Amerykanie są coraz bardziej świadomi, że coś jest im odbierane, i coraz głośniej o tym mówią. Zwolennicy ancien régime’u – tradycyjnej Ameryki stawiającej na wolność (czy też raczej „wolność”, jak chcieliby bardziej progresywni wyborcy) – coraz zacieklej go z kolei bronią.
Młodzi wyborcy chcą (mentalnie) do Europy
Tegoroczne wybory prezydenckie w USA definiuje w dużej mierze właśnie batalia pomiędzy klasą średnią a korporacjami i pod tym względem mogą być to wybory historyczne. Czy Ameryka zbliży się do Europy i przesunie się w lewo, czy może jednak pozostanie wierna swojej ortodoksyjnie probiznesowej perspektywie?
– Młode pokolenie uważa, że model, który był fundamentem sukcesu Ameryki, musi zostać dostosowany do zachodzących w społeczeństwie zmian. Młodzi oczekują od państwa redystrybucji i zabezpieczenia społecznego. USA pod tym względem pozostają mocno w tyle w porównaniu z wszystkimi innymi państwami wysokorozwiniętymi – mówi prof. Katarzyna Pisarska, politolożka z SGH i przewodnicząca rady Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. – Wynika to z dość powszechnego, zwłaszcza wśród starszego pokolenia i wyborców Trumpa, przekonania, że rząd federalny powinien mieć minimalną rolę we wszystkich politykach, w tym polityce społecznej. Ta część elektoratu obawia się, że jeśli władza centralna będzie dysponowała dodatkowymi środkami, to jej rola będzie rosła kosztem stanów. To mocno zakorzeniona obawa, szczególnie na południu. Niemniej linia podziału nie przebiega tu między stanami, jest to natomiast raczej kwestia pokoleniowa. Bo to młodzi, niezależnie od tego, gdzie zamieszkują, oczekują zmiany – podkreśla.
Badania sugerują, że kwestie, które najbardziej rozpalają debatę – jak migracja czy aborcja – nie są najważniejsze dla wyborców. Kluczowe pozostają sprawy gospodarcze. To spory kłopot dla sztabu Kamali Harris, bo to Trump jest widziany jako kandydat „od biznesu i spraw gospodarczych”
Fot.: East News
Program gospodarczy Kamali Harris nie tylko wywołał konsternację w środowiskach biznesowych – na Wall Street i w Dolinie Krzemowej – ale zaskoczył nawet część demokratów i ich darczyńców. Niektórzy mają ponoć przekonywać Harris, aby spuściła z tonu.
Już sam język wiceprezydentki może razić bardziej wydelikaconych konserwatystów. Wobec firm stosujących agresywne strategie na rynku mieszkaniowym używa takich określeń jak „drapieżnicy” i „kartele”. Chce ukrócić praktyki, które prowadzą do zawyżania czynszów. Ale przy tym chce rozszerzyć zachęty podatkowe dla deweloperów, którzy budują przystępne cenowo lokale na wynajem.
Wezwała do budowy 3 mln domów w ciągu czterech lat. Chce zaproponować ulgę podatkową dla deweloperów budujących „pierwsze” domy i zainwestować 40 mld dol. w fundusz innowacji, który miałby pomóc rozwiązać problem niedoboru lokali. Dalej, szykuje wsparcie finansowe dla Amerykanów na kupno pierwszego domu w wysokości 25 tys. dol. Część gruntów federalnych ma iść pod budowę przystępnych cenowo osiedli mieszkaniowych.
CZYTAJ TAKŻE: Kamala Harris ma sposób na Donalda Trumpa. Uczy się na błędach Hillary Clinton
Ponadto Harris przewiduje większe ulgi podatkowe dla rodzin i bezdzietnych pracowników o niskich i średnich dochodach. Chce też m.in. podnieść płacę minimalną, walczyć z wysokimi cenami leków na receptę, anulować długi medyczne Amerykanów, ułatwić dostęp do opieki zdrowotnej czy obniżyć koszty edukacji.
Bardzo wymowny jest też wybór Tima Walza, gubernatora Minne … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS