Piłkarze Lechii nieźle rozpoczęli rundę wiosenną, w dwóch meczach z wymagającymi rywalami zdobyli cztery punkty (2:2 ze Śląskiem Wrocław oraz 1:0 z Piastem Gliwice). Oba spotkania odbywały się w specyficznych warunkach, w trakcie szalejącej w klubie rewolucji kadrowej. To stanowiło dla trenera Piotra Stokowca duże utrudnienie, więc styl w tym momencie zszedł na plan dalszy. Jednak widać było, że gra ofensywna bardzo kuleje, o czym świadczyła chociażby nikła liczba strzałów – w sumie 23, z czego raptem pięć celnych. Punkty zostały zdobyte dzięki poprawnej organizacji gry defensywnej, pojedynczym błyskom piłkarzy grających w bocznych rejonach boiska (Conrado, Filip Mladenović, Jaroslav Mihalik) oraz skuteczności Flavio Paixao.
Irytujący Mihalik
Wszystkie problemy z grą do przodu jak w soczewce skupiły się w Poznaniu. Lechia była w ofensywie bezradna niczym dziecko, szczególnie w momentach wysokiego pressingu rywali. Jednak nawet kiedy gospodarze oddawali piłkę gdańszczanom, ci nie mieli żadnego pomysłu na skonstruowanie akcji. Bardzo mało kreatywna była środkowa linia, ale trudno, żeby było inaczej, skoro tworzyło ją dwóch zawodników skupionych właściwie tylko na destrukcji (Tomasz Makowski i Kristers Tobers) oraz permanentnie zawodzący Maciej Gajos.
Na dodatek po raz kolejny swój osobny mecz grał Mihalik, który w trzech wiosennych spotkaniach wyróżnił się tylko asystą przy golu Flavio Paixao z Piastem. Słowak razi nieporadnością w pojedynkach, zazwyczaj dokonuje złych wyborów, jest klasycznym jeźdźcem bez głowy. A ponieważ w Poznaniu niczym nie wyróżnił się też Brazylijczyk Conrado, skrzydła Lechii były mocno podcięte. Tak naprawdę najgroźniejszy w ofensywie był lewy obrońca Mladenović. Serb kilka razy ładnie urwał się skrzydłem, a w końcówce meczu powinien zaliczyć asystę, jednak jego świetnego podania nie wykorzystał Patryk Lipski.
Lechia zbyt kunktatorska
Paradoksalnie Lechia najgroźniejsza była w ataku, kiedy grała w “10”. Na początku drugiej połowy drugą żółtą kartkę i w konsekwencji czerwoną zobaczył Karol Fila. Wówczas trener Stokowiec zaryzykował i przeprowadził ofensywne zmiany, na boisku pojawił się m.in. drugi napastnik Łukasz Zwoliński. Zadebiutował również Amerykanin Kenny Saief, który wyglądał kiepsko, jednak grał zbyt krótko, aby rzetelnie go ocenić.
– Zdecydowaliśmy się na pokerowe zagranie i w drugiej połowie nasza gra nie była zła, byliśmy niebezpieczni, próbowaliśmy wygrać, mieliśmy kilka sytuacji. Szkoda zwłaszcza tej z 90. minuty, gdy Patryk Lipski miał piłkę meczową. Przede wszystkim żałuję pierwszej połowy, grając jeszcze w pełnym składzie, nie graliśmy dobrze, tu jest największe pole do analizy i do poprawy – mówił po spotkaniu trener Stokowiec.
To jest chyba najważniejszy wniosek po spotkaniu z Lechem – Lechia powinna grać bardziej ofensywnie, nie tak kunktatorsko. Flavio Paixao i Zwoliński spokojnie mogą grać razem od pierwszych minut (Portugalczyk nieco za plecami kolegi), trzeba też zrezygnować z jednego stricte defensywnego pomocnika, a w jego miejsce wprowadzić bardziej kreatywnego zawodnika. Ten problem już zaraz rozwiąże się naturalnie, gdyż na najbliższy mecz z Koroną w Kielcach (niedziela, godz. 12.30) do gry będzie gotowy długo pauzujący z powodu kontuzji barku Jarosław Kubicki.
Dwa kluczowe ogniwa
W tej chwili wielkim atutem Lechii są dwie ostoje defensywy. Bramkarz Dusan Kuciak po meczu w Poznaniu powinien dorobić się przydomku “Ośmiornica”, gdyż bronił, jakby miał co najmniej osiem kończyn. W niewiarygodny sposób odbijał dziesiątki strzałów rywali (w sumie ponad 40, z czego 14 celnych!), często oddawanych z najbliższej odległości. W końcówce skapitulował dwukrotnie, przy czym pierwszy gol zapisany zostanie jako samobój Słowaka, gdyż piłka, zanim po strzale Jakuba Modera wpadła do bramki, najpierw odbiła się od słupka, a następnie pechowo od pleców Kuciaka.
Lech Poznań – Lechia Gdańsk 2:0. Dusan Kuciak bronił jak w transie Fot. Lukasz Cynalewski / Agencja Gazeta
Wielkie słowa uznania należą się również Michałowi Nalepie, który od dawna jest specjalistą od blokowania strzałów, ale w Poznaniu przeszedł samego siebie. Jego niesamowita ofiarność uchroniła Lechię od straty co najmniej kilku bramek. Zresztą bardzo poprawnie spisał się również jego kolega ze środka obrony Mario Maloca. Poza tą trójką oraz wspomnianym Mladenoviciem żaden zawodnik nie zasłużył na słowa pochwały. Do poprawy jest zatem bardzo dużo.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS