Zadajmy sobie kilka uczciwych pytań: Czy jesteśmy wolni od wpływu mediów? Czy padające z ekranu TV oraz monitora komputera newsy nie odbijają się na naszym postrzeganiu świata? Czy filmy, seriale, artykuły, debaty i blogi nie modelują w jakimś stopniu naszego myślenia? Jak zmieniały się pod wpływem tego, co czytacie i oglądacie, Wasze poglądy, upodobania, wartości? A może nie zmieniły się wcale?
W niniejszym wpisie skupię się tylko na jednym medium, a konkretnie – tym, z którego obecnie korzystamy. Chyba na każdego zagorzałego użytkownika treści, z jakimi się spotyka, mają mniejszy lub większy wpływ. To nie musi być topornie prowadzona propaganda, wystarczy wielokrotne powtarzanie jakiejś tezy, przedstawienie w korzystnym świetle danego modelu myślenia i odczuwania, zmasowana krytyka jakiegoś zjawiska – i sam nie wiesz kiedy, a już zaczynasz w to wierzyć. Nie chcę tutaj demonizować Internetu. To wspaniałe źródło informacji, rozrywki, przyjemności oraz możliwości. Jest to jednak także ultraśmierdzące szambo pełne chamstwa, podłości, głupoty, kłamstwa i fanatyzmu. I chyba dorwało już każdego z nas. Walczymy o swoją rację, ciążymy ku podobnie myślącym, dyskredytujemy świadectwo oponenta. Sprawia nam to przyjemność. A czy daje poza tym coś jeszcze?
Od kilkunastu lat czytam artykuły, newsy, fora, blogi. Dzięki temu mam jakie takie pojęcie, co się dzieje na świecie, co myślą inni ludzie, w jakim kierunku podąża cywilizacja, co knują politycy, etc. Uczestniczę w dyskusjach, podważam cudze zdanie, feruję wyroki. Zagłębiałam się w rzeczy piękne i pouczające, ale i totalne gówno. Czasami nie mogłam uwierzyć, że ktoś może wygłaszać określone poglądy. A jednak. Niezła lekcja pokory. Na początku niemal zawsze próbowałam z takimi ludźmi polemizować, dopóki nie zrozumiałam, że to strata czasu. Złota zasada każdej dyskusji: nie myśl, iż przekonasz człowieka o skrajnie odmiennym światopoglądzie, że się myli, gdyż on patrzy na ciebie jak na kompletnego idiotę. 🙂
Zadaję samej sobie pytania: Czy to przez Internetowe doświadczenia nie przepadam za konserwatystami czy może Internet wzmocnił moje wcześniejsze uprzedzenia? Czy to dzięki temu medium jestem zainteresowana przyrodą i jej dewastacją, czy może ten temat zawsze wywoływał u mnie emocje, a wirtual jedynie je podsyca? Czy zawsze byłam aż tak niechętna religii, czy zniechęciłam się po przeczytaniu katolickich forów tudzież tekstów o podłościach i głupocie Kościoła? Czy zawsze byłam taka wredna i pyskata, czy to tutaj wyzwoliła się we mnie bestia? 😉 A może nie ma sensu roztrząsać takich spraw? Przed Internetem oddziaływało na mnie otoczenie, rodzina, znajomi, książki, filmy. Człowiek cały czas się zmienia, ewoluuje, nawet jeśli w danym momencie wydaje mu się, że będzie się trzymać swoich obecnych przekonań po wsze czasy. Internet po prostu to… przyspiesza.
W pewnych sprawach nie mam wątpliwości: To Internet nauczył mnie podejrzliwości wobec islamu, karmiąc newsami z no-go zones i zwierzeniami człowieka, który sporo przebywał w krajach muzułmańskich. To Internet sprawił, że na około rok zakochałam się w filozofii Korwin-Mikkego i to Internet mnie z tego zauroczenia wyleczył. Uświadomił mnie, jakim problemem w krajach pierwszego świata jest konsumpcjonizm, przy okazji zaznajomił z ideą minimalizmu. Dzięki niemu mogłam przez półtora roku rozmawiać z ludźmi, którzy byli adoptowani, wychowani przez nastoletnie i/lub samotne matki oraz poznać całe spektrum postaw wobec tych form rodziny. Wyrobiłam sobie zdanie na temat pomocy społecznej i stałam się zwolenniczką rozwiązań systemowych, filozofię „wszystko ureguluje wolny rynek” zostawiając mentalnym małolatom. To właśnie Internet pokazał mi, że starzy ludzie nie są ani trochę mądrzejsi od młodych, a zaznajomieni z możliwościami wirtuala potrafią być równie chamscy i fanatyczni (czy może nawet bardziej). I za tę wiedzę jestem wdzięczna.
Niestety, Wielka Sieć wpłynęła na mnie także bardzo negatywnie. Po latach blogowania i wyrażania opinii, a także czytania blogów, artykułów i komentarzy czuję się tak, jakby moja głowa została… zhakowana. Za dużo myślę o tym, co piszą inni ludzie, zbytnio się przejmuję, za wiele rozważam, zbyt łatwo daję się wciągnąć w polemikę na jakiś durny temat. Weźmy taki Salon24: przecież to jeden wielki śmietnik, w którym, owszem, trafi się nierzadko jakaś perełka, ale na ogół jest to nawał cudzych myśli, uczuć i przekonań. Potwornie uzależniający fast food dla umysłu. Co mnie właściwie, kurna, obchodzi, co ktoś myśli o Żydach, ekologach, politykach, celebrytach, Kościele, moralności, popkulturze, demokracji, LGBT, koronawirusie? Porównywanie cudzego subiektywnego punktu widzenia z własnym jest, ekhm, emocjonujące, ale takich punktów widzenia są miliony, a każdy podparty mocnym przekonaniem o własnej racji (łącznie ze mną). Powinnam raczej czytać o faktach, konkretach, wydarzeniach i w ten sposób wyrabiać sobie zdanie. Tylko czy ci, którzy na pozór tylko relacjonują rzeczywistość, choćby i profesjonalnie, nie przemycają własnego punktu widzenia?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS