Niektórzy mówią, że freak fighty to męski i toksyczny świat, i że nie można oglądać tych gal, jak się jest pacyfistą i feministą. To nieprawda, można, tylko nie można płacić za PPV. Na tym polega odpowiedzialnośći. Dlatego gdy redakcja Sport.pl zwróciła się do mnie z propozycją obejrzenia gali Fame 22 i podzielenia się wrażeniami z perspektywy kogoś, kto nigdy nie oglądał freakfightowej gali pomyślałem: “Jezu, ale przecież ja nie mogę pić alkoholu”. A potem zgodziłem się, bo ja się zawsze na wszystko godzę.
Ponieważ jestem przy tym człowiekiem uczynnym i wmawiam sobie, że nawet nieprzemyślane decyzje mogą przynieść jakieś korzyści dla społeczeństwa, a poza tym naprawdę popieram ideę wstrzemięźliwości od alkoholu, to przygotowałem dla was kilka rad, jak przetrwać galę freakfightową na trzeźwo. Jedziemy.
Nie wychodź na siku w czasie losowania nagród. Losowanie nagród (trzy razy na imprezę) to zdecydowanie najciekawsza część gali.
Sobotnia karta walk przewidywała tylko jedno starcie dziewczyn: freak fighterki Marty “Linkimaster” Linkiewicz, która “przebyła długą drogę” (to chyba eufemizm na genezę jej kariery, która wzięła się z tego, że podobno praktykowała dość akrobatyczne metody przyjmowania substancji psychoaktywnych) z profesjonalną zawodniczką MMA, faworyzowaną przez bukmacherów Karoliną “Owcą” Owczarz. Walka była, na moje oko, fajna, bo wyrównana i zacięta, poza tym wygrała “Linkimaster”, a więc radocha, że underdog (underdożka?). Szkoda, że w formule K-1, czyli bez sprowadzania do parteru, co jest oczywiście jawną dyskryminacją, no i szkoda, że tylko jedna, bo jak jest mało dziewczyn, to jest nudno, no ale właśnie tę lukę w feminizacji wypełniła ceremonia losowania nagród, w której brały udział same kobiety i jedna “osoba losująca”.
No więc w kameralnym studiu – nostalgiczna wycieczka do czasów gdy losowania Lotto były w telewizji i opowiadały o naszym życiu – same panie w gustownych garsonkach i jedna postać w rajstopach od stóp do głowy, taka sierotka-ninja usiłująca zachować incognito i pro forma. Pani przewodnicząca komisji gier i zakładów prosi Osobę Losującą “o oczyszczenie szybek z urny” – to nie literówka, nie z uryny, tylko z urny. Urna, to taka ichnia maszyna losująca, rzeczywiście przypomina trochę “trumnę, może urnę”, jak śpiewał poeta i gdy się nią pokręci, to te karteczki się przylepiają do szybek.
Osoba typu ninja, przy pomocy innej pani, w sukience w groszki, odlepia te karteczki, potem pani przewodnicząca podaje, jakie są nagrody, i słuchajcie, można wygrać UDZIAŁ w następnej gali freakfightowej albo, jeśli jesteś wstydliwy, zamienić to na 30 tysięcy złotych, a także zestaw Apple (nie, że kilo jabłek, he he, tylko komputer i zegarek i telefon) i cośtam jeszcze, nie słuchałem, bo koncentrowałem się na tym, czy ninja w rajstopach, której dla “zmaksymalizowania losowości” jeszcze zasłonili oczy taką przepaską jak do samolotu, nie potknie się i nie wyp*****li o tę szklaną gablotkę, ale ufff, udało się, udział w następnej gali wygrał Konrad, zapamiętajcie.
Wyjść na siku możesz kiedy pan konferansjer wywołuje zawodników, robi to tak dłuuuuuuuuuuuuuuugoooooooooooo, że zdążysz nawet z dwójeczką. (#przprszm)
Weź koleżankę. Z tego miejsca pragnę gorąco podziękować za wsparcie duchowe, merytoryczne oraz aprowizacyjne (pyszne pesto, dziwny makaron), mojej koleżance Oldze K. Koleżanka jest niezbędna do realizacji punktu następnego, czyli:
Googluj. Zasadniczo, oglądanie gali freakfightowej bez gruntownej znajomości wszystkich kontekstów, układów, motywów i motywików przypomina oglądanie “Mody na sukces” od 984. odcinka, albo znalezienie się na cudzym weselu w charakterze osoby towarzyszącej przyszywanego kuzyna trzeciego stopnia: masz ciarki żenady i sobie oglądasz różne machania nogami i bójki pod stołem, ale jeśli nie wiesz, że Wujek Zdzisiu w 1998 roku ukradł Cioci Hali bułkę z konfiturą, a Brooke była wcześniej z ojcem i bratem tego gościa z kwadratową szczęką, który zdradzał ją z opiekunką dziecka jej teścia z pierwszego małżeństwa, to omija cię jakieś 90 proc. funu.
Tymczasem szybkie wyszukiwanie pozwala się zorientować, że “popularny użytkownik Twittera” zaczynał karierę jako obrońca Spójni Sadlinki; że homerycki epitet “nietuzinkowy streamer” stosowany z uporem wobec Taaziego, brawurowego zwycięzcy gali, to taka umowna forma powiedzenia, że kiedyś zasnął podczas streamu i obudził się na golasa; że były rugbysta, bokser, coach i motywator jest właścicielem zakładu pogrzebowego; że Arkadiusz Tańcula miał kiedyś na koncie 18 zł, o czym poinformował na antenie programu “Deweloperzy z przypadku” (no co, nigdy wam się nie zdarzyło zostać przypadkowo deweloperem?); że Norman Parke jest władcą klapków (ale nie do końca kumam, o co chodzi z tymi klapkami); że jedna baba drugiej babie powiedziała przed galą “ty też terefere” co napsuło między nimi sporo krwi; że – moja ulubiona historia:
Pewnego dnia podczas transmisji Adrian Polak starł się z Amadeuszem, a powodem kłótni była bułka, którą Ferrari rzekoma podjadł Polańskiemu. “Konflikt o bułkę” rozrósł się do tego stopnia, że doszło do bójki, którą zarejestrowała kamera. Po tym incydencie Ferrari został zakontraktowany przez Fame MMA.
Dowiecie się także, że ten całkiem ładny pan z bardzo niedobrą fryzurą, o intrygującym pseudonimie “Big Woman” miał kiedyś uroczą ksywę “Księżniczka” i nieco mniej uroczą “maść na grzyba” (a może to był jego brat?), że któryś z nich (bo to są bliźniacy) wtargnął na posesję kosmetolożki, która rzekomo zepsuła mu twarz, co powinno (wtargnięcie, nie zepsucie) swoją drogą obrazić jego brata, bo ciągle wyglądają tak samo. Być może synchronizują sobie te operacje plastyczne. W celu robienia głupich kawałów dziewczynom.
Dowiecie się również, że ten ziomek o bezpretensjonalnym nom de guerre “Bestia z Tokio” wcale nie cierpi na chroniczny ból zęba, tylko po prostu trenuje od niedawna, dlatego tak kurczowo trzyma gardę. Jednostronną. Nie no, dobra, Gonciarza to nawet ja nie muszę googlować, echa afery Pandora dotarły nawet do mnie, co swoją drogą prowadzi nas do punktu następnego, czyli:
Nie googluj zbyt głęboko. Bo szybko wyjdzie, że to naprawdę toksyczny syf i zepsujesz sobie przyjemność.
Bądź biseksualny. No bo tak: nawet najbardziej homoseksualnej osobie może się w końcu znudzić oglądanie jak jeden facet leży między nogami drugiego faceta, a tak to przez większość czasu wygląda. Wtedy urozmaiceniem jest ta jedna walka dziewczyn. Ale tylko jedna, co może powodować poczucie niedosytu, jeśli jesteś lesbijką albo gościem hetero (podobno są tacy). Tak więc biseksualność jest tu najbezpieczniejszą opcją. PS. To nieprawda, że nie można sobie wybrać orientacji seksualnej. Można, tylko trzeba trafić na dobrą promocję.
Przygotuj notesik. Wprawdzie Mateusz Borek wypowiadał się tylko na początku, w charakterze eksperta i trafnie (“przekornie”!) typował Taaziego, ale nie znaczy to, że nie było perełek komentatorskich. Były. Na przykład “Szuka teraz tego błędnika”, “jego specjalnością jest ta inteligencja w klatce, odbieranie duszy przeciwnikowi na przestrzeni kolejnych rund”, “Nie uciekniesz od czystej konfrontacji”, “Jest nerwowo, ale elektrycznie”, “Nie ma nogi po prostu”, “Jak Amadeusz już obali, to będzie potrafił wytrzymać”, “Nietuzinkowy streamer, który wszedł do świata freak fightów drzwiami” albo “Nie dość, że pod Ferrarim, to jeszcze pod presją czasu”. Po tym ostatnim to aż chciałoby się westchnąć, jak to zwykle wzdychał kolega Piotr Mikołajczyk: “Jak my wszyscy, jak my wszyscy”.
Możesz też przygotować jakieś bingo (bo przecież nie drinking game, oglądamy na trzeźwo, przypominam) i liczyć, ile razy pojawi się słowo “eksplozywny”.
Nie przywiązuj się za bardzo do słowa “freak”. Czyli nie popełniaj mojego błędu. Bo to chyba moje największe rozczarowanie: że gala była w sumie mało freakowa, strasznie długa, dla laika nieobytego w dramach i beefach uczestników monotonna i dość tradycyjna, niewiele różniąca się od innych gal sportów czy sztuk walki, na które zdarzyło mi się rzucać okiem, a może nawet zawierała więcej złego rapu.
Jasne, zawsze jest zabawnie, jak ktoś używa słowa “włodarze” na serio, jak Mateusz Borek wpada w trans i patos czy jak chłopaki usiłują się kopnąć, a nie są Brucem Lee. Owszem, jest pewien potencjał atrakcji w tym, że w tej formule teoretycznie każdy może z każdym, więc można odczuwać niejaką satysfakcję, gdy wygrywa niezawodowczyni, którą lubisz (jak np. kiedyś Maja Staśko, a teraz Linkimaster) albo jak obrywa jakiś irytujący Youtuber (jak w sobotę domyślcie się, kto), ale zasadniczo jeśli “freakowość” ma polegać na tym, że zwycięzca, zamiast, jak Pan Bóg przykazał, dziękować po walce żonie, mamie i wszystkim przed telewizorami, wrzeszczy, że tylko Bóg albo sąd może go osądzać, albo rzuci sobie trzy wulgaryzmy na krzyż, to taka trochę freakowatość na pół gwizdka. Nie to, żebym się spodziewał kankana, piór w tyłkach i walki drag queen z główną księgową działu zaopatrzenia spółdzielni wieloowocowej w Żywcu, ale jednak trochę frustrujące, że Polacy muszą wszystko tak upoważnić, usiermiężnić, zrobić na serio i na patetycznie, tak wszystko wyprostować. Nawet freaki.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS