Wakacje. Nie dość, że człowiek odrywa się od życiodajnego ekosystemu, ładnie to nazwawszy “zapierniczu” (sic!), odcinając sobie tym samym dopływ energetyzującej adrenaliny, to jeszcze skazuje się na podróżowanie.
Podróże podobno kształcą. Nie ma to jak nowe doświadczenia, miejsca, smaki – człowiek mimowolnie się ubogaca, czytając z tego, co Jean-Jacques Rousseau nazwał “Wielką Księgą Świata”, która nauczyć może nas o wiele więcej niż najmędrsi nawet mędrcy. Oczywiście studiowanie wymaga czasu. Po czterech godzinach oczekiwania na samolot, który “doznał opóźnienia” z powodu, że są wakacje – serio, tak nam to tłumaczono, że “jest duży ruch na niebie i musimy poczekać” – moja, i tak całkiem niezła, znajomość warszawskiego portu lotniczego znacznie wzrosła. Wycieczki bym mogła oprowadzać. Zgłębiłyśmy z córką asortyment poszczególnych wolnocłowych przestrzeni, porównałyśmy oferty kuchni francuskiej, szybkiej i tradycyjnie polskiej. Przejrzałyśmy to i owo w księgarniach i kioskach.
W końcu ja sama “doznałam zmęczenia”, więc postanowiłyśmy na chwilę spocząć na metalowej ławce z widokiem na samoloty, wśród których brakowało między innymi tego naszego. I tu się dopiero zaczęły schody. Metaforycznie mówię. Kiedy wpatrywałam się w płytę lotniska, zazdroszcząc tym, którzy lekkim krokiem z małymi zgrabnymi walizeczkami udawali się na swoje pokłady, za moimi plecami wydarzał się cud nawiązania przyjaźni. Na początku wydawało mi się to wzruszające. Od razu przerwę spekulacje: tak, podsłuchiwałam. Nie dało się inaczej, córka rąbnęła mi słuchawki. Wracając: siedziały za mną dwie panie, obie dawno temu wyemigrowały z ojczyzny w poszukiwaniu lepszego życia. Jedna udała się do Stanów Zjednoczonych, druga zamieszkała w słonecznej Italii. Każda wyszła za mąż, odpowiednio za Amerykanina i za Włocha. Nic dziwnego, że tematem, który je połączył, była emigracja, ujęta jednak zupełnie inaczej, niż mogłoby się wydawać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS