Jak mówi przysłowie – „każda potwora znajdzie swego amatora”. Ludowa mądrość znajduje zastosowanie również w sprawach gamingowych – zdarza się, że tytuły, które w gruncie rzeczy nie powinny się nikomu spodobać, czasem akurat nas bawią.
Wszyscy mamy takie gry. Produkcje, które odpalamy cichaczem, tak żeby nikt nie widział. Nie, nie, nie, spokojnie. Nie mówię o tych, które ukrywa się przede wszystkim przed mamą i żoną. O te drugie mi chodzi. Wiecie, o te, które polubiliśmy, mimo że wszyscy wieszali na nich psy i narzekali, jaka to tragedia, dno i sto metrów mułu. A guzik tam, sto metrów. Co ja zrobię, że mnie akurat nie przeszkadzają krzywe twarze i miałki scenariusz w Andromedzie albo poszatkowana opowieść w Beyond: Two Souls. No nic nie zrobię.
Czasem zdarza się gra, która podoba nam się na przekór wszystkiemu. Niby mamy świadomość, że w gruncie rzeczy jest kiepska, ale jakoś nie przeszkadza nam to spędzić z nią kilkudziesięciu, kilkuset… kilku tysięcy godzin? W takich sytuacjach sami nie wiemy, czy to z nami jest coś nie tak, czy też – być może – to koledzy (ci prywatni i ci po fachu) ocenili dany tytuł zbyt bezwzględnie. Oto jakie grzeszne (gamingowe!) przyjemności ukrywają redaktorzy i współpracownicy naszego portalu.
NIE WSTYDŹCIE SIĘ
Na pewno są takie gry, które i Wam się spodobały, choć wcale nie powinny. Zdradźcie nam w komentarzach, jakie to produkcje i dlaczego mimo wszystko je lubicie.
Mass Effect: Andromeda – kosmiczna przygoda
Pierwsza na liście jest pozycja, którą kojarzą niemal wszyscy – o Mass Effekcie: Andromedzie swego czasu było naprawdę głośno, na ogół niestety w niezbyt przychylnym kontekście. A to narzekano na drewniane twarze bez wyrazu, a to na wtórny, pozbawiony polotu i oryginalności scenariusz oraz nijakich bohaterów. Wszystkie te zarzuty mają realne podstawy – gra faktycznie mogła być dużo lepsza. Ba, powinna była być, biorąc pod uwagę spuściznę serii (przemilczmy może taktycznie kontrowersje związane z zakończeniem „trójki”).
Sęk w tym, że pomimo tego wszystkiego – moim zdaniem – to nadal jest całkiem solidny tytuł, który potrafi zapewnić dziesiątki godzin dobrej zabawy. W każdym razie – mnie zapewnił. Więcej nawet, uważam, że jest to gra, która pod pewnymi względami wypełnia założenia stojące u podstaw cyklu lepiej niż którykolwiek tytuł przed nią. Głównie dlatego, że ukazała się na platformach, które pozwalały na więcej niż urzędujące już zbyt długo Xbox 360 i PlayStation 3.
Zanim zarzucicie mi, że bredzę, chwilę się nad tym zastanówcie. W Andromedzie mamy faktyczną eksplorację planet (a nie ich wydmuszek jak w oryginalnym Mass Effekcie), i to zarówno na piechotę, jak i za sterami kozackiego pojazdu terenowego. Jest bardzo fajny, dynamiczny system walki, który – przynajmniej na wyższych poziomach trudności – okazuje się równocześnie na tyle skomplikowany, że nie pozwala graczowi „przeklikiwać” się bezmyślnie przez kolejnych wrogów. On również sprawia wrażenie czegoś, co próbowano stworzyć już w 2007 roku, ale co wówczas nie wyszło. Wreszcie jest solidna oprawa, z fajnie wyglądającymi planetami i ruinami obcych. Nawet w scenariuszu można znaleźć parę całkiem niezłych punktów czy zadań.
Czy to najlepszy Mass Effect w historii? Z całą pewnością nie. Za to moim zdaniem jest to gra, która potrafi wciągnąć – jeśli damy jej szansę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS