A teraz, chociażby my rozmawiamy, jakoś daję radę jeździć na spotkania z czytelnikami i tak dalej – to jest chyba ten największy dźwignięty ciężar. Bo ja przez większość życia najbardziej byłem pewien tego, że nigdy nie zdołam powiedzieć słowa przed jakąkolwiek publiką.
Wszyscy bohaterowie twoich książek mierzą się z czym, co ich przerasta. Muszą dokonywać wyborów, które najczęściej oznaczają dużą stratę. Kiedy pracowałeś w banku, pewnie jeszcze udawało się unikać wystąpień. Ale kiedy zacząłeś pisać książki, to już trochę nie miałeś wyboru: jak nie pokonasz tego lęku, to nie sprzedasz książek?
Tak prawdę mówiąc, to ja w ogóle nie muszę nigdzie jeździć, chodzić do telewizji i tak dalej. Robię to, bo bardzo doceniam, że w ogóle ktoś mnie chce gdzieś zaprosić, kogoś interesują te moje książki. Ale bardzo długo miałem z tym ogromny problem i odmawiałem wszelkiego rodzaju spotkań, podając wymyślone powody. Sam nie wiem, ile już razy miałem złamaną nogę albo byłem w Zimbabwe. (śmiech) Pewnego razu w końcu po raz pierwszy zgodziłem się na spotkanie autorskie, chyba głównie dlatego, że było zaplanowane na za pół roku i pomyślałem, że może jakoś to będzie. Pojechałem tam, ale na miejscu ogarnął mnie taki paraliż, że zamknąłem się w pokoju hotelowym, wyłączyłem telefon i czekałem dwie godziny, aż będzie po wszystkim.
Czytaj również: 30- i 40-latkowie na L4 od psychiatry. „Zjawisko jesiennej depresji potwierdzają statystyki ZUS”
Strach był silniejszy niż późniejszy wstyd przed czytelnikami i to, że było mi ogromnie głupio wobec organizatorów. Później w końcu się przemogłem i poszedłem na rozmowę do radia, bez kamery i nie na żywo. I małymi krokami zacząłem się oswajać. Ale wystąpienia, telewizja i wywiady to wciąż zdecydowanie nie jest mój świat. Jak promotorzy z wydawnictwa dowiadują się, w jakich programach czy podcastach regularnie odmawiam udziału, to się załamują. (śmiech)
Dzisiaj w Polsce jest więcej pisarzy, czy gwiazd?
Jako człowiek raczej zamknięty w sobie ja nie za bardzo obracam się w tym towarzystwie, więc prawdę mówiąc nie mam pojęcia. I niezbyt mnie to interesuje. Podejrzewam, że takie publiczne życie bardzo pomaga w promocji książek. Choć rzeczywiście zdarza mi się słyszeć od pań w bibliotekach, że na spotkaniach autorskich ego niektórych pisarzy sięga pod sufit i że to jest po prostu nieprzyjemne. Czasem się zastanawiam, jakby zachowali się niektórzy pisarze, gdyby przyszedł do nich jakiś dżin czy inny magik i powiedział: „słuchaj, możesz być pisarzem, ale nie musisz pisać książek”. Myślę, że wielu by się zgodziło.
A jako czytelnik – jak oceniasz polską literaturę?
Mam wiele ulubionych autorek i autorów, których kolejne tytuły sprawiają mi dużo radości, na przykład Aleksandrę Zielińską czy Wita Szostaka. Zdarzają mi się też pozytywne niespodzianki, jak ostatnio Jakub Jarno. Natomiast generalnie w moim odczuciu są w polskiej literaturze dwa bieguny – książki źle napisane, ale z wciągającą fabułą albo dobrze napisane i bez fabuły – a pośrodku nic. Niewiele znajduję powieści, które łączą jedno i drugie, czyli piękny język oraz intrygującą opowieść, i być może dlatego marzy mi się, by samemu takie pisać.
Są różne zestawienia branżowe i szacunki. Na pewno absolutnym liderem w Polsce jest Remigiusz Mróz, który sprzedał ponad 10 mln książek i zarobił być może nawet 80 mln zł. Rocznie z samej sprzedaży książek zdarzyło mu się zainkasować nawet 5 mln zł. Pierwszą dziesiątkę zamknęła wtedy Katarzyna Nosowska z rocznym dochodem rzędu 1 mln zł. Daleko ci do niej?
Jeszcze mi trochę brakuje [śmiech]. Dotychczas na świecie sprzedało się około 400 tysięcy egzemplarzy moich książek. I szczerze mówiąc, jest to 400 tysięcy więcej niż bym się kiedykolwiek spodziewał. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że jestem w tym miejscu: że nigdzie nie pracuję, tylko piszę książki, ludzie chcą je czytać, a ja dzięki temu mogę sobie spokojnie żyć na wsi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS