Teatr Wybrzeże sięgnął po klasykę światowej literatury. “Śmierć Iwana Iljicza” Lwa Tołstoja została zuniwersalizowana, a młodzi twórcy spektaklu przyglądają się sytuacji, w której rodzinne relacje weryfikuje ciężka choroba głowy rodziny. Jednak zaskakująco zachowawcza, bardzo statyczna adaptacja tekstu Tołstoja na scenie Staraj Apteki, niestety, rozczarowuje pomimo przekonującej tytułowej roli Krzysztofa Matuszewskiego.
Nowela Lwa Tołstoja to przenikliwe studium rodzinne w sytuacji granicznej. W dosłownym sensie – towarzyszymy rodzinie w momencie śmierci Iwana Iljicza Gołowina i za pomocą reminiscencji poznajemy przeszłość i obserwujemy ostatnie chwile tytułowego bohatera. W sensie metaforycznym Tołstoj przygląda się motywacjom i reakcjom domowników na ciężką chorobę jednego z członków rodziny, odmalowując szeroki wachlarz postaw i emocji towarzyszących jego chorobie, która do góry nogami wywraca domowy ład i porządek.
Repertuar Teatru Wybrzeże do końca marca
Iwan Iljicz pragnie przyjemnego, łatwego życia i tym właśnie kieruje się podejmując życiowe wybory. Mozolnie wspina się po szczeblach kariery, by w pewnym momencie zdystansować swoich kolegów dzięki niespodziewanemu awansowi. Licząc na to, że małżeństwo poprawi komfort życia, Iwan decyduje się poślubić Praskowię Fiodorowną. Jednak małżeństwo i życie rodzinne okazuje się dużo bardziej skomplikowanym “projektem” niż mu się wydawało. Wszelkie plany i oczekiwania rujnuje choroba. Stan, w którym mężczyzna się znajduje, pozwala mu skonfrontować się z rzeczywistością i dokonać nietypowego rozrachunku z bliskimi.
Reżyser Franciszek Szumiński wspólnie z dramaturgiem spektaklu Małgorzatą Jakubowską bardzo wiernie podążają za tekstem i myślą Lwa Tołstoja, usuwając z tekstu opisy sugerujące jego XIX-wieczny charakter, uproszczając go i modyfikując w sposób możliwie najprostszy i zrozumiały. Zapożyczają nawet od Tołstoja narrację trzecioosobową – wszyscy bohaterowie o Iwanie Iljiczu, włącznie z nim samym, mówią w trzeciej osobie, de facto relacjonując i streszczając widzowi nowelę Tołstoja.
Wszystko rozgrywa się w XIX-wiecznym pokoju dziennym, w którym zaskakuje przytłaczająca pustka. Chociaż bohaterowie siedzą za stołem, w tle jest niewielki kredens i toaletka, a po bokach znajduje się kilka krzeseł i ozdobny stolik, to w scenografii Katarzyny Kornelii Kowalczyk dominują monumentalne, pokryte tapetami ściany, w których bohaterowie spektaklu wyglądają jak figurki w domku dla lalek. Ważnym detalem jest monstrualny grzyb pod tapetami, sugerujący, że nie tylko Iwana Iljicza, ale też cały dom toczy choroba. Z takim wystrojem koresponduje muzyka opracowana przez Marcina Nenko i Franciszka Szumińskiego oraz kostiumy Katarzyny Kornelii Kowalczyk.
W bardzo statycznym, niemal pozbawionym ruchu spektaklu, trudne zadanie czeka aktorów, mających uprawdopodobnić dramat rodziny Gołowinów. Na pierwszy plan wysuwa się siłą rzeczy tytułowy bohater sztuki – grany przez Krzysztofa Matuszewskiego – Iwan Iljicz. Z niemal dziecięcym zdziwieniem obserwuje świat wokół siebie, w którym z dnia na dzień stał się zbędnym, niepasującym do pozostałych elementem układanki. Szamoce się w tej sytuacji jak ryba wyrzucona na brzeg, przy coraz większym zniecierpliwieniu najbliższych. Matuszewski z dużym wyczuciem prowadzi tę rolę aż do finału spektaklu.
Zimną bezwzględność skrytą pod powierzchownym ciepłem i fałszywą troskę o małżonka bezbłędnie oddaje Małgorzata Brajner w roli Praskowii Fiodorownej. Na szczerość i bezpośrednią krytykę wobec pozostałych pozwolić sobie może jedynie sługa Gierasim w wykonaniu debiutującego w Teatrze Wybrzeże Roberta Ciszewskiego. Jako przedstawiciel prostego ludu Gierasim dostał w pewnym sensie rolę arbitra wobec postaw pozostałych bohaterów, z czym Ciszewski radzi sobie naprawdę nieźle. Bezbarwna i pozbawiona konsekwencji jest rola Lizy w wykonaniu Katarzyny Z. Michalskiej. Z kolei Piotr Łukawski jako narzeczony Lizy Fiodor Pietrowicz Pietryszczew spełnia właściwie rolę dekoracyjną i niczym nie zapisuje się w pamięci.
Szkoda, że reżyser tak kurczowo trzyma się litery tekstu, niemal rezygnując z inscenizowania spektaklu, który długi fragmentami sprawia wrażenie próby stolikowej, a nie gotowego przedstawienia. Aktorzy przez większość spektaklu siedzą, sporadycznie wędrując z miejsca w miejsce, często milknąc, pozostawiając widzów w męczącej ciszy. Przez to niespełna półtoragodzinny spektakl dłuży się, a nadużywanie pauzy staje się irytującą manierą. Momentów, które wprowadzają ożywienie w ten emocjonalny stupor jest bardzo mało. Poza wybuchami Iwana Iljicza, jest to na przykład zabawa ojca z córką – moment zapomnienia w pełnej goryczy chorobie.
Wszystkie sceny Teatru Wybrzeże
Gdańska “Śmierć Iwana Iljicza” to zimna, bardzo pesymistyczna wiwisekcja dramatu głównego bohatera. Jednym z jej najjaśniejszych punktów (obok scenografii) jest umiejętna gra świateł reżyserowanych przez Daniela Sajuana Cieplewskiego. Przedstawieniu nie można odmówić żelaznej wręcz konsekwencji. Jednak jego forma rozczarowuje pomimo tego, że Krzysztof Matuszewski wiarygodnie odmalował lęki i obawy związane ze śmiercią. Niestety, pomimo wagi tematu, spektakl ogląda się jak wspomniany domek dla lalek, który ulatnia się z pamięci zaraz po wyjściu teatru.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS