O autorze
Samsung Galaxy S20, S20+ oraz S20 Ultra zostały wczoraj oficjalnie zaprezentowane. W zasadzie wszystkie wcześniejsze doniesienia i przecieki związane z wyglądem się potwierdziły. Mamy więc wyświetlacze z odświeżaniem 120 Hz, duże akumulatory, nagrywanie w 8K i nacisk na aspekt fotograficzny. Więcej na ten temat możecie przeczytać na Komórkomanii.
Niestety, wraz z fizycznymi cechami nowych smartfonów, potwierdziły się także moje obawy o wygodę korzystania z największego Samsunga Galaxy S20 Ultra. Nie miałem go jeszcze w ręce, ale pierwsi recenzenci potwierdzają, że obsługa urządzenia może być wyzwaniem. O ile na kanapie w domu, gdzie jedną ręką można na upartego obsługiwać nawet 10-calowy tablet, pewnie nie będzie z tym problemu, tak gdziekolwiek indziej może to być dalekie od komfortu, jaki znamy z flagowców sprzed dwóch czy trzech lat.
Spójrzmy więc na specyfikację. Galaxy S20 Ultra ma wysokość dokładnie 166,9 mm, szerokość 76 mm, grubość 8,8 mm i waży 220 gramów (w wersji z 5G nawet 2 gramy więcej). To wartości, które zostały wymuszone między innymi potężnym ekranem o przekątnej 6,9 cala i akumulatorem o pojemności 5000 mAh. Wierzę, że znajdzie się cała masa osób, która będzie o Galaxy S20 Ultra marzyć lub po prostu sobie taki smartfon kupi, ale śmiem odważnie twierdzić, że nie jestem jedyną osobą, która trend fizycznego powiększania flagowych smartfonów obserwuje z niedowierzaniem.
Gdzie się podziały małe flagowce?
Osoby, które obecnie korzystają z kilkuletniego telefonu, być może nie zdają sobie sprawy ze skali problemu. Samsung Galaxy S20 Ultra jest bowiem naprawdę wielki. iPhone 11 Pro Max jest od niego niższy prawie o centymetr, a Galaxy Note 10+ prawie o pół centymetra. Nie jest to więc kwestia dziesiątek milimetrów, a porównujemy topowe i największe smartfony na rynku.
Najlepiej zobaczyć to na własne oczy, tutaj na przykładzie porównywarki z serwisu PhoneArena, która zachowuje fizyczne proporcje pokazywanych modeli. Poniżej rzut oka na Galaxy S20 Ultra w zestawieniu z Galaxy S10 i iPhone’em SE – modelem z ekranem, który “za czasów” Steve’a Jobsa został określony odpowiednim do obsługi kciukiem jednej ręki. Te czasy pewnie już nie wrócą.
W trendzie na powiększanie topowych smartfonów nie byłoby oczywiście nic złego – w końcu wiele osób je kupuje – gdyby pamiętano o pozostałych klientach, z innymi potrzebami i choćby mniejszymi rękami. Jeszcze niedawno taką propozycją był na przykład Samsung Galaxy S10e, który według mnie do dzisiaj pozostaje jednym z ciekawszych urządzeń dla osób szukających wydajnego i małego smartfonu (ekran o przekątnej tylko 5,8 cala) z wyświetlaczem AMOLED.
Galaxy S20e nie zaprezentowano, a jego swego rodzaju odpowiednikiem jest po prostu Samsung Galaxy S20 – najmniejszy z zaprezentowanych wczoraj, przy czym wcale nie mały. Od wspomnianego S10e jest wyższy prawie o centymetr i tym samym nieznacznie większy nawet od modelu Note 10.
Jeszcze kilka lat temu tworzenie małych wersji flagowych smartfonów było standardem, a niektóre z nich występowały nawet z dopiskami “mini”. Domyślam się, że o rezygnacji z takich urządzeń zadecydowały liczby i rynek, jednak nie ma to większego wpływu na moje niezadowolenie.
Dla kogo Galaxy S20 Ultra?
Mam w tym wszystkim nadzieję, że osoby decydujące się na zakup Galaxy S20 Ultra faktycznie będą w pełni zadowolone ze swojego wyboru. Nie ma oczywiście wątpliwości, że smartfon zaoferuje topową wydajność i – jak deklaruje Samsung – świetnej jakości zdjęcia. Szczerze życzę wszystkim użytkownikom, by tak duży rozmiar urządzenia nie był dla nich problematyczny na co dzień.
Gdybym miał dziś kupować nowy, topowy smartfon Samsunga, wciąż wybrałbym Galaxy S10e – prawdopodobnie tylko wtedy nie musiałbym kupować nowych spodni z kieszeniami w sam raz na gigantyczny telefon, jaki dzisiaj nietrudno kupić decydując się na ofertę dowolnego producenta.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS