życia, ponad wszystko lubiły światło, wirowały wokół wróżek w szaleńczym tańcu. Wokół kwiatu lilii robiło się wesoło.
Maleńkie leśne wróżki, nigdy nic nie mówiły, ale wszyscy mieszkańcy lasu wiedzieli, że są dobre. Mówiło się o nich, że są leśnymi duszkami posiadającymi ogromną moc. W dzień były całkowicie niewidoczne dla innych stworzeń, zaś w nocy świeciły jasnym blaskiem sprawiając, że zagubione zwierzęta i owady odnajdywały drogę do domu, a zmartwione i samotne stworzenia nie czuły się opuszczone.
Tak też było z Laurą. Co noc, przylatywało do niej tuzin radosnych małych wróżek. Razem ze zwabionym ćmami towarzyszyły Laurze. Jak to było w ich zwyczaju, nigdy nic nie mówiły, uśmiechając się jedna przez drugą wesoło trzepotały skrzydełkami. Mimo swojego milczenia doskonale dogadywały się z Laurą. Wystarczył trzepot ich przeźroczystych skrzydełek, mały gest a wszystko stawało się jasne.
– Ach jak to cudownie, że tu jesteście – mawiała Laura do wróżek.
– Cudownie! cudownie! – powtarzała za nią zauroczona Ćma Renata, wytrzeszczając w ich kierunku swoje małe oczka, zgłodniałe blasku światła. Obecność Wróżek była teraz Laurze bardzo potrzebna, zwłaszcza, że z powodu swych przeźroczystych skrzydeł stała się dla dziennych motyli prawie niewidoczna. Co prawda przylatywały do niej w odwiedziny, jednak coraz częściej rozmawiały ze sobą tak jakby jej tam wcale nie było. Czasem nawet nie słyszały jej głosu… Było to dla Laury nie lada zmartwieniem, o czym napomknęła swoim nocnym przyjaciołom.
– Nie martw się Lauro, my zawsze cię słyszymy. – Zdawało jej się, że słyszy jak wróżki do niej mówią.
– Pamiętaj nie jesteś sama. – Tym razem Laura miała pewność. Słyszała i rozumiała język leśnych dobrych wróżek! Była tak uradowana, że aż poskoczyła z radości i wtedy… spostrzegła, że uniosła się ponad kielich swojego kwiatu z niespotykaną, nawet jak dla motyla, lekkością. Wróżki radośnie wirowały wokół niej i trzymając się za ręce nuciły piękną melodię. Wówczas Laura zauważyła, że jest bardzo do nich podobna. Wokół niej bił blask światła, a na plecach trzepotały delikatne, przeźroczyste skrzydła. W mig pojęła dlaczego inne motyle jej nie słyszały – wszak stała się leśną wróżką! Już nie potrzebowała do szczęścia swoich motylich skrzydeł.
Wieść o tym wydarzeniu rozeszła się po lesie jeszcze wczesnym świtem. Motyle były szczęśliwe, że nareszcie Laura nie jest smutna, samotna i słaba. Zyskały w niej cichą opiekunkę. A w nocy, gdy któreś z nich zgubiło drogę do domu Laura pomagała mu się odnaleźć. Było jeszcze coś, co sprawiło Laurze ogromną radość – którejś nocy do rodziny wróżek dołączył stary motyl Melchior! Radościom nie było końca, a co najważniejsze czułka Melchiora już nigdy więcej go nie zaswędziały.
Pewnie doświadczyliście konsternacji tak jak po obejrzeniu modnego dziś filmu „365 dni”. Ale podzielę się z Wami moim morałem, który zamknę w jednym zdaniu.
Nawet okłady z ciepłego błota nie pomogą motylowi, który ma wyblakłe skrzydła.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS