Anna Kiecok to nauczycielka, która należała do pierwszego grona pedagogicznego otwartej w 1984 roku Szkoły Podstawowej nr 37 w Tychach. Spędziła w niej niemal całą swoją zawodową karierę. Dziś znajduje się już na zasłużonej emeryturze. Po latach, w jubileusz 40-lecia szkoły, wspomina czas spędzony w szkole znajdującej się na osiedlu „K”. Z panią Anną rozmawia Piotr Podsiadły, były… uczeń!
„Twoje Tychy”: Jak wyglądała pani ścieżka edukacyjno-zawodowa, która doprowadziła panią do pracy w Szkole Podstawowej nr 37?
Anna Kiecok: – Wychowałam się na osiedlu „A”. Po maturze, którą zdawałam w „Norwidzie”, zaczęłam czteroletnie studia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Byłam pierwszym rocznikiem, który mógł rozpocząć studia na kierunku o nazwie „nauczanie początkowe”. Pamiętam, że było bardzo ciężko. Liczba przedmiotów i zakres materiału, który musieliśmy opanować, był ogromny i stworzony trochę na chybił trafił. Po latach został okrojony i sprofilowany, ale my naprawdę nie mieliśmy lekko. Musieliśmy na przykład zdać egzamin z… gry na pianinie. Nie miałam o tym pojęcia. Wieczorami chodziłyśmy z koleżanką do Technikum Ekonomicznego, gdzie pracowała jej mama, miałyśmy dostęp do pianina i uczyłyśmy się grać…
Studia jednak udało się ukończyć i rozpoczęła pani pracę w szkole jako „nauczyciel nauczania początkowego”
– Tak. Studia ukończyłam w 1980 roku, a rok później rozpoczęłam swoją pierwszą pracę, w Szkole Podstawowej nr 3 na osiedlu „A”. Nie pracowałam tam jednak długo, ponieważ dość szybko poszłam na urlop macierzyński. Otrzymaliśmy w tym czasie z mężem przydział na mieszkanie na osiedlu „L”. Po przeprowadzce widziałam, jak buduje się szkoła na osiedlu „K” i przechodząc obok budowy zawsze myślałam sobie, że fajnie byłoby tam pracować. W 1984 roku ogłoszono nabór do powstającej placówki. Spotkanie odbyło się, o ile dobrze pamiętam, w Szkole Podstawowej nr 19. Udało się!
Jak w 1984 roku wyglądały ostatnie przygotowania do inauguracji roku szkolnego?
– Pod koniec sierpnia dyrektor Henryk Moczek zaprosił nas na spotkanie i uspokajał, żebyśmy się nie przejmowali, że szkoła jest jeszcze „w rozsypce”. Poprosił nas o pomoc. Wszyscy nauczyciele, ich współmałżonkowie czy dzieci, przez dwa dni robiliśmy co w naszej mocy, aby przygotować szkołę na otwarcie. Pamiętam, że do późnych godzin nocnych zdrapywałam farbę z okien. Mój mąż w tym czasie skręcał szafki i szkolne ławki. Wszystko było w pudłach. Do pomocy oddelegowane zostało nawet wojsko! Pomoc żołnierzy była nieoceniona. Pamiętam, jak wracałam do domu, spoglądnęła na plac przed szkołą i pomyślałam sobie, że jest tam bardzo pusto. Nad ranem przywieziono i zasadzono… dwa ogromne, dorosłe drzewa! Gdyby nie pomoc wojskowych, na pewno byśmy ze wszystkim nie zdążyli.
4 września 1984 roku odbyło się uroczyste otwarcie szkoły.
– Pamiętam, że na otwarciu szkoły było mnóstwo ludzi. Nie mogło jednak być inaczej. Naukę w szkole rozpoczęło aż 13 pierwszych klas, a każda klasa liczyła po około 30 dzieci. Do tego każde dziecko przyszło na rozpoczęcie z rodzicami, dziadkami, rodzeństwem… Samo grono pedagogiczne liczyło blisko 70 osób. Oprócz tego zaproszeni goście, władze miasta, byli chyba nawet przedstawiciele z partnerskiego miasta Halle-Neustadt. Sama uroczystość niczym specjalnym się nie wyróżniła. Było przecięcie wstęgi, pasowanie na ucznia, przemowy, a potem spotkania z rodzicami w klasach. Bardzo mnie to stresowało. Byłam wtedy młodą dziewczyną, rodzice dzieci byli w moim wieku lub starsi. Ale muszę przyznać, że przez wszystkie lata mojej pracy nigdy nie miałam żadnych nieprzyjemnych sytuacji z rodzicami. Miałam po prostu szczęście, że trafiałam na fantastyczne dzieci i świetnych rodziców.
Wspomniała pani o mieście partnerskim – Halle-Neustadt. Na czym polegała współpraca pomiędzy miastami?
– Miesiąc po otwarciu szkoła otrzymała imię Ernsta Thälmanna. Uroczystość nie była jednak już tak huczna, jak otwarcie szkoły. Uczestniczyli w niej głównie pracownicy szkoły, przedstawiciele władz miasta i delegacja z NRD. Później dzieci jeździły na wymiany, wysyłały do siebie listy. Ja jednak nigdy na taki wyjazd się nie załapałam i w młodszych klasach tej współpracy nie odczuwaliśmy. Dotyczyła ona raczej starszych dzieci. Współpraca szybko się jednak zakończyła. Po zmianach ustrojowych szkoła została bez patrona. Zmienił się także adres szkoły – ulicę Gorkiego zastąpiono ulicą Konecznego.
W Szkole Podstawowej nr 37 spędziła pani prawie całą swoją zawodową karierę. Który jej etap wspomina pani najlepiej?
– Jestem bardzo szczęśliwa z wszystkiego, co mnie w moim życiu zawodowym spotkało. Jeśli miałabym jednak konkretnie wskazać najfajniejszy okres, to przypadłby on głównie na pierwsze kilkanaście lat mojej pracy. Czas, kiedy nie było dzienników elektronicznych i tyle biurokracji. Jestem nauczycielką „starej daty”. Od zawsze powtarzałam, że jestem dla dzieci. Oczywiście, komputeryzacja była nieunikniona, ale konieczność wykonywania tak wielu czynności podczas lekcji zabiera po prostu czas, który wolałabym poświęcić dzieciom.
Czy brakuje pani pracy, uczniów, szkolnych dzwonków i chwil spędzanych w szkole?
– Oczywiście, że brakuje! Mam ze swojej pracy wspaniałe wspomnienia. Czas jednak płynie nieubłaganie. Dziś jestem szczęśliwą żoną, matką i przede wszystkim babcią czwórki wnucząt. To im poświęcam teraz swój czas i to one dają mi największe szczęście!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS