Pod koniec lutego roku 1935 na Wybrzeżu wreszcie zapanował spokój: przebrzmiały już echa uroczystości 15-lecia Polski nad morzem, “handel pomarańczami został unormowany”…
…zaś wilki grasujące w pomorskich lasach okazały się kaczką dziennikarską.
Nawet miejscowe duchy nie rozrabiały tak jak te amerykańskie.
Niestety nie trwał on zbyt długo, bo nad morzem pojawił się – o zgrozo! – “niedzielny huragan”.
Jednak wbrew pozorom nie był wcale taki niedzielny… Żywioł, który “nawiedził nietylko [!] Polskę, ale i niemal całą Europę”, zamieniając Londyn w miasto latających kapeluszy i… gzymsów – dał się bowiem mocno “we znaki [również] mieszkańcom Torunia” (ówczesnej stolicy województwa pomorskiego) i całego “wybrzeża morskiego”.
Z powodu “szalejącego orkanu o sile 12 statki nie opuszczały w niedzielę zatoki gdańskiej”, przez co “ruch portowy był utrudniony”. Ale największe szkody odnotowano na Helu, “gdzie pędzone z zatoki przez wicher kry lodowe wyrzucone zostały w porcie helskim na całej długości mola zachodniego, powodując uszkodzenia parapetu, pokładu i latarni znajdującej się na końcu mola”. Udało się też w porę “ponownie umocować bez większych uszkodzeń” kutry rybackie, które zerwały się z kotwicy – poza jednym wszakże wyjątkiem, “statkiem rybackim Morskiego Instytutu Rybackiego “Starnia” wyrzuconym na brzeg za Helem podczas sztormu”.
Niestety nie obyło się też bez ofiar w ludziach: do “tragicznej śmierci trojga ludzi na torze kolejowym” doszło bowiem między Puckiem a Krokową, gdzie “wichura zagłuszała wszelkie odgłosy nadjeżdżającego pociągu” i “wymienieni nie zdołali na czas zeskoczyć z toru”.
Z kolei w Gdańsku, “z powodu nienormalnej dostawy prądu” wywołanej szalejącą wichurą, w płomieniach stanął wagon tramwajowy.
Jednak nie za wszystkie płonące wagony można było winić pogodę…*
…podobnie zresztą jak i za tajemniczą “epidemję włamań do piwnic” czy “kradzież słuchawek telefonicznych, będących wówczas gdańską plagą.
Dodajmy, że to również nie obawa przed “straszną wichurą i zawieruchą śnieżną” sprawiła, że w Polsce “schronił się były kierownik biura prasowego senatu gdańskiego Streiter” – najwyraźniej, bardziej niż orkanu, bał się chyba tego, że “go odeślą do Niemiec do obozu koncentracyjnego”.
Tymczasem w Gdyni, “wskutek trwającego prawie przez całą dobę orkanu, miejscowa straż pożarna wzywana była siedem razy do niesienia pomocy”, głównie dlatego, że wiatr zerwał kilka dachów w “Chylonji” i na Kamiennej Górze.
Kilkadziesiąt osób trzeba było też ewakuować z zalanych “osiedli podmiejskich”, gdzie woda podmyła most łączący Mały Kack z Orłowem: by zażegnać niebezpieczeństwo jeszcze większej powodzi, “trzeba było zmienić koryto rzeki Kaczej i w tym celu wykopano potężny kanał”.
Ale w samym porcie wydarzyło się tylko “kilka nieznacznych na szczęście wypadków” i następnie “późno w nocy z niedzieli na poniedziałek burza się nieco uspokoiła”.
I pomyśleć tylko, że nie byłoby problemu, gdyby w roku 1920 udało się “skutecznie zakazać budować Gdynię”…
* – już prędzej na przemytników (patrz: “pożar wagonu pocztowego”).
Źródło: “Gazeta Gdańska” nr 43 z 20 lutego 1935 r, “Dziennik Bydgoski” nr 42 z 20 lutego 1935 r., “Słowo Pomorskie” nr 42 z 20 lutego 1935 r. oraz “Ilustrowany Kurier Codzienny” nr 51 z 20 lutego 1935 r. Skany pochodzą z Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej, Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej oraz Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS