Krok do przodu, dwa kroki wstecz. Dlaczego postsowieckim republikom tak trudno wyrwać się z kleszczy Rosji?
Zarówno wybory w prezydenckie połączone z europejskim referendum w Mołdawii, jak i wybory parlamentarne w Gruzji, określane są jako przełomowe, kluczowe i ważące na przyszłości tych dwóch państw, które uzyskały niepodległość w wyniku rozpadu ZSRR. W obu przypadkach wybór polega, albo na dalszym podążaniu ścieżką integracji europejskiej albo na zbliżeniu z Rosją. I w obu przypadkach efekty październikowych wyborów są nie tyle zaskakujące, co paradoksalne.
Gruzję i Mołdawię na pierwszy rzut oka sporo łączy. Poza doświadczeniem sowieckim, oba kraje mają za sobą wojny, które rozegrały się na w czasie rozpadu ZSRR i zaowocowały secesją części terytoriów. W Mołdawii było to Naddniestrze, w Gruzji – Abchazja, a w 2008 r. rejon cchinwalski, który ogłosił nieuznawaną niepodległość jako Osetia Południowa. Do terytorialnego rozpadu nie doszłoby ani w Gruzji, ani w Mołdawii, gdyby nie zaangażowanie Rosji, która militarnie, a potem ekonomicznie wspierała siły separatystyczne, czy wręcz je kreowała, by potem z nieuznawanych parapaństwowych tworów zrobić swoje placówki, służące do kontroli i destabilizacji młodych republik. Mimo to oba kraje zdecydowały się wejść na ścieżkę integracji z zachodnimi strukturami.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS