Momentami było zabawnie, ale w Hollywood nastroje ostatnio w żadnej mierze nie przypominają komedii, ale dramat, i to w dodatku science fiction. Writers Guild of America domaga się ograniczenia wykorzystania sztucznej inteligencji w przemyśle filmowym. Scenarzyści wyszli na ulice po tygodniach bezowocnych negocjacji z gigantami branży, jak np. Netflix czy Disney, których coraz bardziej kusi zatrudnienie robotów do pisania scenariuszy. Obawiają się, że AI odbierze im pracę i że ich rola zostanie sprowadzona do poprawiania bełkotliwych szkiców. Do tego nie chcą, aby sztuczna inteligencja okradała ich z pomysłów. W końcu nie potrafi ona stworzyć niczego od zera, przetwarza tylko to, co już widziała.
Pierwszy protest przeciwko sztucznej inteligencji. Czy ostatni?
To pierwszy w historii duży protest przeciw AI. To, że szlaki przecierają scenarzyści, jest zwrotem akcji godnym oscarowej produkcji. Jeszcze niedawno można było podejrzewać, że będą to pracownicy wykonujący powtarzalne czynności, których najłatwiej zastąpić robotami. A tu proszę, mamy osoby wykonujące pracę tak „ludzką”, że wymaga ona nawet traumy z dzieciństwa. Nikt albo prawie nikt nie może się już czuć bezpiecznie.
Z raportu firmy zajmującej się aktywizacją zawodową zwalnianych osób Challenger, Gray, and Christmas wynika, że w maju amerykańskie firmy ogłosiły 3,9 tys. zwolnień w związku z wdrożeniem sztucznej inteligencji. To niemal 5 proc. wszystkich zapowiedzianych zwolnień. W mediach regularnie pojawiają się doniesienia o kolejnych firmach, które decydują się na redukcję zatrudnienia. Tylko w ciągu paru ostatnich tygodni dowiedzieliśmy się, że IBM planuje zastąpić sztuczną inteligencją 7,8 tys. osób w ciągu pięciu lat, a BT Group (wcześniej British Telecom) – ponad 10 tys. do końca dekady.
Czytaj też: Steve Forbes: Uspokójcie się i przestańcie się zamartwiać. AI to błogosławieństwo, a nie przekleństwo
Scenarzyści w USA domagają się ograniczenia wykorzystania AI w przemyśle filmowym. Wyszli na ulice po tygodniach negocjacji z gigantami branży. Poparli ich filmowcy i gwiazdy Hollywood (na zdj. Susan Sarandon).
Fot.: Getty Images / Getty Images
Frustracja zwalnianych za sprawą automatyzacji nie jest w historii niczym nowym. Zjawisko to ma nawet swoją nazwę. Luddyzm narodził się w Anglii na początku pierwszej rewolucji przemysłowej, gdy upowszechniały się maszyny tkackie. Obawiając się o swoje miejsca pracy, luddyści niszczyli krosna. Czy aby amerykańscy scenarzyści nie wchodzą dziś w buty rzemieślników spod znaku Neda Ludda? Czy jest sens buntować się przeciw robotom, skoro nigdy po żadnej fali automatyzacji – związanej z maszyną parową, elektrycznością, produkcją masową czy komputerami – nie nastąpiło uporczywe, masowe bezrobocie? A może tym razem z jakiegoś powodu będzie inaczej?
Polsko-amerykański ekspert od AI: zwolnienia zdarzają się na początku, później firmy będą zatrudniać
Na zooma z Markiem Bardońskim umawiam się późnym popołudniem czasu polskiego. Od kilku lat prowadzi w Nowym Jorku AI REV, butikową firmę konsultingową. Sztuczną inteligencją zajmuje się od 16. roku życia, jeszcze jako nastolatek realizował projekt dla NASA, potem zdobywał doświadczenie m.in. w Nvidii i Microsofcie.
– Optymalizacje klientów, z którymi współpracujemy, rzeczywiście powodują w początkowej fazie redukcję zatrudnienia o 5–15 proc., ale towarzyszący temu wzrost efektywności sprawia, że niedługo później firmy te zaczynają ponownie zatrudniać. Większość takich przedsiębiorstw raczej się rozwija, niż kurczy – zapewnia mnie Bardoński. – Oczywiście stanowiska, które powstają, są w dużej mierze związane z programowaniem, ale tu dobra wiadomość jest taka, że dzięki AI bariera wejścia do tej branży szybko się obniża. Programiści potrzebują mniej doświadczenia, aby znaleźć pracę, bo mogą korzystać np. z bota ChatGPT. W tym sensie sztuczna inteligencja wręcz zmniejsza nierówności społeczne.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS