A A+ A++

Ej, a pamiętacie tę lekcję w szkole, gdzie tłumaczono nam szczegółowo, jak przebiega prawidłowy proces wnioskowania i w jaki sposób ustalane są związki przyczynowo-skutkowe w nauce? Wiecie, ta lekcja, KTÓREJ NIGDY NIE BYŁO.

Porozmawiajmy o szczepieniach, ale inaczej.

Porozmawiajmy o tym, że nikt nie uczy w szkołach o co chodzi w badaniach klinicznych i że gdy jakikolwiek lek jest wprowadzany do obiegu, to to nie jest tak, że pewnego dnia przychodzi do pracy jakiś Mariusz, który wymyśla sobie, że zmiesza sobie liście babki, dwie łyżki soku z cytryny i kilka wirusów, a potem zacznie wstrzykiwać tę substancję wszystkim ludziom na świecie, a wszyscy natychmiast stwierdzają, że to wspaniały pomysł i klaszczą, i robią sobie z nim pamiątkowe zdjęcia, a następnego dnia substancja jest już w aptekach. Nikt nie uczy nas jak skomplikowanym procesem jest wprowadzenie jakiegokolwiek leku lub szczepionki na rynek, w jaki sposób bezpieczeństwo i skuteczność substancji jest weryfikowane, jak wiele testów dana substancja przechodzi zanim zostanie podana jakiemukolwiek człowiekowi.

Od jakiegoś czasu nie mogłam przestać myśleć właśnie o tym – o tym, jak to wszystko się stało?

W jaki sposób doszliśmy do momentu, w którym w kwestii własnego zdrowia i zdrowia naszych bliskich, wierzymy bardziej inżynierowi i agentce ubezpieczeniowej bez jakiegokolwiek wykształcenia medycznego, a nie nauce?

Przyznaję, niegdyś było we mnie mnóstwo pogardy. Przyjęłam za rzecz oczywistą, że wszyscy mają taką samą wiedzę o badaniach klinicznych i związkach przyczynowo-skutkowych jak ja. Uznałam za oczywiste, że wiara w naukę i naukowców powinna być w jakiś sposób automatyczna, samowystarczalna, że nie musimy nikomu tłumaczyć, co robimy i dlaczego, niech świat po prostu przyjmie, że zawsze mamy rację. Trochę mi zajęło uzmysłowienie sobie, że pogarda i wrzucanie śmiesznych screenów o dziwnych teoriach antyszczepionkowców niczego nie zmieni.

Nie możemy jednocześnie kogoś obrażać i dziwić się, że nie chce nas słuchać.

Innymi słowy – chwilę zajęło mi przyznanie sama przed sobą, że tak, mamy kryzys wiary w naukę. I tak, częściowo sami na to zapracowaliśmy.

W jaki sposób? Słuchajcie, jest książka, która to doskonale tłumaczy. Seth Mnookin, „Wirus paniki. Historia kontrowersji wokół szczepionek i autyzmu”. To tytuł, który – gdy już zostanę prezydentem – będzie lekturą obowiązkową we wszystkich szkołach, zaraz obok a. Bo to książka o dwóch rzeczach: po pierwsze, systematycznie omawia i obala najczęstsze mity związane ze szczepieniami (autyzm, płody po aborcji, „krzyk mózgowy” i wiele, wiele innych) – skąd się wzięły, dlaczego udało im się tak dokładnie wszyć w społeczną świadomość i – przede wszystkim – dlaczego nie są prawdą i nie należy się ich bać.

Po drugie, ta książka robi coś innego, równie ważnego. Wskazuje na wszystkie błędy, które w przeszłości zostały popełnione przy komunikowaniu osiągnięć nauki, a także przy radzeniu sobie z sytuacjami kryzysowymi, które doprowadziły do tego, że teorie wszystkich szarlatanów tego świata natrafiły na grunt miły im i podatny, żyzny na tyle, by kwitły, rozwijały się i wrastały w myślenie i działanie coraz większej grupy ludzi. Ta książka mówi też o tym, w jaki sposób arogancja polityków i naukowców doprowadziła do tego kryzysu wiary w naukę. I o wszystkich mechanizmach społecznych i błędach poznawczych, które sprawiają, że ruch antyszczepionkowy (a szerzej – ruch antynaukowy) ma się tak dobrze; przytulił się do opinii publicznej i szybko nie odpuści.

Przyznaję, niegdyś było we mnie mnóstwo pogardy i arogancji. Teraz jest więcej strachu. Że jeśli nie nauczymy się na własnych błędach, nie zejdziemy z piedestału i nie przestaniemy taplać się we własnym przekonaniu o nieomylności, to coraz więcej osób przestanie nas słuchać. W pewien sposób my też jesteśmy winni i swoją postawą karmimy wszystkich pseudonaukowych celebrytów tego świata, pozwalamy ich teoriom rosnąć, puchnąć i zajmować coraz więcej miejsca w społecznej świadomości.

Pomyślcie o tym inaczej –

gdy my wrzucamy kolejny śmieszny mem o matce, która pisze, że dziecku z 40 stopniową gorączką trzeba przetrzeć twarz zużytymi majtkami, he he, i na tym kończymy swoje działanie, na wrzuceniu tego skrina i rozkosznym rechotaniu, to dokładnie w tej samej chwili jest gdzieś dziecko 40 stopniową gorączką, które nie otrzymuje pomocy.

Seth Mnookin, „”.

Koniecznie. To nie jest post sponsorowany, ale żałuję. Bo gdyby Wydawnictwo Czarne zgłosiło się do mnie w tej sprawie, to musiałabym im powiedzieć, że no dobrze, no trudno – oczywiście, że oddam im wszystkie pieniądze tego świata, by tylko tę książkę przeczytało jak najwięcej osób.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNiższy PIT i nowe koszty uzyskania przychodów
Następny artykułNiestabilność prawa podatkowego utrudnia prowadzenie firmy