A A+ A++

Wiadomo, że filozofia trenerska szkoleniowca Lechii daleka jest od hołdowania ofensywnym porywom. Wzorowa organizacja gry, szczelna defensywa, zaskoczenie rywala sposobem, a nie atakiem na hurra – to dla niego kwestie podstawowe. 

Wiadomo też, że gdański zespół jest w tej chwili placem wielkiej przebudowy. W porównaniu z jesiennym meczem z Legią w Warszawie – w którym Lechia podyktowała swoje warunki i po bardzo dobrym spotkaniu wygrała 2:1 – w gdańskim zespole brakowało z różnych względów aż siedmiu zawodników.

Skrajny minimalizm Lechii

Jednak to, co zaserwowali trener Stokowiec i jego zawodnicy w spotkaniu z Legią, było jednak kompletnie niestrawną wersją futbolu. Gdański zespół skupił się  wyłącznie na ryglowaniu własnego pola karnego, przeszkadzaniu, wybijaniu rywali z rytmu. I jeszcze innym wybijaniu – piłki jak najdalej od swojej bramki. Lechia świadomie zrezygnowała z wysokiego pressingu i przyjmowała rywala na własnych 30 metrach. Kiedy przestrzenie między formacjami są mniejsze, zwyczajnie łatwiej się bronić, jednak rezygnując z wysokiego podejścia na połowę rywala, traci się bardzo cenne narzędzie ofensywne – możliwość przechwytu piłki blisko bramki przeciwnika i błyskawicznej kontry.

Do momentu straty gola (w 57. min) Lechia wyprowadziła tak naprawdę jedną(!) sensowną akcję, a właściwie był to indywidualny zryw Filipa Mladenovicia. Wszelkie próby wyprowadzania kontrataku grzęzły niedaleko własnego pola karnego. Brakowało wymiany choć kilku podań, dłuższego utrzymania się przy piłce, pokazania się na pozycję. Skupienie na legendarnym odbudowaniu pozycji w defensywie było tak wielkie, że zawodnicy Lechii robili to jeszcze, zanim stracili piłkę. 

Zachwiane proporcje

Oczywiście za organizację gry defensywnej można gospodarzy pochwalić. Długimi momentami wyglądała ona naprawdę bardzo solidnie. Jednak proporcje miedzy obroną i atakiem były zachwiane wręcz gigantycznie.

 – Myślę, że na tyle nas było dziś stać. Legia była dziś lepszą drużyną, w ofensywie bardziej kreatywną. My w defensywie dobrze się przesuwaliśmy, dobrze broniliśmy, ale za mało zrobiliśmy w grze do przodu. Było za mało konkretów, za mało strzałów, za mało gry na połowie przeciwnika. Wiem, że przyzwyczailiśmy kibiców do lepszej gry, ale mamy dużo nowych zawodników i nie wszystko funkcjonuje tak, jak byśmy chcieli. Na dodatek nasze ważne ogniwo, czyli Jarek Kubicki, rozegrał dopiero drugi mecz po długiej przerwie. Nie mogę wymagać od zawodników czegoś, czego nie są w stanie zrobić. Na tle słabszego zespołu być może ta gra wyglądałaby lepiej, okazalej. Na Legię to było za mało – tłumaczył po spotkaniu trener Stokowiec.

Lechia – Legia 0:2. Jarosław Kubicki Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta

Zabrakło ryzyka

Sytuacja nieco zmieniła się dopiero, kiedy Legia zdobyła bramkę, do czego bardzo przyczynił się debiutujący przed własnymi kibicami w barwach Lechii Rafał Pietrzak. Jego fatalny błąd rozpoczął bramkową akcję Legii, którą celnym strzałem wykończył Paweł Wszołek.

Wówczas trener Stokowiec wprowadził na boisko Kenny Saiefa oraz Ze Gomesa (tego drugiego zdecydowanie za późno). Obaj pokazali, że mają smykałkę do gry ofensywnej. Amerykanin ma oczywiście spore zaległości w przygotowaniu fizycznym i choć zaliczył kilka strat, to podejmował też próby złamania schematu. Widać, że piłka nie przeszkadza mu w grze, a w głowie pojawiają się ciekawe pomysły. Z kolei Ze Gomes wniósł do gry sporo dynamiki, chęci gry do przodu. 

Można się zastanawiać, jak przebiegałby ten mecz, gdyby trener Stokowiec bardziej zaryzykował. Zarówno jeśli chodzi o sposób gry, jak i skład zespołu. Gdyby na przykład poświęcił jedno miejsce przeznaczone dla defensywnego pomocnika i od początku zagrał na przykład Ze Gomes albo nawet Łukasz Zwoliński (cały mecz przesiedział na ławce rezerwowych). Być może wynik byłby taki sam, ale odbiór spotkania zupełnie inny. 

A tak Lechia skończyła spotkanie z wręcz dramatycznymi statystykami – dwa strzały (w tym tylko jeden groźny, Filipa Mladenovica zza pola karnego w poprzeczkę), zero celnych, ani jednej dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Jak w takiej sytuacji przyciągać na stadion kibiców? Frekwencja w tym sezonie spadła na łeb na szyję, choć akurat na meczu z Legią i tak była jedną z najwyższych. Jednak 13 055 widzów to jak na spotkanie z liderującą w tabeli Legią i tak wynik bardzo kiepski.

Sam trener Stokowiec po meczu dał do zrozumienia, że być może mógł rozegrać ten mecz inaczej.

– Cały czas się zastanawiam, szukam najlepszych rozwiązań. Może ten pomysł na grę czy skład rzeczywiście mógłby być inny? Być może tak, ale po meczu łatwo wyciągać wnioski. Kibice mają prawo uważać, że można było zagrać odważniej, większym pressingiem, ale to nie jest takie proste. Celowo chcieliśmy w pierwszej połowie zblokować Legię, taki był plan. Według mnie kontrolowaliśmy sytuację i generalnie jestem zadowolony z organizacji gry defensywnej. Dopiero w drugiej połowie chcieliśmy wprowadzić ofensywnych zawodników i trochę zamieszać na połowie rywala. W końcówce było już trochę więcej gry do przodu, kreatywności, ale to na Legią było za mało – smutno podsumował szkoleniowiec Lechii.

Teraz przed gdańskim zespołem wyjazd do Lubina na mecz z Zagłębiem (sobota, godz. 17.30), bardzo ważny w kontekście walki o górną “8”. Czy trener Stokowiec zdecyduje się na odważniejszą grę? Póki co wiadomo, że nie będzie miał do dyspozycji Filipa Mladenovicia, który w spotkaniu z Legią zobaczył 12. żółtą kartkę i będzie pauzował aż dwa mecze. Zabraknie go zatem także w derbach Trójmiasta z Arką Gdynia (15 marca). Do składu wróci za to Michał Nalepa.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUważaj na oszustów!
Następny artykułPo porannej kawie. Nowy koncept – ciężary zrzucamy na solidnych