O Jayu Riverze pisaliśmy już na łamach naszej gazety. O jego historii i oddolnie zorganizowanym ośrodku dla uchodźców Hope Foundation w budynku byłej ujeżdżalni koni przy ul. Lwowskiej w Przemyślu. Przyjechał tu w 2022 r. z USA, żeby pomóc uciekającym przed wojną w Ukrainie.
Zaczął od noszenia walizek na dworcu, potem został koordynatorem, wreszcie założył własny ośrodek. Teraz idzie o krok dalej. Właściwie to nie krok, raczej wielki skok. Jay Rivera z przyjaciółmi otwiera ogromny ośrodek dla uchodźców w Ukrainie. I nie byle gdzie, bo w największym pałacu lwowskiego obwodu. W miejscu, gdzie przed II wojną światową mieścił się największy w II RP sierociniec. Wychował się w nim m.in. twórca Bolka i Lolka Władysław Nehrebecki. Nie, Jay nie jest milionerem. Jest człowiekiem, który wierzy w to, że jeśli chcesz zrobić coś dobrego, to znajdzie się na to sposób.
Z szerokiej głównej drogi skręcamy w wąską, dziurawą, z nielicznymi śladami asfaltu. – To tu? – pytam. Jay potwierdzająco kiwa głową. Przejeżdżamy koło barykady z wielkich betonowych kloców. Stojąca obok sklecona z desek wartownicza budka jest pusta. Przyspieszam. Tablica z nietypową nazwą miejscowości – Zakład. Sama wieś też jest nietypowa. W zasadzie składa się z dwóch dużych obiektów i dziurawej drogi między nimi, przy której ktoś niedbale postawił domki. Pierwszy duży obiekt to więzienie – wysokie, szare, pełne betonu i rdzawych kolczastych drutów. Drugi jest jeszcze dziwniejszy – pałac, ale nie zwykły, a wprost gargantuiczny, największy pałac lwowskiego obwodu, liczący sobie bagatela 16 tys. m kw. Składa się z centralnego bloku i dwóch olbrzymich skrzydeł. To właśnie je na potrzeby ośrodka dla uchodźców ma zagospodarować Jay wraz z przyjaciółmi z fundacji Volounteer Action.
Schronienie dla ludzi i zwierząt
Nie jest to pierwszy ośrodek, który organizują. Jednak pierwszy na taką skalę. Docelowo ma tu przebywać nawet 400 osób. Ale ośrodek ten nie powstaje wyłącznie z myślą o ludziach. Uciekający przed wojną mogą tu przyjechać razem ze swoimi zwierzętami, i to nie tylko psami czy kotami. Będą mogli się tu schronić wraz ze żywym inwentarzem: końmi, krowami, kozami. Wszystkie zwierzaki są tu mile widziane, a do ich dyspozycji będą obszerne stajnie i inne pomieszczenia gospodarcze.
Mieszkańcy będą mogli także korzystać ze sporego areału ziemi uprawnej oraz rozległego sadu. – Zamysł jest prosty – mówi Jay Rivera. – Chcemy być w jak największym stopniu samowystarczalni. Korzystając z możliwości, jakie daje nam ten obiekt, chcemy sami wytwarzać dla siebie żywność, a jeśli będziemy mieli jakieś nadwyżki, to z użyciem dehydratora chcemy je suszyć, pakować i wysyłać na tereny przyfrontowe – tłumaczy.
Dawny szpital
Wjeżdżamy na ogromny, przestronny dziedziniec. Pałac zdaje się nas otulać z obu stron swoimi rozbudowanymi skrzydłami, zwieńczonymi wieżami w neogotyckim stylu. Na środku budynku znajduje się szeroki portal, w którego progu wita nas pan Igor – złota rączka i opiekun obiektu. Wychodzą nam naprzeciw także pielęgniarka i kilku pacjentów, ponieważ w centralnej części budynku nadal mieści się szpital psychiatryczny. Wciąż funkcjonuje, mimo mocno ograniczonej liczby łóżek. Pan Igor szybko przerywa niezręczną ciszę i prowadzi nas do lewego skrzydła budynku. Przez umieszczone w wieży masywne drzwi wchodzimy do pustych korytarzy. Gdzieniegdzie walają się leki, są rozwalone łóżka i porzucone inwalidzkie wózki. W powietrzu czuć zapach wilgoci i starych, długo niewietrzonych pomieszczeń.
Sierociniec i przytułek
Jaka jest historia obiektu w Zakładzie? Budynek ten powstał w XIX wieku jako jedna z rezydencji Stanisława Skarbka – księcia, przedsiębiorcy, potentata branży mięsnej i nie tylko. Jednego z najbogatszych ludzi ówczesnej Galicji. Książę miał rozmach. Pałac w Zakładzie nie był największą z jego rezydencji, okazalszą posiadał w Austrii. Ponoć nakazał wybudować pałac, ponieważ zakochał się w lokalnej dziewczynie. Czy tak było? Dziś nie wiemy na pewno. Faktem jest, że pałac powstał. Nie służył jednak Skarbkowi zbyt długo. Już po kilku latach książę tworzy w nim sierociniec i przytułek dla osób starszych i ubogich. Nie byle jaki sierociniec – największy w II RP. Gmach miał pomieścić około 600 dzieci i 400 seniorów. Na utrzymanie przybytku Skarbek przeznacza ogromną kwotę, którą uzyskał po sprzedaży jednego z lwowskich teatrów. Jaka przyświecała mu myśl? Nie ma pewności. Wiemy natomiast, że sam „graf”, jak go tu nazywają, dość wcześnie stracił oboje rodziców i osobiście zaznał sierocego smutku.
Wokół Bolka i Lolka
Sierociniec, o którym wspomina w swoim przewodniku z 1919 r. Mieczysław Orłowicz, miał być prowadzony wzorowo: duże, jasne sale, przestronne korytarze, kuchnia na każdym piętrze, sporo przestrzeni do gry i zabawy, malowniczy park z zarybionymi stawami. Niczego miało tu nie brakować. Wśród wielu wychowanków „Zakładu” był m.in. Władysław Nehrebecki, legendarny rysownik, twórca bajek z cyklu Bolek i Lolek oraz inicjator serii Porwanie Baltazara Gąbki czy Miś Kudłatek, na których wychowały się całe pokolenia – nie tylko Polaków. Nehrebecki był współzałożycielem Studia Filmów Rysunkowych i autorem pierwszego polskiego animowanego filmu pełnometrażowego, który wyświetlano w 65 krajach świata. W sierocińcu Skarbka spędził 10 lat swojego życia. Niektórzy doszukują się w twórczości Nehrebeckiego elementów nawiązujących do dzieciństwa. Podnoszą, że w jednej z części chłopcy trafiają do ośrodka prowadzonego przez zakonnice. Domniemuje się, że jego pierwowzorem miał być właśnie sierociniec w Zakładzie.
Więzienie NKWD i odwyk
Potem przychodzi wojna, a po wojnie tereny te włączone zostają do Związku Radzieckiego. Sierociniec zostaje zamknięty. W jego miejscu Sowieci otwierają więzienie NKWD. Z czasem na terenie przypałacowym powstaje osobne więzienie, zaś w budynku pałacu funkcjonują szpital psychiatryczny oraz przymusowy ośrodek odwykowy.
Aż strach pomyśleć, czego przez te wszystkie lata naoglądały się te mury. Dziś miejsce to ma znów stać się przyczółkiem nadziei dla tych, którym wojna zabrała dom i normalne życie.
Przyczółek nadziei
Pierwsze osoby uchodźcze mają tu zamieszkać już w październiku, na początku tylko na jednym z pięter, tym najlepiej zachowanym. Budynek, choć z zewnątrz wygląda nieźle, wymaga ogromu pracy. Wiele pomieszczeń, a właściwie całych pięter czy segmentów, wymaga generalnego remontu. Potrzebna jest wymiana dachu, bo obecny składa się z połamanego eternitu. Pracy będzie co niemiara, ale na szczęście są ludzie. Przyjechali tu z USA, Wielkiej Brytanii, Polski, Kolumbii i Ukrainy. Chcą się tym zająć, poświęcają swoje siły, czas i pracę rąk, żeby tchnąć nowego ducha w te stare mury.
Kamil Zarański
ROZMOWA z JAYEM RIVERĄ, inicjatorem i głównym koordynatorem projektu
Dlaczego to robisz?
– Bo ludzie nadal potrzebują bezpiecznego kąta, żeby schronić się przed wojną. Kiedy trafiłem tu po raz pierwszy jako wolontariusz, poczułem, że robię coś słusznego, co ma sens. Że nawet taki ja jeden mogę coś zmienić. Nie chciałem już wracać do bezsensownej pracy, do zarabiania dla zarabiania. Może to niewiele, ale wiem, że w jakimś ograniczonym zakresie mogę zmieniać świat na lepsze.
Ale dlaczego robicie to w Ukrainie?
– Bo wiele osób obawia się opuścić Ukrainę, nigdy nie było za granicą, mają tam też zwierzęta gospodarcze, których nie mogą przewieźć przez granicę. Poza tym jest coś jeszcze, wiele spośród tych ludzi czuje, że nie powinni opuszczać swojego kraju w tej sądnej chwili.
Nie boisz się?
– Tak, boję się. Działamy na terenie objętym wojną, wszystko może się wydarzyć. Rozumiemy to.
Na jakim jesteście etapie?
– Aktualnie mamy wszystkie zgody i podpisaliśmy umowę z władzami lokalnymi, które są właścicielami obiektu, udało się już zebrać sporo środków na remont i funkcjonowanie ośrodka, ale potrzeby są dalej ogromne. Aktualnie robimy, co możemy, żeby zdążyć przed zimą, bo wtedy ośrodki takie, jak ten są najbardziej potrzebne. Współpracujemy z firmami z Europy i z USA.
Nie jesteś na liście Forbesa, nie nazywasz się Gates, Musk czy Zuckerberg, a jednak to ogromne, drogie projekty. Jak to robisz?
– Nie zaskoczę cię, robimy to, apelując o pomoc do oddolnych organizacji, fundacji, ale nie boimy się też prosić o pomoc większych korporacyjnych podmiotów. Kiedy wiesz, że to, o co prosisz, jest słuszne, znikają skrupuły.
W jaki sposób można pomóc?
– Przyjmujemy pomoc rzeczową, materiały budowlane, meble, wszystko to, co da ludziom w tych pustych ścianach namiastkę domu. Potrzebujemy także rąk do pracy, fachowców, budowlańców, ale także laików, którzy mają trochę siły i chęci do pracy pro publico bono.
Kontakt do Volunteer Action:
https://volunteeraction.space/contacts
[email protected]
+48 88 517 8220
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS