W poniedziałek w Małopolsce doszło do incydentu lotniczego z udziałem wojskowych spadochroniarzy. Jak informowaliśmy, 12 żołnierzy 2 Pułku Rozpoznawczego z Hrubieszowa, zamiast na Pustynię Błędowską, desantowało się na miejscowość Chechło.
Jak tłumaczył naszemu dziennikarzowi jeden z mundurowych, możliwości sterowania tego typu spadochronem są ograniczone –otwiera on się automatycznie po opuszczeniu statku powietrznego.
Grupę wojskowych zniosło kilkaset metrów na północny-zachód. Żołnierze spadali na posesje w Chechle, jeden zawisł na linii energetycznej, inny uszkodził dach.
Pomocy spadochroniarzom udzielali mieszkańcy. Co ważne, nikomu nic poważnego się nie stało. Jeden z żołnierzy z urazem kolana został przetransportowany do placówki medycznej.
Reporter RMF FM Krzysztof Zasada ustalił, że przyczyną incydentu były warunki atmosferyczne. Po tym, jak żołnierze wyskoczyli z pokładu samolotu na spadochronach desantowych, pojawił się silny wiatr.
Podobnego zdania jest gen. Roman Polko, który na antenie internetowego Radia RMF24 zauważył, że Pustynia Błędowska to obszar dobrze “obskakany”. Doskonale wiemy, jak duży jest to obszar zrzutu – miękkie, wygodne lądowanie na piaszczystym gruncie. No i pierwszy raz się tak zdarzyło – zauważył.
Oficer wojsk powietrznodesantowych i sił specjalnych tłumaczył, w jaki sposób doszło do zawirowań w powietrzu. Pewnie (zrobił się) jakiś komin termiczny, pewnie właśnie te zimne prądy powietrza, które napłynęły – one wypychają to ciepłe (powietrze) do góry i takie prądy po prostu się tworzą. I na to naprawdę nikt nie miał wpływu – mówił na antenie internetowego Radia RMF24.
Były dowódca GROM-u przytoczył podobną historię, której przed laty doświadczył. Mówił, że był dyżurnym zrzutowiska i kiedy na czystym niebie pojawiła się chmura, spadochroniarze lądowali na drzewach, domach i liniach wysokiego napięcia. Jeden nawet wylądował na torach kolejowych, co ku mojemu zdziwieniu nie skończyło się tragicznie. (…) Tyle, że myśmy wtedy nie powoływali komisji, (…) ponieważ doskonale tak naprawdę wiedzieliśmy, co się stało – podkreślił.
Na pytanie prowadzącego rozmowę Piotra Salaka, czy przed rozpoczęciem ćwiczeń desantu analizowana jest pogoda, gen. Roman Polko poinformował, że sprawdzane są nie tylko zewnętrzne prognozy, ale też kierownik skoków organizuje własny punkt meteo.
Wypuszcza się taki specjalny balon meteo (…) i patrzymy, w jaki sposób na poszczególnych wysokościach rozkładają się prądy powietrza. Dopiero w dalszej kolejności leci samolot i wyrzuca najpierw sondę, czasem “żywą sondę” – powiedział. Gość Radia RMF24 tłumaczył, że “żywa sonda” to doświadczony skoczek, który w sytuacjach trudnych i awaryjnych potrafi sterować spadochronem desantowym poprzez pociąganie linek.
Gen. Roman Polko zaznaczył, że nawet mimo dokładnych pomiarów sytuacja błyskawiczne może ulec zmianie, przez co skoczkowie mogą dostać się w takie prądy powietrza, które wyniosą ich kilka kilometrów poza planowane miejsce zrzutu.
Zdaniem byłego dowódcy GROM-u jednym z największych absurdów jest twierdzenie, że skoczkowie, którzy desantowali się na Chechło, mieli stare spadochrony. Były wojskowy zauważył, że on sam kończył kurs w Stanach Zjednoczonych na spadochronach… z drugiej wojny światowej.
Przy okazji wskazał różnice między rodzajami spadochronów. Mamy dwa typy spadochronów – takie sterowalne typu skrzydło i one są (dobre) dla grup specjalnych, do przenikania w głębię (przeciwnika). Natomiast przy masowym zrzucie są spadochrony okrągłe, ponieważ gdyby te spadochrony były sterowalne typu skrzydło, to doszłoby do wielu tragedii – zawsze ludzie zderzaliby się w powietrzu, zaplątywaliby się w linki między sobą – wyjaśniał.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS