Siedzimy przymurowani do monitorków w telefonach, choć w zasadzie ławeczka nie po to jest. Ławeczka jest dla uwagi, a smartfony są dla nieuwagi. Kusy twierdzi, że przez smartfony i soszial media mamy kulturę przeszkadzajek, że normalna sztuka jest po to by się skupić i coś zrozumieć, albo przeżyć, a smartfony i te wszystkie głupie filmiki są po to, żebyś się nie skupiał, bo możesz zauważyć, że coś jest nie halo. A póki nie zauważysz, to nie widzisz, a jak nie widzisz to nie zrozumiesz. A jak nie zrozumiesz, to poszukasz czegoś taniego i głupiego, co ci na chwilę da strzał dopaminowy i poczujesz się lepiej, ale tylko na krótko. Jak z tym orzeszkiem, co daje dokładnie tyle energii, ile potrzeba na sięgnięcie po następnego orzeszka. A jak czujesz się lepiej przez parę sekund, to wcale nie znaczy, że czujesz się dobrze, więc natychmiast chcesz więcej i więcej i to zadowolenie jest jak puste kalorie – niby napchany, ale byle czym i byle po co.
Tu musieli my wstrzymać te konie w galopie szalonych myśli, bo ciekawość nas wzięła, co to jest strzał dopaminowy. Ale Kusy nic nie wyjaśnił, tylko rzucił: wyguglajta sobie i poszedł. I to jest cały Kusy, bo najpierw przeciw smartfonom się żołądkuje, a potem znudzony konwersacją z niewykształciuchami, odsyła do smartfona i sobie idzie. Paradoks taki elitarny, że się tak wyrażę, bo co nam po rozumie Kusego, jak on do nas cierpliwości nie ma?!
No ale zaczęli my guglać ten strzał dopaminowy i tak my się dowiedzieli, że powódź. Bo rzeka w Wilkowyjach z tego słynie, że nie istnieje, więc nic u nas nie wylewa. I góry też nijakiej nie ma, co by z niej coś spłynąć mogło, bo w kwestii gór to u nas całkiem płasko. Może kiedyś były, ale się schodziły. Ludy tędy wszelakie szły i wszystko zadeptały: góry, rzeki, nawet jeziora i tylko pola i lasy zostały, bo pola mają to do siebie, że albo same się robią, albo z zadeptania nierówności. Także u nas jak ktoś chce dolinę mieć, to musi se wykopać, albo ruszyć w jary za Dopiewem, ale to się nie liczy, bo za Dopiewem nie ma już Wilkowyj, bo po prawdzie nic nie ma. Tylko nieużytki i ludzka zawiść, że się po złej stronie drogi powiatowej urodziło.
No więc nie wiedzieli my, że powódź. To znaczy słyszeli, ale nie że taka. Katastrofa po prostu. Mosty, samochody, domy, drzewa wszystko panta rej, nawet nad zaporami woda się przelewa jak z garnka zostawionego na pełnym ogniu. Nie zabrało nam wiele czasu, by zrozumieć, że konieczność wyższa, bo katastrofa to do siebie ma, że przypomina ci co ważne, a co nieważne. A generalnie ważne są trzy rzeczy: życie, rodzina i dom. No i zdrowie, bo bez zdrowia nic nie smakuje, jak mówi poeta, ale nie pamiętam który, bo to było dawno czyli w szkole. A przy powodzi wszystko zagrożone: i życie, i rodzina, i domy i do tego jeszcze zdrowie. Oderwali się więc my od tych filmików na smarfonach, zamienili smartfony w zwykłe telefony i zadzwonili gdzie trzeba. Nie minęło czasu mało wiele, a ruszył z Wilkowyj konwój z piaskiem, bo tego ci u nasz dostatek nadzwyczajny, kobiety worki szyły, tylko młody Solejuk coś bredził, że Szwedy już dawno wymyśliły jak budować zapory powietrzem dmuchane, z takimi fartuchami gumowymi, co je woda sama ciężarem swoim do ziemi przytwierdza i do góry wynosi powietrzną zaporę, a im większa woda, tym mocniej przytwierdza i wyżej wynosi. Ale to było tylko takie gadanie, bo kto by uwierzył, że jest coś lepszego niż polski piasek i polskie worki. I gdyby tak było, jak młody Solejuk mówi, to przecież każda gmina nadrzeczna, każde miasto, co przez nie rzeka płynie, dawno by już te fartuchy z nadmuchanymi bąbelkami miała, a jak nie ma, to znaczy się w Polsce nie sprawdza. No bo przecież nawet nasze polityki, aż takie głupie nie są i jakieś wnioski z ostatniej powodzi wyciągnęły, czyż nie?
Pietrek
Komentarze
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS