“Oznaka wielkiej klasy”. Cały świat zobaczył, co zrobił w środę Robert [OPINIA]
Barcelona Flicka to buldożer, który demoluje rywali. Podobnie było w Belgradzie (5:2), ale nim maszyna weszła na właściwe obroty, Robert Lewandowski musiał uruchomić ją na popych. Polak znów był bohaterem Barcy i zbliżył się do magicznej granicy.
Hansi Flick przejął po Xavim Barcelonę pokiereszowaną i rozklekotaną. Niemiec nie musiał inwestować jednak w nowe części – kluczem do sukcesu była restauracja tych zastanych, umieszczenie ich w odpowiednich miejscach i zmiana przełożeń. Inżynier Flick szybko skonstruował istny buldożer do demolowania rywali. Bilans 14 zwycięstw w 16 meczach i 55 strzelonych goli robi wrażenie.
To jednak wciąż tylko prototyp – z kilkoma diamentowanymi trybami, ale prototyp – więc zdarza mu się zaciąć jak z AS Monaco (1:3) i Osasuną (2:4). W Belgradzie Barcelona też była rozregulowana. W pierwszej połowie podopieczni Flicka grali na siebie. Do głosu doszło ich ego i rywalizując z teoretycznie dużo słabszym rywalem każdy z nich chciał być bohaterem.
Lewandowski nie ukrywał swojej frustracji zachowaniem kolegów, dla których znów – jak w najgorszym momencie pracy z Xavim – w polu karnym był niewidzialny. A przecież ledwie dwa tygodnie temu, w meczu z Bayernem Monachium (4:1), sam pokazał, jak można zostawić ego w szatni i poświęcić się drużynie bez reszty. Jego młodsi koledzy, jak ocierający się w tym sezonie o geniusz Raphinha czy Yamal jeszcze mają z tym problem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Hat-trick to jedno. To trafienie można oglądać bez końca!
Ale nawet jeśli nie potrafił ukryć pretensji, to nie zakłóciło to jego koncentracji. Podczas współpracy z Flickiem przeszedł bowiem głęboką metamorfozę i nic nie potrafi wyprowadzić go z równowagi. I znów został bohaterem Barcelony. Pchnął ją do zwycięstwa w trudnym momencie. Z nim w tej formie wszystko jest łatwiejsze.
To po faulu na nim prowadzenie 1:0 gościom dał Inigo Martinez, a gdy gospodarze wyrównali, to on przywrócił je Dumie Katalonii (2:1) tuż przed przerwą. Wreszcie to on niedługo po zmianie stron trafił na 3:1, czym zarazem ostudził zapał wystrzelonych z szatni gospodarzy i rozpędził kataloński buldożer.
Na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki zdobył bramkę na 2:1 i co zrobił po niej. Dobitka strzału Raphinhi w 43. minucie była dopiero jego trzecim kontaktem z piłką w polu karnym rywali. Dawno nie był tak odizolowany jak w Belgradzie, a mimo to stanął na wysokości zadania. Kiedy wszyscy w polu karnym dopiero próbowali zorientować się, gdzie jest piłka, “Lewy” już pakował ją do sieci na oczach całego świata.
Ktoś powie: miał szczęście, że odbita od słupka trafiła pod jego nogi. Ale tak może powiedzieć tylko ignorant. To nie szczęście, a oznaka wielkiej klasy Lewandowskiego. Zbyt wiele razy mu się to przytrafiło, by to był przypadek. To szósty zmysł i podparta tysiąca treningów niebywała intuicja. Intuicja, bo instynkt to mogą mieć zwierzęta.
A po golu – co mogło umknąć kibicom – cieszył się krótko i od razu wziął się za udzielanie rad Lamine Yamalowi. Może chciał przypomnieć młodszemu koledze, że nie jest na boisku sam. W Belgradzie 17-latek zasłużył na taką reprymendę jak mało kiedy. A na wylanie takiego kubła zimnej wody na głowę złotego dziecka mógł pozwolić sobie tylko prawdziwy lider. Lewandowski nie nosi opaski, ale z jego zdaniem liczą się w Barcelonie.
Na Marakanie kataloński walec miał problem z wejściem na właściwe obroty, ale po tym, jak “Lewy” ruszył go na popych, znów rozsmarował rywala jak dżem na kanapce. Jak na bezduszną, lecz chwytającą za serca maszynę przystało, sunie do przodu, nie mając litości.
Strzela średnio 3,44 gola na mecz – więcej niż w jakimkolwiek sezonie drużyna z El Tridente Messi-Suarez-Neymar. Ba, więcej niż w sezonie 2011/12, w którym drużyna Pepa Guardioli ustanowiła strzelecki rekord klubu (190).
Wydaje się, że dla tej drużyny nie ma żadnych ograniczeń. Podobnie Lewandowski przekracza swoje granice. Jego udział w tym nieprawdopodobnym wyniku jest imponujący, bo wynosi aż 35 procent. A on sam natomiast jest już tylko maleńki krok od przekroczenia magicznej bariery 100 goli w Lidze Mistrzów, czyli czegoś, co dotąd udało się tylko Leo Messiemu i Cristiano Ronaldo.
Nie budźcie się, to nie sen!
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty
Kibicuj “Lewemu” i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS