Za Prudnikiem powódź, która skalą przerosła to, co działo się w 1997 roku. O tym, jakie wnioski można wyciągnąć z kataklizmu i jakie są plany w temacie odbudowy miasta, rozmawiamy z burmistrzem Grzegorzem Zawiślakiem.
ROZMAWIA: MACIEJ DOBRZAŃSKI
Panie Burmistrzu, na czym właściwie dziś stoimy jako gmina Prudnik? Od powodzi minęło już trochę czasu. Czy można powiedzieć, że to już powolne wychodzenie z kryzysu?
To raczej zmiana etapu wychodzenia z sytuacji około powodziowej. Najpierw mieliśmy etap związany z samym ratowaniem, a więc przygotowaniem się do dużej wody, potem sama akcja powodziowa i ratownicza, przywrócenie prądu, mediów, zabezpieczenie lokali zastępczych dla poszkodowanych. Po drodze była ewakuacja. Ten etap został zamknięty. Obecnie kończymy sprzątać miasto, co jest działaniem bardzo ważnym i bardzo kosztownym. Liczę na to, że pojawią się dodatkowe środki zewnętrzne, odpowiednie wnioski o wsparcie zostały już oczywiście złożone. Chodzi o zapłacenie za całą akcję ratowniczą, transport, sprzęt, piasek, kamień, wywóz śmieci. Płynnie wchodzimy natomiast w etap dokładnego szacowania strat, a co za tym idzie w odbudowę i remonty. Na podstawie kosztorysów będziemy wiedzieli, jaki będzie dokładny koszt odbudowy zniszczeń po powodzi.
Z jakich źródeł może korzystać gmina starając się o pozyskanie pieniędzy?
Jest ich co najmniej kilka. Na przykład darowizny i to, co otrzymujemy od zaprzyjaźnionych gmin. Dysponujemy też własnymi środkami, które były zabezpieczone pod kątem takich sytuacji. Możemy pozyskać też pieniądze od marszałka województwa i wiem, że takie przesunięcia na pomoc poszkodowanym w budżecie marszałkowskim już są. Czwarte źródło, to oczywiście pieniądze rządowe, a więc te, które będą do nas kierowane poprzez wojewodę. Szczegółów niestety na razie nie znamy, więc nie wiemy, ile tych pieniędzy dostaniemy. Ale na horyzoncie jest też piąte źródło. To różnego rodzaju ministerstwa i fundusze, czyli np. wojewódzki fundusz ochrony środowiska. Będziemy robili wszystko, by z tych źródeł skorzystać. Musimy być jednak perfekcyjnie przygotowani od strony formalno-dokumentacyjnej. Będzie to trwało do kilku miesięcy. Oczywiście jesteśmy pośrednikiem przy przekazywaniu pomocy poszkodowanym naszym mieszkańcom.
Kluczowe pytanie: czy gmina wyliczyła już swoje straty? Ile one wynoszą?
To kwota ponad 100 milionów zł. Pierwotne szacunki były wyższe, ale w miarę upływu czasu nasze wyliczenia stały się bardziej precyzyjne.
A który obiekt ucierpiał najbardziej, generując tym samym największe straty?
Hala Obuwnika. Miejsce wyjątkowe zresztą, bo to jedyna chyba w Polsce tak długa hala, która lata temu została zaadoptowana na potrzeby miejskiego sportu. Wiemy, że jest za mała dla potrzeb prudnickiego kosza, że odstaje od standardowych hal, no ale mamy taką, jaką mamy…Więc strata tej hali – nawet nie jako obiektu, ale miejsca, gdzie koncentruje się życie sportowe w gminie – jest dla nas bardzo znacząca. I powstaje pytanie: czy odbudować tą halę i być narażonym na to, że woda znów może się tam kiedyś pojawić, czy zbudować nowy obiekt, w innym miejscu nie narażonym na zalanie powodzią. Wstępne analizy powstały, ale musimy przeprowadzić dokładną ekspertyzę, która pozwoli nam określić, czy hala nadaje się do pełnienia dalszej swojej funkcji. Oczywiście w porównaniu do strat jakie ponieśli przedsiębiorcy i mieszkańcy to, nie jest to najważniejszy obiekt. Dodatkowo ponieśliśmy duże straty w infrastrukturze mostowo drogowej, tu pracy mamy na wiele miesięcy, a pewnie i lat.
A na dziś (rozmowa odbyła się 3 października – przyp. red.) które rozwiązanie wydaje się bliższe?
Jesteśmy gdzieś pośrodku… Na pewno tańszą opcją będzie remont starej hali. Osobiście wolałbym, żeby hala pozostała obiektem sportowym z funkcją wystawienniczo-targową, niech ćwiczą też tam nadal łucznicy, ale przydałaby nam się hala z prawdziwego zdarzenia, gdzie można by było rozgrywać mecze na poziomie pierwszoligowym.
Co ze stadionem przy ul. Kolejowej? Był zalany, w mediach ogólnopolskich pojawiały się informacje, że jest całkowicie zniszczony…
Dementuję. Stadion nie jest totalnie zniszczony. To obiekt w trakcie budowy, jego oddanie do użytku opóźni się o kilka miesięcy. Sądzę, że kibice będą mogli tam wejść w połowie przyszłego roku. I co chcę podkreślić: stadion był przygotowany do tego, żeby przetrwać powódź. Materiały, które zostały użyte do jego budowy są odporne na wodę. Niektóre elementy zabezpieczające nie zostały jeszcze wybudowane, jak powstaną, tożsama sytuacja powodziowa nie powinna się powtórzyć. Natomiast raczej pewne jest to, że obiekt, który do tej pory pełnił funkcję budynku klubowego nie będzie się nadawał do jakiejkolwiek renowacji. Nowy budynek zaplecza jest zaplanowany na wysokiej podbudowie, tak by przetrwać wodę, która kiedyś może być jeszcze większa niż ta, która pojawiła się we wrześniu. Dopóki nie zostanie wybudowany – a to element kolejnego etapu budowy stadionu – stanie tu zapewne budynek kontenerowy, z którego przez jakiś czas będą korzystali użytkownicy stadionu. Przypomnę, że budowa stadionu i elementów będących jego częścią planowana była na kilka lat.
Co z nowoczesną bieżnią? Też pojawiły się głosy, że uległa zniszczeniu.
Na to pytanie dadzą odpowiedź ekspertyzy, ale nie przesądzałbym tego. Podbudowa bieżni została wykonana z dobrych materiałów i to jest bardzo ważne. Obowiązują wykonawcę też gwarancje i w ich ramach będziemy dochodzili ewentualnych usterek, które mogłyby się pojawiać po oddaniu obiektu do użytku.
Blisko stadionu znajduje się Spółdzielnia Pionier. Jeden z największych pracodawców w gminie ucierpiał. Zalany została też firma Henniges. Śledzi Pan sytuację wokół tych zakładów?
Jesteśmy w stałym kontakcie ze wszystkimi przedsiębiorcami, których dotknęła powódź. Niestety, czasami nasze działania są ograniczane, bo przepisy nie pozwalają nam na dowolną pomoc we wszystkich zakresach. Mówiąc inaczej – nie istnieją na dziś takie zapisy prawne, które określałyby zasady pomocy płynącej od gminy w kierunku przedsiębiorców i biznesu. Co do wspomnianych przez pana firm, jestem w stałym kontakcie z zarządami obu. Maszyny, które były w Pionierze zostały zalane. Trwa ich osuszanie i próba powrotu do produkcji zostanie podjęta. Co jednak najważniejsze w tej sprawie to fakt, że nowa hala Pioniera powstała na ulicy Przemysłowej, a nie – jak pierwotnie planowano – tuż obok starego zakładu, przy ul. Wańkowicza. Przecież gdyby tak się stało, to dziś ta hala również byłaby zniszczona! Sugerowałem Panu prezesowi parę lat temu, że lepiej by było wybudować nowy obiekt właśnie w strefie ekonomicznej. Znaleźliśmy wspólny język, gmina sprzedała Pionierowi ten teren. Nie jest zresztą żadną tajemnicą, że będziemy chcieli podpisać list intencyjny, który zabezpieczy dla Pioniera kolejne tereny przy nowej hali. Jestem więc przekonany, że finalnie Pionier będzie w całości funkcjonował w strefie przemysłowej, a ta przestrzeń, którą dziś znamy jako zakład Pionier, zapewne będzie pełniła inne funkcje. Najważniejsze jednak jest to, żeby jasno komunikować nam swoje potrzeby, bo każdy ma je inne. W przeciwnym razie może powstać przekonanie, że pomoc nie jest udzielana należycie. Sytuacja nie jest standardowa, zatem i rozwiązanie muszą być dopasowane indywidualnie do potrzeb.
Mam wrażenie, że jedną z najbardziej rozgoryczonych grup po powodzi są działkowicze. Twierdzą, że nie ma im kto pomóc.
Problem jest złożony. Działkowcy to z reguły stowarzyszenia działające non profit, które są traktowane jako podmioty niezamieszkałe. Nie ma jasnych przepisów, dotyczących niesienia im pomocy ze strony gminy. Jestem po spotkaniu z wszystkimi prezesami zalanych ogrodów. Znam ich potrzeby i jesteśmy w stałym kontakcie, ogrodom też pomagamy. Pojawiają się informacje, że za zalaną działkę należy się zasiłek 2 tysiące zł. I tak i nie. To na urzędnikach spoczywa odpowiedzialność czy punkty określające daną sytuację w przepisach, są spełnione. Należy pamiętać, że jeżeli podczas przyszłej kontroli zostanie stwierdzone, że wypłacony zasiłek był niezasadny wówczas, to możemy narazić takich działkowców na to, że będą musieli zwrócić tą kwotę z odsetkami. Działkowcy mają czas na złożenie wniosku do 15 marca 2025 roku, zatem warto chwilę zaczekać, aż pojawi się jasne orzecznictwo w tym temacie. Niewątpliwie zainteresowani zostaną o wszystkim poinformowani.
To kto ma pomóc działkowcom? ROD-y na przykład z wpłacanych przez użytkowników składek?
Myślę, że przede wszystkim powinna być to pomoc z centrali w pierwszej kolejności. Temat poszkodowanych działkowców i zniszczonych działek jest przeze mnie zgłaszany za każdym razem, gdy mam kontakt z osobami odpowiedzialnymi za tworzenie przepisów usuwających skutki powodzi. Są to posłowie ziemi opolskiej, ministrowie nas odwiedzający, wojewoda opolski oraz marszałek woj. Opolskiego.
Mówiąc o pomocy z centrali ma Pan na myśli Polski Związek Działkowców?
Dokładnie. Gdy niedawno likwidowaliśmy kompleks działek w pobliżu ulicy Przemysłowej, to wypłaciliśmy odszkodowania działkowcom, ale duże odszkodowanie poszło też do centrali do Warszawy. Ogrody w Prudniku dostały wtedy wielkie zero. Jest więc zasadne, by te pieniądze wróciły do Prudnika.
Jednak gmina wysłała ostatnio służby do części ogrodów działkowych. Czyścicie tylko części wspólne, np. alejki?
Pomagamy. Gmina chce pomóc i robi to na tyle, na ile to możliwe. Przede wszystkich chcemy unormować ciągi komunikacyjne. Jak już wcześniej wspomniałem spotykamy się z zarządami ogrodów i oni są świadomi tego, co możemy zrobić, a w przypadku jakich działań mamy obiekcje.
Porozmawiajmy o pomocy wojska. Mamy w Prudniku trzystu żołnierzy. Gdy niedawno na jednym z forów pojawiła się informacja, że – tu cytat – „żołnierze są na suchym prowiancie coś ciepłego im się należy”, zareagował Pan stanowczo i skierował sprawę na policję. Nie za ostro?
Zrobiłbym to samo ponownie, gdyby było trzeba. Taki wpis sugeruje, że władze wojska, jak i gmina nie dbają o żołnierzy, którzy wykonują tu ciężką pracę. Jesteśmy w stałym kontakcie ze sztabami, które zarządzają oddelegowanie tu żołnierzy, mamy procedury, które funkcjonują. I proszę mi wierzyć, że nie możemy żywić wojska w sposób nieskoordynowany. Osoby, które przygotowują te posiłki, mają badania sanepidowskie. Te kucharki gotują dla schroniska młodzieżowego, szkoły podstawowej nr 1, czy domu samopomocy. Niedopuszczalne jest więc, aby siać tego typu dezinformację. Coś takiego jest zwłaszcza groźne, by pojawia się na dużych forach. Duża odpowiedzialność spoczywa też na dziennikarzach i bardzo niedobrze się dzieje, gdy takimi sprawami zajmują się domorośli dziennikarze, którzy robią ferment. Mieliśmy takie przykłady, choćby w akcji powodziowej, gdy nasze komunikaty o ewakuacji były podważane. Premier ciągle powtarzał, by mocno walczyć i ukrócać takie fejki, a wiemy, że za niektórymi – jak np. w przypadku fałszywych informacji o detonacji wałów – stały obce służby.
Jak odniesie się Pan do krytyki, która obok wielu słów uznania za działania zarówno służb mundurowych, jak i gminnych, pojawiła się jednak od osób, które czuły się zapomniane podczas powodzi. Takie komunikaty napływały choćby z zalanych Niemysłowic. Ostatnio jedna mieszkanka skarżyła mi się na to, że akcja rozkładania worków na ul. Chrobrego była za wolna i w efekcie zalało mieszkanie jej mamy. Ma Pan sobie coś do zarzucenia?
Mamy ograniczoną możliwość kontaktowania się z mieszkańcami. System RCB trafia do mieszkańców, ale jest zbyt powszechny i obejmuje zbyt duży zasięg. Jeżeli dostajemy komunikaty, że np. powiat klubczorski zostanie zalany i dostajemy je z założeniem, że mieszkańcy Prudnika będą tam jechali, to jest to błąd. Za dużo komunikatów rozmywa uwagę ludzi i powoduje, że potem nikt już nie zwraca na nie uwagi. Jeżeli w lecie dostajemy komunikaty, że będzie 30 stopni, to przepraszam, coś tu jest nie tak. Drugi wniosek. Wykorzystywaliśmy najlepsze drogi komunikacyjne, jakie mieliśmy. Nie byliśmy w stanie przecież wydrukować gazetki okolicznościowej, nie mogliśmy do każdego zadzwonić. Wysyłanie esemesów w sytuacji, gdy brakło nam prądu też było niemożliwe, funkcjonowaliśmy jedynie na agregatach. Te wszystkie systemy zawiodły. Dużo dały na pewno komunikaty głosowe, choć jasne jest, że nie każdy może je usłyszeć. Przed powodzią była też precyzyjna informacja gdzie znajdują się worki z piaskiem. Akcją ratunkową steruje natomiast straż pożarna, nie burmistrz. Na ich wniosek dostarczaliśmy piasek i kamień tam, gdzie było to wskazywane. Jeżeli mieszkańcy nie komunikowali służbom, gdzie pilnie potrzebna jest pomoc, to my jako gmina nie czujemy się za to odpowiedzialni. Są na to oficjalne kanały: numer 112, telefon do zarządzania kryzysowego gminy. Mamy na to zgłoszenia i wszystko wynotowane, żeby potem weryfikować, co nie zagrało… Osobiście byłem w czasie powodzi i po wielokrotnie w każdej miejscowości na terenie naszej gminy, w Niemysłowicach tez i na Chrobrego również. Będę pamiętał do końca życia obraz – turystów powodziowych, ludzi którzy zamiast pomóc w układaniu worków i zabezpieczania mienia, biegali z telefonami robiąc filmy i zdjęcia, wręcz przeszkadzali…
Gdzie widzi Pan jeszcze luki w systemie bezpieczeństwa, reagowania? Co należy pilnie zmienić?
Największym problemem jest łączność i brak nawyku zabezpieczenie mieszkańców przez samych siebie! Każdy z zagrożonych terenów powinien mieć w domu naładowany power bank, latarkę, baterie, zapas wody i jedzenia na kilka dni, który nie wymaga lodówki. Nikt za was tego, drodzy mieszkańcy, nie zrobi.
Ale jak to możliwe, że w XXI wieku przy tych technologiach, jakimi dysponujemy, ogólny przekaz o zagrożeniach był taki, że właściwie coś się wydarzy, ale nie będzie to nic szczególnego. Takie uspokajające komunikaty pojawiały się na poziomie zarówno warszawskim, jaki lokalnym. Co nie zagrało?
Dla mnie było szokiem, że zbiornik nyski nie został opróżniony. Z informacji do jakich docierałem przed powodzią wnioskowałem, że zagrożenie będzie duże. To, że nie opróżniono Jeziora Nyskiego to coś kompletnie niezrozumiałego. Podzwoniłem więc po kilku znajomych, którzy obracają się w tematach hydrologicznych i stwierdzili, że faktycznie to, co się dzieje, może być tożsame z tym, co działo się w 1997 roku lub gorsze. Więc gdy dostałem telefon, że rzeka Prudnik osiągnęła już stan ostrzegawczy, wziąłem latarkę, powerbanki, ciepłe ubrania, kalosze i powiedziałem do żony, że idę do pracy. Wróciłem po dwóch dniach. To pokazuje, że przeczucie mnie nie zawiodło, że wydarzy się coś złego, choć wolałbym, żeby było inaczej. Wodę z 1997 roku byśmy przetrwali. Ale, niestety, zadziało się dużo gorzej…
Ale chyba i tak mamy się z czego cieszyć…
Drodzy Państwo, gdyby deszcz w niedzielę 15 września nie przestał padać, prawdopodobnie sytuacja ze Stronia Śląskiego powtórzyłaby się u nas. I to byłaby katastrofa!
No i przeszliśmy – nomen omen – płynnie, do tematu tamy w Jarnołtówku. Mieszkańcy piszą list do premiera, domagają się jej szybkiego wzmocnienia. Co Pan sądzi o tej inicjatywie?
Tamę należy wzmocnić, a konkretnie nie tyle tamę, co wał ziemny. W Nysie wały wokół jeziora są wzmocnione płytami betonowymi. Tak samo powinno być w Jarnołtówku. Wylot tamy powinien być dużo niżej względem wysokości wałów, wtedy bylibyśmy bezpieczniejsi, bo woda przelewająca się przez wały oznacza ich szybkie zerwanie. Co miało miejsce właśnie w Stroniu. Dlatego podniesienie wałów jest także wskazane. Wysięki z wału ziemnego też są niebezpieczne, ale wówczas, gdy trwają dłużej niż cztery dni i dalej padają deszcze. Wtedy tama namaka z zewnątrz i to nam groziło, gdyby deszcz nadal padał po niedzieli.
Jakie byłyby zniszczenia w Prudniku, gdyby wały nie wytrzymały?
Analizy przeprowadzane po 1997 roku, o których słyszałem, wskazują, że woda byłaby w Prudniku po dziewięciu minutach, a wysokość wody w mieście byłaby dwa metry wyższa niż faktycznie miało to miejsce. Miejscowości bliżej tamy de facto przestałyby istnieć. Bogu dziękujmy, że do tego nie doszło.
Zniszczone po powodzi Głuchołazy stawiają mocno na odbudowę, a w Jarnołtówku i Pokrzywnej część mieszkańców czuje się traktowana po macoszemu. Znów wróci temat powrotu tych miejscowości do gminy Prudnik? To zasadne?
To bardzo zasadne. Mieszkańcy sąsiadujący ze sobą w tak bliskiej odległości na dopływie tej samej rzeki mieliby poczucie, że akcja ratownicza jest dużo lepiej skoordynowana. Ale to leży w gestii mieszkańców, jeżeli wyrażą taką wolę, to nie wykluczam żadnego scenariusza. Z radością przyjmiemy ponownie mieszkańców okrojonej gminy Prudnik sprzed 70 lat w pierwotnych pieleszach.
Na koniec muszę zapytać o przyszłoroczny budżet gminy. Pojawiają się już różne pomysły na inwestycje zgłaszane przez radnych. Jak bardzo kształt budżetu będzie uzależniony od potrzeb odbudowy gminy?
Budżet musimy skroić do potrzeb dokończenia trwających inwestycji. To priorytet, bo mamy tam zaangażowane pieniądze, których nie możemy stracić. Gdzieś w tym wszystkim trzeba wprowadzić bardzo ważne elementy odbudowy po powodzi. Dokładanie czegoś nowego, pomimo że również ważnego z punktu widzenia mieszkańców, a co może poczekać na kolejne lata jest nierozważne. Musimy stworzyć budżet, które będzie nam pozwalał się odbudować w kolejnych latach. Niech to jasno wybrzmi: nie odbudujemy się w 2025 roku.
Może być tak, że reszta Pana kadencji upłynie zatem na odbudowie.
Zrobię wszystko by Prudnik po tej odbudowie był lepszy i piękniejszy niż ten, który zastałem w 2018 roku…
Oby. Dziękuję za rozmowę.
Fot. główne: M. Dobrzański
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS