Ile razy zdarzyło Ci się zawahać, nie wejść na jezdnię i w przerażeniu odkryć, że gdybyś zrobił jednak jeszcze jeden krok, to byłby to właśnie ten ostatni? A może kiedyś sprzed nosa uciekł Ci tramwaj, trzeba było czekać na autobus, a kwadrans później jadąc nim, mijać uciekiniera na awaryjnych, który sparaliżował skrzyżowanie i pomyślałeś “ale mam szczęście“?
Nie wnikam, czy to kwestia wiary. na pewno nie tylko wielkich słów, ale może chociaż czasem masz wrażenie, że ktoś czuwa? Kiedy brakuje centymetrów do stłuczki, kiedy tylko cudem sprawy mogą dać się ogarnąć i jakoś dają, kiedy potrzebujesz długopisu i nagle okazuje się, że od miesięcy czekał do dyspozycji w torebce? Albo gdy na myśl przyszedł Ci ktoś, kto ni stąd ni zowąd, jak wywołany do tablicy, zadzwonił?
Nie chcę się chwalić, ale trochę robię w tej branży. Często bywam dokładnie tam, gdzie powinnam. O tej, o której trzeba.
Pamiętam taki film łódzkiego Semafora o ludzikach, które żyją w naszych domach po swojemu i w zamian za kąt, służą pomocą w codziennych sprawunkach. Mali tajni agenci. Ha, nawet mi się nie śniło, że do nich dołączę! Tymczasem…
Działam od kilku lat i anonimowo. Bez oklasków i kotylinów. Często rutynowo, ale nie raz zdarzyło mi się zweryfikować swoją czujność i refleks (z różnym skutkiem, ale ćwiczenie czyni mistrza, a nie pomylił się ten, kto się częściej niż ja wyspał).
Zaczynam o świcie.
Po kryjomu przesuwam wygodne skarpetki bliżej brzegu szuflady.
Wycinam metki ze złośliwych majtek.
Wyprane getry naciągam na swoje ręce nim trafią, gdzie powinny, by do celu dotarły już wymiętolone i niesztywne – kilkoma ruchami, jak Jean-Claude Van Damme, wybijam im zęby i nie gryzą.
Cichaczem wyciskam na szczoteczkę pastę, trzeba mieć litość o nieludzkiej porze i nie zmuszać do karkołomnego wysiłku.
Pokazuję papier toaletowy, który wisi tam, gdzie zawsze, ale zaspane oczy nie dowierzają i potrzebują zapewnień osób trzecich, które już dziś sikały.
Staram się pilnować granic, ale te, jak wiele pojęć, są względne i tam, gdzie u mnie egzotyczna zagranica, to za płotem przestrzeń nagrzewania piżamki licealiście. Nie mnie oceniać. Mam co robić.
Łapać w locie tablet nim rozbije łeb o płytki, pluszowego jednorożca, kiedy żąda błotnej kąpieli w kałuży. Zapewnić, że nic się nie stało, a jak się stało, to nie aż tak bardzo jak się wydaje i przeżyjemy to razem. A gdy nie jestem pewna, to mówić, że jakby co, to jestem, bo razem raźniej się bać.
Negocjuję z zegarem kwadrans drzemki i sześć minut przytulania, kiedy jest 6:52, a o 7:00 przyjdzie baba jaga i nas zje, pobite gary, jesteś u Pani, trzeba wstawać. Spotykam się na szczycie sił sprawczych i dogrywamy niewidzialne reguły tej gry.
Czy ktoś kiedyś zapytał, skąd w szafie rotacja czystych rzeczy oraz rozmiarów, które burzą wyobrażenia o maluszku, ale odzwierciedlają fakty – ktoś tu chyba bierze sterydy?
W jaki sposób udało się w tak krótkim czasie uzbierać aż tyle ubrań w panterkę? Skąd się bierze chleb, który nie jest suchy, akurat ten ser w kształcie myszki i pomidor pokrojony jak należy, bez skórki?
Skąd ta mięta, kiedy boli brzuch?
Chusteczka zanim kichnie?
Woda do nosa i przypomnienie, że chce się siku, gdy ktoś się upiera, że wcale nie, a potem mu dziwnie, bo jednak nie miał racji?
Czy to czary?
Nie, praca, nie zawsze ciężka, ale jednak. Napędzana paliwem, które ma w sobie coś z energii atomowej i magii.
Gdzie nas szkolą?
Na poligonach. Na żywca, bez prób i symulacji. W samym życiu. Rekrutują nieświadomych i naiwnych, mamią naiwnymi hasłami, by brutalnie pokazać, że “możesz na mnie liczyć” to czasem zapalenie lampki, gdy robi się straszno, a innym niemoc i tulenie na SOR-ze o 4 nad ranem.
Uczą z dyskrecją pumy gasić pożary, wyczarowywać białe bluzki na apel i zieloną bibułę o 21:33. Opatrywać rany otwarte i najgroźniejsze, w które urządzenia mechaniczne i bezduszne brutalnie wdarły ziemię i piach.
Robić z ramion namiot, w którym można się schować, jak ma się na bakier ze światem albo właśnie nieodwracalnie straciło z patyka loda.
Skąd wiemy, że kopytka są lepsze niż ryż, a jabłko zniknie szybciej niż banan?
Sekret.
W jaki sposób udaje nam się rozśmieszyć enty raz w ten sam sposób?
Skąd niby wiemy, że chce się spać jak wcaaaale nieeeee, a jednak prąd odcina w 3 sekundy i urywa się film?
Tajemnica zawodowa?
Czy nie miewamy dosyć? Jak każdy. Jesteśmy tylko i aż (nad)ludźmi.
Budzik nastawiony na 6. Niewinny rytuał na dopracowany do perfekcji przebieg: “Dzień dobry“, “Wstajemy“, roleta, “Uwaga, zapalam światło!”, tulenie, pierdzenie w brzuch i negocjacje – klientka nieugięta rozpoczyna je, kiedy z buzi zionie jej bamboszem, a ja jeszcze ze sklejonym ropką okiem, muszę przekonująca odgrywać, że mi się chce, że-to nic takiego, bo chodź żal wzbiera taki, jakby ktoś chciał okraść ze snu, to dziwnie spokojnym głosem tłumaczę, że to tylko czwartek, zaraz weekend i damy radę.
Nie mam ciemnych okularów i peleryny.
Za to buty, które wciskam w pośpiechu bez skarpet, włosy zwinięte w chaotyczny bobek i podręczną torbę w której dziwnym trafem zawsze znajdą się zapasowe majtki, bluzka, slime, laleczka LOL – zwykle na biznesowym spotkaniu i kiedy tak cholernie się śpieszę.
Mój kryptonim operacyjny to “MAMA”. Tajniki tej roboty poznasz, jak się do nas zrekrutujesz. Nie obiecuję, że będzie łatwo, zapewniam, że jednak warto.
P.S. Wiem, ile kosztuję Cię to, co inni uważają za oczywiste. Tylko mama zrozumie ile miłości jest “w na pewno jej/mu się to spodoba!”. Słyszę jak narzekasz i jak nie znajdujesz słów, by wyrazić swoją dumę. Gram w tej samej drużynie, tylko na innym boisku. Pomyśl o mnie, kiedy budzik znów wyrwie Cię ze snu za wcześnie, jest nas więcej, a razem jest raźniej.
Ściskam, Ola. Mama.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS