W 20 godzin 45 minut i 55 sekund przebiegł 136 kilometrów Małym Szlakiem Beskidzkim, na trasie którego pokonać trzeba aż 5700 metrów przewyższenia. Andrzej Kowalczyk jest nowym rekordzistą szlaku w formule self-supported, którego przejście zajmuje zwykle kilka dni. Droga do sukcesu nigdy nie jest prosta – naznaczona ciężką pracą zarówno fizyczną, jak i mentalną. Tyszanin ma na to sposób – „mam wspaniałych ludzi wokół siebie i to tajemnica moich małych sukcesów”.
W czasie ponad stukilometrowego biegu sportowiec spalił ponad 10 tysięcy kalorii i wypocił ponad 15 litrów. Średnie tempo wyniosło 9 minut na kilometr. Na trasie nie odpoczywał, postawił 153196 kroków i pokonał równowartość 1900 pięter. Mały Szlak Beskidzki był najdłuższym biegiem sportowca i zarazem pierwszym, który zrealizował w formule self-support. Udało nam się porozmawiać z Andrzejem zaledwie kilka dni po pobiciu rekordu.
– Czuję, że moje ciało już się zregenerowało. Na szczęście uniknąłem kontuzji. Teraz czas na odpoczynek z rodziną, choć oczywiście będzie to odpoczynek w aktywnej formie. Bieg przez Mały Szlak Beskidzki dał mi dużo pewności, jeśli chodzi o możliwości mojego organizmu w kontekście przyszłych wyzwań. Choć nie zapominam o pływaniu lodowym, to jednak biegi górskie stawiam na pierwszym miejscu – mówi Andrzej Kowalczyk. – Nakład pracy, objętości treningów, wyzwań i wyrzeczeń przełożył się na sportowy wymiar biegu przez MSB i pobicie rekordu. Jestem bardzo usatysfakcjonowany, to widoczne efekty mojej pracy. Od grudnia jestem pod skrzydłami trenera Andrzeja Orłowskiego, który jest mistrzem w swoim fachu. Jako biegacz górski mogę powiedzieć, że „skończyłem” dopiero 5 lat, więc najlepsze przede mną. MSB był optymistyczną prognozą na przyszłość – dodaje.
Okazuje się bowiem, że najlepszą wydolność i zdolność organizmu do adaptacji takiego wysiłku, jaki występuje w czasie biegów w formule ultra, osiąga się z wiekiem. Znaczna część biegaczy górskich osiąga najlepsze wyniki w wieku 40-50 lat, dlatego plany Andrzeja Kowalczyka mogą śmiało sięgać najbliższych co najmniej dwunastu lat.
Doskonałą pamiątką z pokonania Małego Szlaku Beskidzkiego będzie wideo, które nagrała ekipa filmowa towarzysząca tyskiemu biegaczowi.
– Reportaż będzie pokazywał nie tylko moment startu i finiszu, ale też samego biegu i tego, jak logistycznie trzeba wszystko samemu ogarnąć, ponieważ podjąłem się formuły self-support, co oznacza, że musiałem samodzielnie zadbać o uzupełnienie zapasów wody czy jedzenia. W innym przypadku można liczyć na pomoc, dostarczenie jedzenia, rozmasowanie obolałych miejsc lub świeże ubrania. Tutaj o wszystko dbałem sam, przez co plecak był naprawdę ciężki od samego początku. Na filmie na pewno będzie widać zmiany, które zachodzą z każdym kilometrem, choć muszę zaznaczyć, że czułem się naprawdę dobrze przez cały bieg. Obyło się bez kryzysów, jedynie między 60 a 75 kilometrem pojawiło się pewne znużenie. Pewnie wiązało się to z samą trasą, która akurat w tym miejscu przebiegała przez teren, w którym nie było żadnych sklepów czy schronisk, w których mógłbym uzupełnić chociażby wodę – wyjaśnia Andrzej.
Dyspozycja Kowalczyka nie była tak oczywista. Bicie rekordu na trasie MSB odbyło się zaledwie kilka dni po starcie w Gorce Ultra Trail i towarzyszącym widmie kontuzji stopy.
„27 lipca idę na trening. Po dwugodzinnym biegu zaczynam odczuwać dziwny, narastający, wędrujący po całym środkowym fragmencie stopy ucisk. 28 lipca mam trzygodzinny trening po górach. Tam sytuacja jedynie się pogłębia” relacjonował Kowalczyk na swoich mediach społecznościowych.
W kolejnych dniach widmo kontuzji oddaliło się, by powrócić ze zdwojoną siłą przed samymi zawodami w Gorcach. Ostatecznie znajomy Andrzeja diagnozuje u niego przeciążenie łydki rzutujące do stopy. Pomagają masaże rozluźniające i terapia igłowa, którą powtarza po biegu Gorce Ultra Trail, na którym zajął wysokie, trzecie miejsce.
Z MSB postanawia się zmierzyć w środę 7 sierpnia.
– Na metę MSB wbiegłem „świeży”, co potwierdziło, że dobrze rozłożyłem siły w ciągu całego wyzwania. Zadbałem o odżywianie, co 30 minut alarm w telefonie przypominał mi o konieczności spożycia żelu energetycznego. Trochę gorzej było z nawodnieniem, co wynikało z rzadkich możliwości uzupełnienia zapasów. Na tym też polega trud takich wyzwań. Trzeba kontrolować kolor swojego moczu, który może dużo powiedzieć nam na temat stanu nawodnienia lub odwrotnie – odwodnienia organizmu – tłumaczy sportowiec. – Z każdym takim projektem mam ochotę na więcej, dlatego już nie mogę doczekać się wskazówek trenera. Najbliższy cel to The Loop, czyli beskidzka pętla, wynosząca 225 kilometrów. Ponownie zdecyduje się na formułę self-support – dodaje.
„O wszystkim nie ma czasu mówić, natomiast wierzcie mi, że ja, jak i wy – mam swoje stresy, problemy, presję, obawy, żal, rozczarowania, niepewność i smutek. Jednak nigdy się nie poddaję, zawsze wierzę, że szczerość, pasja, ciężka praca się obronią i was proszę również – róbcie to samo w swoim życiu” – napisał Andrzej Kowalczyk w obszernym poście, w którym wyjaśniał okoliczności przygotowań do biegu Małym Szlakiem Beskidzkim.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS