A A+ A++

Moje dwie firmy mierzyły się już z różnymi problemami, przy czym kryzysy ekonomiczne, szczególnie ten z 2008 roku przeszliśmy bezproblemowo. Posiadając szeroką dywersyfikację produkcji (działamy w czterech różnych kierunkach i cały czas żyjemy z własnych wynalazków i patentów) nie mieliśmy kłopotów, bo albo spadek eksportu jednej gałęzi rozwiązań był zbalansowany przez inne, albo też szczęśliwie udało się utrzymać odpowiednią rezerwę finansową lub wprowadzić na rynki produkt na tyle innowacyjny, że bóle spowodowane recesją, czy załamaniem jednego rynku były pokryte dochodami z innego.

Dziś sytuacja rysuje się inaczej.

Co prawda mamy pewne rezerwy finansowe, ale będąc w trakcie tworzenia nowego produktu, którego wynalezienie kosztuje, stanęliśmy przed dwoma dylematami – krótkoterminowym i takim o nieco dłuższej czasowej perspektywie.

W najbliższym czasie nie ma sensu rozwoju jakiejkolwiek innowacji. Co prawda przywykłem już do tego, że na pomoc z zewnątrz nie ma co liczyć, ale nowa, wirusowa rzeczywistość spowodowała , że nawet przygotowane rezerwy wydają się być malutkie.

Wcześniej próbowałem skorzystać z dofinansowania unijnego na innowacje, ale polskie przepisy zostały tak „sprytnie” skonstruowane, że musiałbym zatrudnić tzw. „naukowców” z tytułami. Zdziwiony tym faktem zadałem w urzędzie proste pytanie – czy finansuje się wynalazek, czy fikcyjne zatrudnienie ludzi, nie potrafiących nic samemu stworzyć? Odpowiedź była prozaiczna – unijne pieniądze mają finansować głodującą tzw. „polską naukę”, generując fikcyjne zatrudnienie rozmaitych doktorów i profesorów za zupełnie niefikcyjne pieniądze. Ogólnie po zrobieniu kalkulacji daliśmy sobie spokój – w końcu nie wynajdujemy innowacyjnego płynu z Orlenu, przy którego cenach można sobie zatrudnić tabun naukowców – klakierów. Tworzymy technologię i nie chce mi się tłumaczyć jakiemuś doktorowi, jak to działa. Zresztą pewnie ważniejszy dla niego byłby cetelek z miesięczną kwotą, na jaką wydoił Unię Europejską poprzez moją firmę. Trudno. Zrezygnowałem.

Krótkoterminowe posunięcia to zatrzymanie rozwoju nowego produktu. Akurat jest to rozwiązanie dla aut elektrycznych, ale jako że miliona ich nie ma i produkt musiałby być eksportowany, to może zagranica pomęczy się chwilę bez tej innowacji, albo wynajdzie ją sama. Czyli najgorszy scenariusz krótkoterminowy to odpowiednik wynalezienia radia przez pana Marconiego w papierach patentowych pana Tesli, tudzież rosyjskie wynalezienie roweru – u Niemca na strychu. Ja stracę, państwo straci, ale do tego raczej już przywykliśmy, patrząc ile patentuje się u nas, a ile za zachodnimi granicami.

Więc o ile najbliższe posunięcia bazują na zatrzymaniu tworzenia rozwiązań, które to tworzenie samo w sobie jest kosztotwórcze (jak wyżej napisałem – nie ma możliwości finansowania wynalazków inaczej, niż z sutym haraczem dla tzw. „naukowców”), o tyle długoterminowe problemy sprowadzają się do braku możliwości utrzymania zatrudnienia w dziale, który był dotychczas naszą chlubą – dziale produkcji ciężkich urządzeń pomiarowych.

Nie mogąc ich eksportować i nie mając nowych zamówień cała załoga tego działu robi jakieś drobne rzeczy, które może i są przydatne w naszych firmach, ale ich wykonanie zajmie kilka dni. To duży, zgrany zespół, pracujący razem ponad 15 lat. Nie mam sumienia zamknąć go i odbudowywać w przyszłości w oparciu o nowych pracowników, bo zżyłem się z załogą, poniosłem spore koszta ich wykształcenia i wyposażenia – a teraz należałoby sprzedać wszystko a ludzi wysłać na bruk.

Ci ludzie zaglądają mi dziś w oczy i pytają – co dalej będzie? Mogę ich okłamywać, mówiąc, że będzie dobrze, lub odpowiedzieć wymijająco, że nie wiem. Ale już widzę, że dobrze nie będzie. Utrata rynków będzie poważna pomimo iż zainwestowałem w targi i wystawy tak, aby „produkty rosły w siłę a nam żyło się dostatniej”. Ci ludzie są teraz kulą u nogi. Stać nas, finansując ich z przygasłych, ale wciąż działających innych działów, na utrzymywanie tego stanu zatrudnienia przez dwa miesiące. Przy czym przy np. trzymiesięcznym terminie wypowiedzenia oznacza to minus jeden miesiąc.

Brak realnej pomocy ze strony państwa będzie bolesny dla nich i dla mnie. Zasilą rzesze bezrobotnych. Póki co jednak nie ma żadnych terminów ani doprecyzowanych zasad pomocy państwa dla firm, a decyzje muszę podejmować już teraz.

Jedyna nadzieja w tym, że nienagannie płaciłem grube podatki i zawsze miałem pieniądze w kontach firmy. Może nasze banki się zlitują i pożyczą pieniądze na pensje i przetrwanie?

Mam ziemię pod przyszłą (teraz już coraz bardziej mglistą) inwestycję pod nowy budynek firmy, ale nie będzie wcale tak prosto ją sprzedać – chyba że księdzu pod kościół, z 98% upustem. Takie prawo.

Podziwiam za dobre rady i humor panią minister Emilewicz i pana Morawieckiego. Nigdy nie widziałem ufo, ani ludzi żyjących w świecie równoległym – a takie sprawiają wrażenie i to może imponować.

Tu, w realu, na ziemi polskiej dramat rozgrywa się dziś.
Jutro będzie futro.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTrzy nowe przypadki koronawirusa w województwie
Następny artykułCzarnecki dla DoRzeczy.pl: Pandemia niejedno ma imię…