Jeszcze kilkanaście lat temu kanadyjskie studio BioWare było jednym z najbardziej utalentowanych studiów, przygotowujących angażujące gry cRPG dla pojedynczego gracza. Z pewnością wielu z naszych Czytelników kojarzy dwie pierwsze części Baldur’s Gate, Star Wars: Knights of the Old Republic czy Jedi Empire. BioWare w 2007 roku powołało również do życia swoją kosmiczną space-operę w postaci marki Mass Effect. Producentowi jednak zależało na stworzeniu własnego IP, w którym do życia powołany zostałby brutalny świat dark fantasy. Tak powstał Dragon Age: Origins (Dragon Age: Początek w Polsce). Gra wprawdzie intensywnie korzystała ze znanych archetypów, ale nie była to wada, bowiem otrzymaliśmy świetnie wykreowany świat, bez zbędnego cukierkowania. Od premiery Dragon Age: Origins mija właśnie 15 lat, a to oznacza że przed nami kolejna okrągła rocznica.
Autor: Damian Marusiak
Dragon Age: Początek zadebiutował na rynku na początku listopada 2009 roku (a dokładniej 3 listopada) na PC, PlayStation 3 oraz Xbox 360. Produkcja studia BioWare robiła niemałe wrażenie tytułowym “Początkiem” a więc jednym z prologów, do których gra nas kierowała po wyborze odpowiedniej rasy (człowiek, elf, krasnolud) klasy i pochodzenia bohatera. Choć każdy z “Początków” można przejść w mniej więcej 1 – 1,5 godziny, sam pomysł daje wrażenie większej otwartości produkcji. W dodatku fajnie było ze znajomym / znajomą pogadać o swoich wyborach dotyczących wybranego pochodzenia, zwłaszcza gdy były to różne warianty. Zachęca to dodatkowo do przechodzenia gry więcej niż jeden raz i ogólnie daje nam pierwsze, dobre wrażenie w kontekście całej produkcji. Warto jeszcze wspomnieć, że od momentu pierwszej zapowiedzi do faktycznej premiery gry minęło naprawdę sporo czasu. BioWare już w 2002 roku ogłaszało prace nad nową marką o nazwie Dragon Age (jeszcze bez Origins w tytule). Z jednej strony miała garściami czerpać inspiracje z wcześniejszych dzieł studia, a jednocześnie produkcja ta powinna stać na własnych nogach, dzięki samodzielnie przygotowanemu projektowi świata przedstawionego.
Dragon Age: Origins kończy 15 lat. Był to kolejny świetny tytuł od BioWare, ale jednocześnie marka została potraktowana jak swoisty poligon doświadczalny, gdzie każda kolejna odsłona oferowała kompletnie inny styl, czy to wizualny czy czysto gameplayowy.
Dragon Age II kończy 13 lat. Dla jednych była to abominacja, dla innych spełnienie marzeń. Prawdziwa gra kontrastów
Dragon Age: Origins miał de facto dwa główne wątki fabularne. Pierwszym (nadrzędnym) było powstrzymanie piątej Plagi (Mrocznych Pomiotów, które wyszły na powierzchnię pod przewodnictwem Arcydemona), natomiast równolegle musieliśmy działać w celu zjednoczenia wojsk królestwa Fereldenu, które wpadło w stan wojny domowej w wyniku wydarzeń, jakie miały miejsce na wczesnym etapie gry w Ostagarze. Zaprezentowana historia może nie odznaczała się jakąś specjalną innowacyjnością, ale była to świetnie poprowadzona kampania, z wciągającymi zadaniami głównymi, doskonale napisanymi bohaterami (Leliana, Morrigan czy Alister to doskonale znane postacie wszystkim graczom, którzy obcowali z Dragon Age) oraz nierzadko niejednoznacznymi wyborami, które wpływały na losy poznawanych osób. Czuło się również na każdym kroku, że mamy do czynienia z mrocznym światem fantasy, pozbawionym cukierkowatości. Już samo wejście do menu głównego gry było niezwykle wręcz klimatyczne. Mroczny, ale jednocześnie piękny artwork w połączeniu z kultowym motywem muzycznym powodowało, że już w tym momencie zaczęliśmy dosłownie chłonąć ten klimat. Sam nie tak dawno temu wróciłem do Początku i od samego startu zacząłem znowu wkręcać się w przedstawiony świat, mimo że od premiery minął już szmat czasu.
Taki egzemplarz edycji kolekcjonerskiej Dragon Age: Origins wciąż uchował się u mnie. Do dzisiaj świetne wrażenie robi materiałowa mapa królestwa Fereldenu
Recenzja Dragon Age II – Zniesmoczenie, mocium panie
Dragon Age: Origins to cRPG z krwi i kości – nie tylko pod względem fabuły, ale również interakcji z postaciami (przede wszystkim chodzi mi o naszych towarzyszy). Wykazują się oni sporą inteligencją, a relacje z nimi możemy pogłębiać w trakcie przebywania w obozie, gdzie chociaż na moment możemy odpocząć od głównych zadań czy walki. Towarzysze stale oceniają nasze wybory w trakcie przechodzenia gry i czasami wyrażają się z aprobatą lub niechęcią. Jeśli będziemy grali skrajnie złą postacią (tak panie Dragon Age: The Veilguard, bohater nie musi być krystalicznie dobry), można nawet doprowadzić do sytuacji, gdzie któryś z członków ekipy po prostu od nas odejdzie. To rozwiązanie odeszło w zapomnienie przy ostatnich częściach Dragon Age, ale nie zniknęło całkowicie z gier cRPG. Ostatnią dużą grą wprowadzającą podobny motyw jest Baldur’s Gate 3 od Larian Studios. Oczywiście możemy również wchodzić w romanse – te jednak zostały przygotowane z odpowiednim wyczuciem i bez nachalności. I tak, Dragon Age: Origins posiadał już pewne motywy związane z relacjami pomiędzy postaciami tej samej płci, jednocześnie jednak było to zdecydowanie bardziej subtelne niż walenie głową o ścianę, jak ma to miejsce w Dragon Age: The Veilguard.
Już sam główny motyw muzyczny z Dragon Age: Origins wprowadzał nas w klimaty gry
Recenzja Dragon Age: Początek – cRPG dekady?
Dragon Age: Origins spodobał się graczom nie tylko przez wzgląd na przedstawiony świat, fabułę czy postacie. Bardzo dużym atutem produkcji był taktyczny system walki, wymagający odpowiedniego planowania i wykorzystywania umiejętności każdej z towarzyszących nam postaci (maksymalnie w drużynie mieliśmy trzy osoby, bo jak od lat wbijano nam do głowy – Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę). Aktywna pauza i taktyczna walka w czasie rzeczywistym, co odróżniało Dragon Age: Początek od gier cRPG z typowo turowym systemem walki. W drużynie zawsze najlepiej było posiadać kogoś od bezpośredniej walki bronią białą, kogoś z potężnymi zdolnościami magicznymi oraz kogoś z klasy Łotrzyka. Takie combo było w stanie poradzić sobie z większością napotykanych zagrożeń, choć na wyższych poziomach trudności i tak konieczne było po prostu myślenie. To coś, co zanikło w kolejnych odsłonach Dragon Age, co totalnie spłycało system walki.
Dragon Age: Inkwizycja. Epicka przygoda z pewnymi problemami
Bądźmy szczerzy – Dragon Age: Origins już w momencie premiery nie był uznawany za najpiękniejszą grę wideo, jaką widzieli gracze. Tytuł powstał na autorskim silniku Eclipse, jednak technologicznie nie było to jakieś arcydzieło. Jednocześnie, choć gra nie zaskakiwała niczym pod kątem technikaliów, tak artystycznie była to porządnie przygotowana produkcja. Dragon Age to jednak bardzo nietypowa seria, gdzie zapanował totalny chaos i brak spójnej, wizualnej wizji. Skończyło się to tym, że każda kolejna odsłona tej serii prezentowała się kompletnie inaczej. Jedynka jako jedyna charakteryzowała się mrocznym, posępnym klimatem z celowo zredukowaną paletą barw. Dragon Age II poszedł w nieco komiksowy styl, ale nadal wiało tu sterylnością. Dragon Age: Inkwizycja to znowu coś kompletnie odmiennego. Gra stała się zdecydowanie bardziej bogatsza w kolorystykę, niejako zrywając z naklejką dark fantasy. Etap ten został przypieczętowany w Dragon Age: The Veilguard, która może pozbyła się swojego mrocznego Początku, ale w zamian zaoferowała nam kilogramy inkluzywności i stylu wizualnego rodem z kolejnej gry mobilnej lub jakieś dziwacznej odnogi Fortnite’a.
Dragon Age: Inquisition ma wymagania jak smok. Test wydajności
Te zmiany doskonale są reprezentowane przez rasę Qunari (wielkich, barczystych typów, człekokształtnych i z w większości przypadków z charakterystycznymi rogami). W Dragon Age: Origins mogliśmy zwerbować Stana, który choć był masywnym typem, to nie posiadał rogów. W drugiej części uwypuklono ich posępność i bezlitosność, czego świetnym przykładem był Arishok. W trójce Quanri już zostali nieco wygładzeni, ale nadal ich wyglądał mógł się podobać (No i hello! Rasa Qunari stała się w pełni grywalna!). Wygląd Qunari w Dragon Age: The Veilguard jest… hmm, no aż brakuje mi słów. Chciałbym użyć sformułowania kontrowersyjny, ale to tak naprawdę nie znaczy nic. Qunari wyglądają po prostu jak wygładzeni ludzie z różkami na głowach. Oczywiście nawet wśród Qunari A.D. 2024 nie mogło zabrać niebinarnych przedstawicieli. Po raz kolejny się zatem pytam – co się wydarzyło ze starym dobrym Dragon Age’m? Świetnie wykreowany świat fantasy został finalnie przekształcony na modłę współczesnego świata, tak aby każda osoba mogła czuć się reprezentowana. Doszło wręcz do absurdalnej sytuacji, gdzie w świecie pełnym magii na wyciągnięcie ręki, postacie mogą wykonywać na sobie chirurgiczne operacje mastektomii, pozostawiając sobie blizny. A ja się teraz pytam – co to ma wspólnego ze światem Dragon Age? Świetna marka, która została dosłownie pożarta przez współczesny świat.
Mrocznym Pomiotom w Dragon Age: Origins nie brakuje prawdziwej posępności. Z kolei towarzysze zostali na tyle dobrze napisani, że nawet dzisiaj ich dobrze pamiętam
Mass Effect 2 skończył już 14 lat – wspominamy jedną z najlepszych gier Action RPG od studia BioWare
Jak seria Dragon Age zmieniała się w kontekście warstwy fabularnej? W większości przypadków mamy klasyczny motyw ratowania świata. Jedynka rusza z fabułą dotyczącą powstrzymania piątej Plagi, mogącej pochłonąć całe królestwo Fereldenu. Dragon Age II, o dziwo, jest najbardziej nietypowym przypadkiem w serii. Jest to bowiem jedyna część, gdzie fabuła jest przyziemna i dotycząca przede wszystkim zwykłych problemów jednego bohatera i jednego miasta. Chodzi oczywiście o Hawke(a) oraz Kirkwall w Wolnych Marchiach. Dopiero pod koniec gry widzimy większy zarys konfliktu pomiędzy Magami i Templariuszami, który będzie miał swoje dalekosiężne skutki w przyszłych odsłonach. Dragon Age II jest również pod tym względem nietypowy, że w ramach fabularnego DLC przedstawił nam głównego antagonistę kolejnej części – Koryfeusza. Dla wielu graczy fabuła Dragon Age II była świetnym odświeżeniem, czymś rzadko spotykanym w komputerowych grach RPG. Zamiast po raz kolejny ratować świat, zajmowaliśmy się po prostu swoimi sprawami, zdobywaliśmy bogactwo i reputację w Kirkwall.
Mass Effect 3 ma już 12 lat – grze nie brakowało epickich momentów, jednak zakończenie do dziś budzi mieszane uczucia
Motyw ratowania świata powrócił w Dragon Age: Inkwizycji, gdzie przyszło nam zobaczyć konsekwencje konfliktu pomiędzy Magami a Templariuszami, ale jednocześnie gdzie musieliśmy powstrzymać Koryfeusza od jego szalonych planów związanych z Zasłoną. Ratowanie świata Thedas podkręcono jeszcze w Dragon Age: The Veilguard, gdzie walczymy nie ze zwaśnionymi grupami czy inteligentnymi Pomiotami, a z samymi bogami. Mi osobiście bardzo podobały się kampanie fabularne z Dragon Age: Origins (gdzie grałem zarówno jako człowiek szlachcic jak i dalijski elf) jak również Dragon Age II. Inkwizycja jest nawet niezła, ale gra została tak zapchana beznadziejnymi aktywnościami, że skutecznie potrafiły zaburzać rytm produkcji, zniechęcając jednocześnie do poznawania głównej otoczki fabularnej. Dragon Age: The Veilguard idzie w jeszcze inną stroną – ten tytuł woli bowiem pouczać graczy, jak należy się zachowywać. Osobiście wolałbym ciekawą kampanię fabularną z zaskakującymi zwrotami akcji. Tymczasem gra woli nas uczyć, że powinniśmy się karać, jeśli zastosujemy błędny zaimek w stosunku do postaci niebinarnej lub transpłciowej. Co się stało z mrocznym, dark fantasy Dragon Age’m?
Recenzja Mass Effect Legendary Edition – Sprawdzamy, czy oficjalny remaster jest w stanie zagrozić fanowskim modom
Za co pokochałem Dragon Age: Origins? Przede wszystkim za to, że gra była wręcz żywym dowodem na to, że BioWare w tamtym czasie miało w sobie nadal ten pierwiastek, pozwalający na stworzenie wciągającego i moralnie niejednoznacznego świata dark fantasy. Dragon Age: Origins był prawdziwą laurką dla wszystkich fanów tego typu gier. Z jednej strony uwielbiających wchodzić w interakcje z napotykanymi postaciami oraz wchodzących w głębsze relacje z towarzyszami. O jakości tych ostatnich niech świadczy fakt, że pamiętam znacznie więcej szczegółów o nich niż o prawie każdej z osób, które mogą dołączyć do ekipy w Dragon Age: Inkwizycja. W dawnym Dragon Age czuło się wielkie serducho, jakie włożono w wykreowanie świata Thedas. W nowych częściach Dragon Age również czuje się miłość, ale nie do fanów, a do wszelkiej maści aktywistów, których koniecznie trzeba było udobruchać, by czasem nie zaczęli wyrzucać na X, że nie czują się odpowiednio reprezentowani. Mi jako fanowi tych pierwszych części, jest najzwyczajniej w świecie przykro i smutno. Przykro, bo wiem że dawne Dragon Age już nigdy nie powróci. Możemy dostać kolejną część, ale to będzie już tylko i wyłącznie generyczny świat, będący lustrzanym odbiciem tego, co widzimy w prawdziwym świecie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS