Wbrew
przekonaniu zwolenników oskładkowania zleceń w tej formie
zarabiają nie tylko i nie przede wszystkim osoby wykorzystywane
przez przedsiębiorców (choć podkreślam raz jeszcze, że doskonale
zdaję sobie sprawę, że takie zjawisko też występuje na rynku),
ale spore grono Polaków, które w ten czy inny sposób stara się
dorobić do skromnych pensji.
Stracą
dorabiający do pensji
W
przypadku osób jedynie dorabiających do pensji na podstawie umowy
zlecenia sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, gdy zlecenie
jest jedynym źródłem dochodów. Taka osoba w większości
przypadków nie musi odprowadzać składek ZUS (ale zdrowotną już
jak najbardziej). Dodatkowego ZUS-u za nią nie musi też odprowadzać
zleceniodawca. I to w takich przypadkach różnica pomiędzy
oskładkowaną umową o pracę i umową zlecenia robi się znacząca.
Odnoszę wrażenie, że to właśnie na pieniądzach osób, które nie bez poświęceń dorabiają do etatu, politycy chętnie położyliby swoje ręce.
Spójrzmy
raz jeszcze na przykład osoby zarabiającej 5000 zł brutto na
zleceniu. Tym razem jednak przy założeniu, że ma ona równocześnie
umowę o pracę na pełny etat, a zlecenie jest tylko jej dodatkowym
źródłem dochodu. W tym przypadku koszt takiej umowy dla
zleceniodawcy to tylko 5000 zł. Nie musi on płacić za
zleceniobiorcę „dodatkowych” składek. Co więcej, sam
zleceniobiorca dostanie z tej kwoty 4370 zł. To o 631,81 zł więcej
niż dostałby w przypadku zatrudnienia się na podstawie
„dodatkowej” umowy o pracę lub ozusowanego zlecenia.
Szkopuł
jednak w tym, że do szeroko rozumianego budżetu państwa (czyli
licząc w nim także konta ZUS i NFZ) trafia w tym przypadku tylko
630 zł, czyli raptem 12,6 proc. kwoty wyłożonej przez
zleceniodawcę. Myślę, że wniosek, o co w całej operac … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS