A A+ A++

Tomasz Lewandowski to jeden z najlepszych trenerów lekkoatletycznych, jakich mamy w kraju. Do sukcesów doprowadził swojego brata, Marcina, pomógł rozwinąć się Patrycji Wyciszkiewicz, Angelika Cichocka pod jego wodzą zdobyła złoto mistrzostw Europy, a Adam Kszczot rozstał się z długoletnim trenerem, by móc – w najważniejszym okresie w karierze – pracować właśnie z nim. CV ma więc znakomite, a wyniki jego zawodników zdecydowanie się bronią. Priorytetem powinno więc być zapewnienie mu znakomitych warunków pracy, prawda? Cóż, zgodnie z tym, co czytamy w jego oświadczeniu na Facebooku – Polski Związek Lekkiej Atletyki uważał inaczej.

– Moja grupa zdobyła najwięcej medali międzynarodowych w ostatnich latach w Polsce. Nie skarżę się, że nie miałem wsparcia na początku – w końcu na nagrody trenerzy muszą pracować latami. Jednak osiągając coraz większe sukcesy stawałem się z moimi zawodnikami coraz większym problemem dla związku. Nasze metody treningowe i ścieżka szkoleniowa, co roku były kwestionowane. Kolejne medale i sukcesy nie wpływały na poprawę jakości szkolenia. Mimo coraz lepszych wyników byłem ciągle przywoływany do porządku i karcony czysto uznaniowymi decyzjami m.in. w przypadku doboru sparingpartnerów, powołania na imprezy, wysokości kontraktu. Byłbym niewdzięczny pisząc, że nigdy nie miałem wystarczającego wsparcia. Z drugiej strony muszę stwierdzić uczciwie– z perspektywy lat uważam, że osiągnęliśmy te wszystkie sukcesy mimo pomocy PZLA, a nie dzięki niej – twierdzi trener na początku oświadczenia.

O rozstaniu Lewandowskiego z jego zawodnikami pisaliśmy już jakiś czas temu. Głośno mówiło się wówczas o tym, że cała sprawa rozbiła się o pieniądze. Dziś trener sam temu zaprzeczył. Choć wspominał, że owszem, płaca mu proponowana była po prostu głodowa, to jednak najważniejsi wciąż byli dla niego zawodnicy. I był gotów schować dumę do kieszeni, o ile zagwarantowano by mu odpowiednie warunki pracy, dzięki którym mógłby doprowadzić ich do medali igrzysk olimpijskich w Tokio. To, jak pisze, się nie stało.

– Może to dla niektórych zabrzmi to niepoważnie, ale dla dobra zawodników zamknąłem oczy i zatkałem uszy, by ostatecznie, po czasie, wycofać się ze wszystkich roszczeń, zaakceptować nieuczciwy, bardzo przedmiotowy sposób traktowania mnie i moich biegaczy. Prosiłem tylko o jedno – by uszanować mój stan zdrowia i zrobić wszystko, co możliwe, by unikać sytuacji konfliktowych. Niestety związek zmienił zdanie, a nowa propozycja, jaka została mi telefonicznie przekazana to ostatnia, jak się dowiedziałem, z ofert [pierwotna wynosiła 2000 zł brutto za prowadzenie Adama Kszczota]. Zdradzam ją, gdyż nie wiąże mnie w tym momencie żaden kontrakt, chciałbym też, by opinia publiczna dowiedziała się, na ile wyceniana jest przez PZLA praca trenera w Polsce. Kontrakt opiewa na kwotę 200 zł brutto za dzień. Jednak nie za każdy przepracowany dzień, a jedynie za dzień wyjazdowy, bez względu na ilości dni pracy. […] Daje to średnie wynagrodzenie miesięczne na poziomie 1500 zł brutto! – pisał Lewandowski.

Powiedzmy sobie wprost: taka oferta to kpina. Nawet gdyby chodziło o anonimowego trenera, można by załamać ręce. A my mówimy o człowieku, którego pracę docenia się poza granicami Polski, o którego rady pytają inni szkoleniowcy, który doprowadził Marcina Lewandowskiego do medalu mistrzostw świata na 1500 metrów, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, i do którego zgłaszają się zawodnicy z zagranicy, by móc u niego trenować. Brzmi absurdalnie, co?

W dodatku dochodzą kolejne problemy. Zauważyliście pewnie, że w przytoczonym fragmencie pojawiają się słowa o stanie zdrowia. Tomasz Lewandowski kilkukrotnie w swym oświadczeniu wspomina o tym, że cała ta sytuacja – trwająca, jak twierdzi, od kilku lat – poważnie odbiła się właśnie na jego zdrowiu. I tak naprawdę chciał tylko jednego – zakończenia negocjacji, by pracować w spokoju. To stąd był w stanie zgodzić się na stosunkowo kiepskie warunki.

– Sposób, w jaki często byłem traktowany trudno określić inaczej niż lekceważenie, brak elementarnego szacunku, pomawianie i wykorzystywanie. Stres to element pracy trenera, jednak w moim wypadku atmosfera długotrwałego konfliktu sprawiła, że odbiło to bardzo poważne konsekwencje na moim zdrowiu. Moje zdrowie zwyczajnie się załamało. Byłem lekceważony, nieszanowany, pomawiany i wykorzystywany. Do tego stopnia, że stałem się wrakiem, także emocjonalnie. […] Udało mi się przejść pierwszy etap leczenia, nabrałem sil. Prosiłem, tak jak w poprzednich latach o przychylność, godziwe warunki pracy, traktowanie z szacunkiem – w perspektywie najważniejszego sezonu. Sezonu olimpijskiego. Od tego zależał mój stan i dalszy przebieg leczenia. 

Niestety, jak pisze, nie był w stanie porozumieć się z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki. Wspomina o tym, że wymagano od niego potwierdzania formy zawodników poprzez starty niezgodne z planem przygotowań, który zresztą wstępnie akceptowano. Że w ostatniej chwili wprowadzano zmiany w programie szkolenia. I że gdy nie zgodził się na “niepoważne propozycje związku”, jak sam to ujął, rozpadła się jego grupa. Patrycja Wyciszkiewicz i Angelika Cichocka, nie chcąc marnować czasu, znalazły sobie nowych szkoleniowców. Czekali Marcin Lewandowski i Adam Kszczot. Ten pierwszy zresztą powtarza, że co by się nie działo, ma zamiar współpracować z bratem.

Obaj wczoraj dostali zresztą od związku nowego trenera – Piotra Rostkowskiego. To fachowiec, jeden z lepszych w kraju, choć już trochę czasu minęło, od kiedy pracował na poziomie seniorskim. Zresztą sam Tomasz Lewandowski podkreśla, że tutaj akurat na decyzję PZLA narzekać nie może. Tyle tylko, że taka decyzja przyszła po prostu bardzo późno.

– To dobrze, że właśnie Piotrowi Rostkowskiemu PZLA powierza tą trudną misję, bo trener ten zna się na rzeczy. I wiem, że da z siebie wszystko, choć mojego poznania zawodników jednak nie ma. To zarazem jeden z największych fachowców w Polsce. Jednak związek pisząc, że stało się to za porozumieniem z zawodnikami (tym bardziej ze mną) manipuluje faktami, by nie powiedzieć, że mija się z prawdą. Nie ma innych kandydatur, ani czasu, to rozwiązanie doraźne, podjęte na kilka dni przed zgrupowaniem, na które trzeba było na ostatnią chwilę kupić bilety na czyjeś nazwisko…

Problem polega właśnie na tym, że igrzyska już o krok. A cała czwórka zawodników, których Lewandowski miał pod swoją opieką, miała na nich powalczyć o dobre rezultaty. Kszczot i Marcin Lewandowski – o medale indywidualne. Patrycja Wyciszkiewicz – w sztafecie. Angelika Cichocka, wracająca po kontuzji, o jak najlepszy wynik. Co jak co, ale takie zamieszanie i zmiany z pewnością im w tym nie pomogą. I trudno nie podzielać w tej sytuacji punktu widzenia trenera, gdy pisze:

– Obecnie to zawodnicy i trenerzy mają służyć związkowi, a chyba powinno być odwrotnie (zgodnie ze statutem związku)? Nawet wieloletnie nakłady, rozwój mistrzowski, rekordy Polski i medale największych imprez – nie są w stanie w roku olimpijskim zatrzymać ambicjonalnych gier. Nie ma myśli o dobru trenera, zawodników. Z trenerem, zawodnikami, a co za tym idzie kibicami – zarząd się w tej sytuacji zwyczajnie nie liczy.

Równocześnie jednak, co może cieszyć, Lewandowski podkreśla, że zawodników nie opuści, choćby podpowiadać miał im, nosząc dres innej kadry. I choć to czysta prowizorka, to spróbuje wycisnąć z tego tyle, ile tylko się da. Oby dało medale.

Fot. 400mm.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUtrudnienia w ruchu na ul. Wiślanej
Następny artykułBadania pod kątem koronawirusa także w Kielcach. Zyskamy czas i pieniądze