Kiedy w mojej głowie narodził się pomysł na książkę o ludzkim pożądaniu, spodziewałam się, że przyciągną mnie przede wszystkim opowieści mężczyzn. Ich pragnienia. To, jak potrafią całe imperium postawić na głowie w zamian za dziewczynę posadzoną sobie na kolanach. Zaczęłam więc od rozmów z mężczyznami: z filozofem w Los Angeles, nauczycielem w New Jersey, politykiem w Waszyngtonie. Owszem, pociągały mnie ich historie. Wracałam do nich tak, jak wraca się do ulubionej przystawki w chińskiej restauracji.
Opowieść filozofa zaczęła się jako zwierzenia przystojnego mężczyzny, którego mniej atrakcyjna żona nie chciała z nim sypiać – ze wszystkimi rekwizytami w postaci straszliwych cierpień, wygasającego uczucia i pożądania – by przejść w historię faceta, który chciał się przespać z wytatuowaną masażystką, pomagającą mu w bólu pleców. Któregoś jasnego poranka napisał mi: „Powiedziała, że chce ze mną uciec do Big Sur”. Następnego dnia spotkaliśmy się w kawiarni. Opisywał mi biodra masażystki. Jego namiętność nie zachowała wiele szlachetności w zestawieniu ze wszystkim, co stracił w związku; przypominała raczej formalność.
Historie mężczyzn zaczęły się ze sobą zlewać. Czasami koncentrowały się na długotrwałym uwodzeniu; innym razem uwodzenie kojarzyło się z urabianiem. Najczęściej jednak opowieści kończyły się rozdygotanym pulsowaniem orgazmu. Odkryłam też, że podczas gdy zapał mężczyzn gasł wraz z ostatnią salwą orgazmu, historie kobiet nierzadko dopiero wtedy się zaczynały. Zorientowałam się, że kobiety doświadczają takich samych zdarzeń w sposób złożony, piękny, a często podszyty przemocą. Z tych i wielu innych przyczyn to właśnie kobiece głosy złożyły się na interludium, które w moich oczach zaczęło reprezentować obraz tęsknoty i pragnienia w Ameryce.
Oczywiście kobiece pożądanie może być równie obcesowe co męskie, a kiedy stawało się siłą napędową, kiedy dążyło do sytuacji, którą będzie mogło kontrolować, traciłam zainteresowanie. W opowieściach, w których pożądania nie dawało się opanować, i to jego obiekt emanował siłą decyzyjną, odkrywałam zaś najwięcej zachwytu i cierpienia. Przypominało pedałowanie na rowerze do tyłu, w akcie próżnej agonii, aż wreszcie otwierało drogę do zupełnie innego świata.
Aby odnaleźć te historie, musiałam sześć razy przemierzyć cały kraj. Luźno planowałam kolejne przystanki. Najczęściej trafiałam do mieścin w rodzaju Medory w Dakocie Północnej. Zamawiałam grzanki z kawą i czytałam miejscową gazetę. Tak znalazłam Maggie, młodą kobietę, którą nawet te młodsze od niej nazywały „szmatą” i „tłustą zdzirą”. Napiętnowano ją za pragnienie związku z żonatym nauczycielem z jej liceum. W opowieści Maggie zafascynował mnie brak stosunku seksualnego między nią a tym mężczyzną. Partner ponoć zaspokajał ją oralnie, ale nie pozwalał, żeby ona choćby rozpięła mu spodnie. Zrobił za to coś innego – umieścił żółte karteczki samoprzylepne z notatkami w jej ulubionej książce Zmierzch. Znajdował podobieństwa między ich relacją a opisami romantycznej więzi łączącej kochanków z kart powieści. Wielka liczba notatek oraz ich niezwykła szczegółowość poruszyły dziewczynę, wprawiły ją w uniesienie. Nie mogła uwierzyć, że tak podziwiany przez nią nauczyciel przeczytał całą książkę, nie wspominając o uważnych komentarzach, jak gdyby prowadził zajęcia o wampirzych kochankach. Wspomniała też, że spryskał kartki książki swoją wodą kolońską, bo wiedział, że Maggie uwielbiała jego zapach. Bez trudu mogłam sobie wyobrazić pustkę odczuwaną przez moją rozmówczynię: dostawała takie liściki, przeżywała taki związek, a potem nagle została tego pozbawiona.
Natknęłam się na Maggie, kiedy sytuacja zmieniała się ze złej w straszną. Młoda kobieta sprawiała wrażenie osoby w koszmarny sposób odciętej od seksualności i doświadczeń cielesnych. Zrelacjonuję przebieg wydarzeń tak, jak ona je widziała; inaczej, niż zostały przedstawione w sądzie, zresztą ława przysięgłych patrzyła na sytuację z zupełnie innej perspektywy. Opowieść Maggie stawia przed czytelnikiem aż nazbyt znajomo brzmiące pytanie: kto, kiedy i dlaczego wierzy świadectwom kobiet, a kto, kiedy i dlaczego nie daje im wiary?
Od setek lat mężczyźni łamią kobietom serca w szczególny sposób. Kochają je całymi sobą albo połowicznie, a potem się tym nużą i tygodniami albo miesiącami próbują się bezszelestnie wyplątać, podkulają ogony, otrząsają się i już nigdy nie dzwonią. A kobiety czekają. Im bardziej są zakochane i im mniej mają alternatyw, tym dłużej trwają na posterunku z nadzieją, że on wróci, z rozbitym telefonem i rozkwaszoną twarzą, i na wejściu oznajmi: „Wybacz mi, zostałem pogrzebany żywcem. Przez cały ten czas myślałem tylko o tobie i bałem się, czy nie dojdziesz do wniosku, że cię porzuciłem, a ja po prostu straciłem twój numer, ukradli mi go ci bandyci, którzy zakopali mnie dwa metry pod ziemią, a potem przez trzy lata wertowałem wszystkie książki telefoniczne, aż wreszcie cię odnalazłem. Nie zniknąłem, uczucie ze mnie nie wyparowało. Miałaś rację, sądząc, że to byłoby okrutne, niedopuszczalne, niemożliwe. Wyjdź za mnie”.
Maggie, w jej wersji wydarzeń, została zniszczona przez domniemane przestępstwo nauczyciela, ale miała coś, co rzadko dostaje się kobietom porzuconym: szczególną władzę wynikającą z jej wieku i zawodu byłego kochanka. Sądziła, że ta władza została jej nadana przez amerykańskie prawo. Ostatecznie przekonała się jednak, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej.
Niektóre kobiety czekają, bo obawiają się, że jeśli zrezygnują, grozi im zniknięcie. Wydaje im się, że nikogo poza tym jedynym już nie zapragną. Ten problem miewa podłoże ekonomiczne. Rewolucja późno dociera tam, gdzie ludzie częściej dzielą się przepisami na szarlotkę niż artykułami o zakończeniu poddaństwa kobiet.
Lina, pani domu ze stanu Indiana, której od lat nikt nie pocałował, zwlekała z odejściem od męża, bo nie miała własnych pieniędzy i nie poradziłaby sobie bez niego. W Indianie niełatwo zasądza się zobowiązania alimentacyjne wobec małżonki. Następnie Lina odczekała, aż inny mężczyzna zostawi żonę. A potem jeszcze trochę.
Kierunek, w jakim rozwija się sytuacja w naszym kraju, może nas zmusić do zakwestionowania tego, kim jesteśmy we własnym życiu. Wiele kobiet czeka, by się upewnić, że inne kobiety je akceptują, bo dopiero wtedy będą potrafiły zaakceptować same siebie.
Sloane, elegancka właścicielka restauracji, pozwala mężowi patrzeć, jak pieprzy się z innymi facetami. Od czasu do czasu w łóżku lądują dwie pary, ale najczęściej on patrzy na nią, na nagraniach albo na żywo, z różnymi gośćmi. Sloane jest piękna. Mąż przygląda się, jak inni mężczyźni posuwają ją w małżeńskiej sypialni, pod oknami pienią się fale oceanu. Kawałek dalej spacerują owce koloru płatków owsianych. Moja znajoma, uważająca trójkąty za coś odrażającego i niemal godnego pogardy – wypowiadała się tak na temat grupy swingersów; trafiłam na nich w Cleveland i opowiadałam jej o ich spotkaniach – uznała historię Sloane za przejmującą. Zdołała się z nią zidentyfikować, coś zrozumieć. A przecież to właśnie proces identyfikacji pozwala nam odnaleźć w sobie empatię.
(…)
Zastanawiam się też, jak wiele oczekiwałam od mężczyzn. Ile z tych rzeczy tak naprawdę chciałam otrzymać od siebie albo nawet od innych kobiet? Wiele z pragnień, które miał według mnie zaspokoić kochanek, rodziło się z potrzeb wywodzących się z mojej relacji z matką. Z licznych przekazanych mi opowieści wynikało, że to inne kobiety mają nad nami większą władzę niż mężczyźni. To my, kobiety, wywołujemy w sobie nawzajem poczucie, że jesteśmy ciotkowate, puszczalskie, nieczyste, niekochane, za mało piękne. Koniec końców wszystko sprowadza się do strachu. Przerażają nas mężczyźni, ale też inne kobiety, a czasami tak bardzo się boimy, że czekamy z orgazmem, aż zostaniemy same. Udajemy, że pragniemy rzeczy, na których w rzeczywistości nam nie zależy, by nikt nie zobaczył, że nie mamy w życiu tego, czego naprawdę potrzebujemy.
(…)
W niuansach pożądania kryje się prawda o tym, kim jesteśmy w chwilach największej bezbronności. Postanowiłam zbadać płomień i żądło kobiecego pożądania – by pomóc mężczyznom i innym kobietom je zrozumieć, zanim postanowią potępić czyny, do jakich je ono popycha. Te codzienne okruchy naszego życia będą wiecznie się powtarzać. Dzięki nim zrozumiemy, kim jesteśmy, kim są nasze sąsiadki i matki – a przecież tak często wydaje się nam, że nie mamy z nimi nic wspólnego. Oto historie trzech kobiet.
Lisa Taddeo, Trzy kobiety, tłumaczenie: Aga Zano, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa, 2020, s. 16-23.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS