Dla wielu z nas wakacje kojarzą się z ciepłym morzem, upałem oraz dobrym jedzeniem i pysznymi drinkami. Wakacje to zazwyczaj masa wspomnień, do których z nostalgią wracamy po latach. Na ogół są to wspomnienia dobre, bo komu wakacje kojarzyłyby się z czymś złym? Niestety, pan Leszek i jego rodzina te wakacje zapamiętają na długo, ale nie są to dobre wspomnienia.
Będąc na Djerbie pan Leszek z Połomi został aresztowany i trafił do tunezyjskiego więzienia. Początkowo groziło mu nawet 15 lat więzienia, później czas „odsiadki” został zmniejszony do lat 6, by ostatecznie pozostać przy 5 miesiącach. O wolność pana Leszka walczyła jego rodzina. Żona, wnuczka oraz córka kilkukrotnie wylatywały do Tunezji, by wyciągnąć pana Leszka, 59-letniego mieszkańca powiatu wodzisławskiego na wolność. Udało się. Po ponad dwóch miesiącach spędzonych w więzieniu, w tragicznych warunkach, pan Leszek wrócił do Polski i ponownie może cieszyć się życiem na wolności. Jak jednak doszło do tego, że wakacje zamieniły się w koszmar?
Zobacz także
O całej sytuacji rozmawaliśmy z panem Leszkiem oraz jego rodziną, którzy zrelacjonowali nam jak wyglądało ostatnich kilka tygodni. Zacznijmy od początku…
Niefortunna piana party
Wszystko zaczęło się 22 sierpnia tego roku. Były to typowe wakacje all inclusive. Na Djerbę przyjechała rodzina pana Leszka, był to wyjazd z okazji 40-rocznicy ślubu pana Leszka i Grażyny. Po przyjeździe do hotelu rodzina czekała na swoje pokoje mogąc korzystać z wszystkic dostępnych atrakcji. Wspólnie z panem Leszkiem w Tunezji były także jego dzieci oraz wnuczęta. Pierwszego dnia na plaży rodzina świętowała urodziny jednego z jej członków. Tam dziadek (pan Leszek) kupił swojej wnuczce chustę od lokalnego sprzedawcy. Chcąc zrobić sobie zdjęcie pan Leszek chwycił swoją wnuczkę za nogę. Jak się okazało, już przez to zachowanie pan Leszek był na „cenzurowanym”.
Sprzedawca owinął ją tą chustą. Ja ją chwyciłem, ponieważ nie mogę dźwigać prawej ręki, za pupę i nogę i trzy razy podniosłem, to było wszystko. Kolejnego dnia witałem się z inną wnuczką, ściskając ją i obejmując – opowiada pan Leszek.
Następnego dnia dla wypoczywających w hotelu zorganizowano atrakcję, piana party. Jak się później okaże, impreza ta była dla pana Leszka tragiczna w skutkach. Podczas niej w basenie bawiło się mnóstwo osób. Bohater tej historii był wśród nich, podczas gdy rodzina pana Leszka siedziała na leżakach po drugiej stronie basenu. Mieszkaniec Połomi znajdował się bardzo blisko agregatu pianotwórczego, przez co piana lądowała na jego głowie. Chcąc strząsnąć pianę, pan Leszek przypadkowo zrzucił sobie okulary i wpadły one do wody. Wówczas pan Leszek próbował te okulary złapać w wodzie, ale ich nie widział z uwagi na głęboką wadę wzroku. Po omacku szukał okularów. Podczas poszukiwań pan Leszek przypadkowo dotknął parę razy inne osoby w basenie w nogi. Warto dodać, że było tam wiele osób wyznania muzułmańskiego.
Tam był taki agregat. Przed nim stały dziewczynki, muzułmanki. Ja stałem za nimi. Z tej piany na głowie zrobił mi się taki komin. Chciałem to zrzucić, ale wraz z nim spadły moje okulary. Chciałem je odzyskać, zanurkowałem, ale nie widziałem tych okularów. W tej wodzie ich nie widziałem, tylko miałem przed sobą czarny punkt. Po chwili wypłynąłem i jeszcze raz zanurkowałem. Dziewczyny przestały tańczyć, a okulary opadły na dno i je zabrałem. Wynurzając się z wody stanąłem ok. 70 centrymetrów za nimi. Biegła taka dziewczyna, myślałem, że to moja wnuczka i chwyciłem ją za rękę, ale okazało się, że to nie ona. I tak dziewczyna pobiegła dalej – dodaje pan Leszek.
Później pan Leszek poszedł na stołówkę. Stamtąd, córka zaprowadziła pana Leszka do pokoju hotelowego. Był on sam, ponieważ jego żona spała z wnukami w innym pokoju. Przed północą ktoś zapukał do drzwi. Była to już policja.
Wstałem, a oni mówią, że jest pan aresztowany. Prawdopodobnie oni obejrzeli już monitoring, ponieważ wiedzieli, że bawiłem się z małym dzieckiem na plaży (z wnuczką – przyp.red.) i muzułmankę ściskałem, a to była moja wnuczka. Wyszedłem za drzwi, kazali mi się ubrać. Miałem krótkie spodenki i bluzkę. Wychyliłem się za drzwi, zaraz założyli mi kajdanki. „Jest pan aresztowany, grozi panu 15 lat” – powiedzieli. Zaprowadzili mnie na taki posterunek, byłem tam trzy dni. Później trafiłem do więzienia – opowiada mieszkaniec Połomi.
Podczas przesłuchania w areszcie pan Leszek usłyszał co „nawywijał”. Oznajmiono mu, że bawił się z małymi dziećmi, obmacywał muzułmanki i dotykał w miejsca intymne. Prawda była jednak taka, że policjanci mówili o wnuczkach pana Leszka. Obmacywaniem muzułmanek było natomiast prawdopodobnie przypadkowe dotykanie osób w basenie.
Ta jedna z dziewczynek z basenu zeznała, że dotykałem ją w miejscach intymnych. Stwierdzono, że jestem pedofilem i do aresztu – mówił pan Leszek.
Z Djerby przewieziono pana Leszka do więzienia w Madanin.
Następnego dnia rano rodzina pana Leszka szukała go. Ale otrzymali oni tylko odpowiedź, że zabrała go policja i szukali go na komisariatach policji.
Weszliśmy do pokoju, otwarty był balkon, ale taty nie było w środku – mówiła pani Magda, córka.
„15 lat więzienia!”
Zaledwie kilka dni po przewiezieniu do więzienia pan Leszek miał pierwszą rozprawę. Nie miał ani adwokata, ani tłumacza. Usłyszał od sądu – 15 lat więzienia.
Pan Leszek podczas pierwszych rozpraw nie miał dostępu do adwokata, ani tłumacza. Co gorsza, rodzina pana Leszka kończyła „wakacje” i musieli wracać do domu bez swojego taty, męża oraz dziadka.
Kolejne rozprawy były co tydzień. W każdą środę. Na kolejnej rozprawie pan Leszek usłyszał, że otrzymał karę nie 15, a 6 lat więzienia. Dopiero od kolejnej rozprawy obecna była osoba z Ambasady RP w Tunezji. Ostateczny wyrok jaki usłyszał mieszkaniec Połomi to 5 miesięcy pozbawienia wolności.
Gdy ją zobaczyłem, pomyślałem, że nareszcie będę mógł z kimś porozmawiać. Wyjaśniłem jej jak doszło do całej sytuacji, o piana party i zrzuconych okularach. Gdy ona oto przetłumaczyła w sądzie to zmieniono mi wyrok na 5 miesięcy – mówi pan Leszek.
Ten wyrok zapadł 11 września.
Warto nadmienić, że rodzina pana Leszka ciągle starała się wyciągnąć go z tunezyjskiego więzienia. Na początku trafiali oni jednak na adwokatów „naciągaczy”, którzy chcieli wysokie wynagrodzenie za obronę pana Leszka w sądzie. Niektórzy wołali od rozprawy 350 euro, a później się na nią nie stawiali. Rodzina pana Leszka przyjechała do niego, skontaktowała się również z tamtejszym adwokatem, który po raz kolejny okazał się nie być godnym zaufania. Chciał 550 euro, z czego 50 euro miał przelać na konto więzienne pana Leszka. On jednak żadnych pieniędzy nie otrzymał.
Warunki w więzieniu były tragiczne
Gdy rodzina pana Leszka przyjechała do niego, oznajmił on im, że nie ma żadnych pieniędzy.
Przyjechaliśmy, a tata do mnie mówi, że nic nie może sobie kupić, bo nie ma pieniędzy. Mi się nogi ugięły. Przecież przelewaliśmy pieniądze tłumaczowi, który miał je przekazać ojcu. Moja córka napisała do niego dlaczego tych pieniędzy nie przelał, to się oburzył, ale w końcu przekazał pieniądze adwokatowi, a następnie na konto więzienne. On dostał 50 euro, a przelał tylko część z tego. Gdybym na miejsce nie przyjechała, to bym nawet nie wiedziała, że on nie ma pieniędzy, a my je przelewamy – wspomina pani Magda.
Wynajęci przez rodzinę tamtejsi adwokaci nie radzili sobie ze sprawą. Nie potrafili oni wytłumaczyć niewinności pana Leszka. Nie potrafili wskazać, że przecież bawił się on ze swoimi wnukami, a nie obcymi dziewczynkami. Rodzina wspomina to tak, że po prostu ci adwokaci chcieli ich, jako cudzoziemców, naciągnąć na pieniądze. Po ogłoszeniu wyroku ważne było złożenie apelacji. Oczywiście adwokaci byli chętni to zrobić, ale i w tym przypadku nie poszło to tak jak powinno.
Jeden z adwokatów przekazał, że to jest tylko papierkowa robota i on wyciągnie ojca z więzienia. Oni już wiedzą, gdzie mają „uderzyć”, bo mają znajomości w sądzie. No i czekaliśmy, jeden tydzień, drugi tydzień. Mija kolejny tydzień, za chwilę przepadnie termin apelacji. No i znowu zdecydowaliśmy się polecieć do Tunezji, ja z mamą – mówi córka pana Leszka.
Przyjeżdżając do Tunezji rodzina pana Leszka chciała dać mu pieniądze na konto więzienne. Przywieźli także jedzenie, którego nie mogli mu jednak przekazać.
Miałam wpłacić te pieniądze na poczcie, ale się okazało, że tylko adwokat to może zrobić. Znalazłam kolejnego adwokata, trzeciego już. Wyjaśniliśmy tej pani całą sytuację. Mieliśmy tydzień czasu na złożenie apelacji. Miałyśmy całą torbę jedzenia z Polski. Pojechałyśmy z mamą do więzienia. Nie mogliśmy jednak nic wnieść – wspomina córka pana Leszka.
Tłumaczeniem więzienia było to, że jedzenie nie może być kupne. Problem w tym, że… nie było. Podczas tego samego pobytu w więzieniu pani Magda odebrała od służby więziennej reklamówkę z poprzedniej wizyty, sprzed miesiąca. Były w niej woda oraz rzeczy zakupione w więzieniu. To również nie trafiło do ojca pani Magdy.
Pan Leszek opowiadał o życiu więziennym w Tunezji. Gdy wszedł on do więzienia, nie miał on ani talerza ani sztućców. Nowo przyjęci więźniowie jedli dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Jednak nie był to bardzo wartościowy posiłek, a po prostu zupa. Normalne jedzenie miały osoby, które w więzieniu były już zdecydowanie dłużej. Oni posiadali torby, w których otrzymywali jedzenie „zza krat” od swoich rodzin. Raz na tydzień dostawali oni pełne torby jedzenia. W więzieniu panowały tragiczne warunki. W celi znajdowało się 38 łóżek, a więźniów było nawet 75. Pomieszczenia miały 11 metrów długości i 5,80 m szerokości. Przez 53 dni pobytu w więzieniu pan Leszek spał na podłodze. Dopiero na ostatnie dni „dostało się” mu łóżko. Temperatury w Tunezji przekraczały wówczas 40 stopni Celsjusza, a do dyspozycji takich więźniów jak pan Leszek była woda z kranu, która była ciepła. Dzięki przyjaznym stosunkom z półwięźniami pan Leszek od czasu do czasu otrzymywał zimną wodę.
W sumie pan Leszek, 59-latek w tunezyjskim więzieniu był 66 dni. Jak sam mówi, schudł 15 kilogramów.
Starsze kobiety czekały w tym gorącu z tymi torbami, aż je wpuszczą do więzienia. To był takie torby, że można byłoby wykarmić kilkadziesiąt osób. Tam było wszystko, owoce, warzywa, jajka, słodycze – wspomina rodzina pana Leszka.
Rodzina nie miała pojęcia, że może do więzienia przywozić rzeczy w plastikowych pojemnikach. Na szczęście trafili oni na godnego zaufania taksówkarza, któy pomógł im z transportem w Tunezji.
Udało się nam kupić na mieście pieczonego kurczaka. To to trafiło w końcu do taty. Pudełko za tydzień już ukradli w więzieniu – mówi pani Magda.
Walka o wolność do samego końca
Warto w tym momencie nadmienić, że pan Leszek jest osobą niepełnosprawną. Właśnie także z tym wiązała się nadzieja na szybsze opuszczenie więzienia. 22 października odbyła się kolejna rozprawa, z którą rodzina wiązała spore nadzieje. Niestety, sędzia wówczas spojrzał tylko na akta sprawy i powiedział „następny”. Rodzina mówi, że tamtejszy sąd działał taśmowo, dziennie przeprowadzając kilkadziesiąt spraw.
Stwierdziłem, że to już koniec. Zacząłem odliczać dni do końca wyroku, czyli do stycznia – mówił ze zrezygnowaniem pan Leszek.
Po tej rozprawie u pana Leszka dwukrotnie pojawiła się pani tłumacz z polskiego konsulatu. Powiedziała ona, że była na rozprawie, ale sąd nie pozwolił jej uczestniczyć aktywnie w rozprawie, ponieważ nie jest tłumaczem przysięgłym. Dopiero po interwencji u prezesa sądu wyrażono zgodę na jej obecność. Jednak na tamtej rozprawie decyzja przyszła zbyt późno. Kolejna rozprawa miała odbyć się tydzień później, 29 października.
Konsul RP napisał list do pana Leszka, że ma się trzymać i następna rozprawa będzie 29 października. Tata dostał też od ambasady 100 dinarów na więzienne konto – wspomina pani Magda.
29 października odbyła się kolejna rozprawa.
O godzinie 11:11 pani Magda odebrała wiadomość od konsula: „Leszek wolny”.
Na taką informację rodzina, pan Leszek oraz wszyscy znajomi czekali od blisko dwóch miesięcy. Pan Leszek, 59-letni mieszkaniec Połomi przebywał w tunezyjskim więzieniu 66 dni.
Jak doszło do zmiany decyzji?
Po czasie rodzina dowiedziała się, że sąd nie dysponował żadnymi dowodami w sprawie, które mogły dać panu Leszkowi wolność. Pierwszy z adwokatów nie przygotował nic, aby obronić obywatela Polski, a jedynie liczył na łatwy zarobek przy pisaniu apelacji.
Dopiero dzięki pomocy z Polski, polskiego konsulatu, a także tłumacza i „nowej” adwokat pana Leszka udało się uwolnić. Rodzina wspomina, że dopiero po tak długim czasie przekazywali do Tunezji wszystkie potrzebne informacje, jak akty małżeństwa czy dowody na to, że pan Leszek był na wakacjach ze swoimi wnuczkami, i to z nimi bawił się na plaży, a nie z małymi muzułmankami.
A skąd w ogóle służby wiedziały by zatrzymać pana Leszka? Okazało się, że jedna z muzułmanek obecnych podczas piana party miała nagranie, na którym pan Leszek łapie za rękę dziewczynkę. A sprawę policji zgłosiła jedna z matek dziewczynek, które pan Leszek miał dotykać po nogach. Policja tłumaczyła także, że nakryła pana Leszka z dwoma chłopcami.
Nie wiecie za co? Nakryli go w jednym pomieszczeniu z dwoma chłopcami – powiedziała rodzina rezydentka w hotelu.
– To było zwyczajne pomówienie. Przestrzegam wszystkich przed przyjazdem tutaj – wspomina 59-latek.
Rodzina ma także żal do biura podróży, który wycieczkę zorganizował. Według nich nie otrzymali oni odpowiedniej pomocy. Nie uzyskali nawet informacji, gdzie ojciec może przebywać. Rodzina prosiła, by sprawdzono monitoring, ale usłyszeli oni, że pani rezydent nie załatwi już niczego, ponieważ jest sobota. Kolejnego dnia wyjeżdżała ona na urlop, a opiekę miał przejać jej zastępca, który również nie był w stanie pomóc rodzinie. Rodzina na własną rękę odnalazła ojca w więzieniu i zawiozła mu potrzebne przedmioty.
Po ponad dwóch miesiącach pan Leszek wrócił do domu. Jeszcze tego samego dnia po rozprawie odwieziono go do innego hotelu. Pan Leszek otrzymał za darmo hotel, aby bezpiecznie poczekać na samolot do Polski. Bezpieczne dotarcie tam i zapewnienie, że jest on w samolocie do kraju zapewnił konsul.
Bez Leszka na pokładzie samolot nie wystartuje – zapewniali rodzinę wspierajacy z Tunezji.
Ta historia ma szczęśliwe zakończenie, ale chyba nikt z nas nie chciałby przebywać dwa miesiące w więzieniu w Tunezji. Rodzina na pewno nie będzie wspominać wakacji w Tunezji dobrze. Trudno policzyć jak wiele pieniędzy kosztował rodzinę ostatni okres w ich życiu, a oczywiście do tego dochodzi także ciągły stres.
Cała rodzina jest wdzięczna wszystkim, którym los pana Leszka nie był obojętny.
Szczególne podziękowania kierujemy do kancelarii radcy prawnego Katarzyny Winkler, która od pierwszego dnia zaangażowała się w sprawę, nie chciała od nas żadnych pieniędzy i była w stałym kontakcie z konsulem – mówi rodzina.
Gdyby nie determinacja i zaangażowanie rodziny, Pan Leszek mógłby zostać w więzieniu na długie lata. Jednak pomoc rodziny, jej wsparcie i miłość okazały się w tym konkretnym przypadku najważniejsze.
Dalsza część artykułu na drugiej stronie.
Czytaj kolejne strony:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS