A A+ A++

Grzegorz Sposób to jeden z największych talentów wśród polskich skoczków wzwyż. Olimpijczyk ze Świdnika, wielokrotny mistrz Polski, z sukcesami w Pucharze Europy i na Mistrzostwach Świata wspomina swój udział w Igrzyskach Olimpijskich w Atenach oraz opowiada o olimpiadzie w Paryżu.

– Jak Pan zapamiętał swój udział w Igrzyskach w Atenach w 2004 roku?

– Dzisiaj, na chłodno, wspominam je całkiem dobrze, ale bezpośrednio po nich miałem inne odczucia. Oczywiście frustrujące, bo nie zakończyły się dla mnie najlepiej. Z upływem czasu pozostają oczywiście te lepsze wrażenia jak np. cały okres przed igrzyskami, przygotowania, życie w wiosce olimpijskiej. To było z jednej strony miłe, z drugiej stresujące. Miłe, bo udział w Igrzyskach Olimpijskich to ogromne wyróżnienie dla sportowca, a stresujące, bo pobyt wiązał się z różnymi uciążliwościami związanymi z procedurami bezpieczeństwa, no i oczywiście stres przedstartowy i oczekiwanie na wynik. Nie każdemu udaje się wyłączyć i odciąć od presji. Minimum, które dawało mi przepustkę do Aten, czyli 2,30 m uzyskałem dużo wcześniej, później pozostało to potwierdzić, a w 2004 roku takie skoki wykonywałem często. Był też rezultat 2,34 m, który uzyskałem w Bydgoszczy. Na Igrzyska Olimpijskie jechałem z dużymi szansami na medal. Czułem się silny. Mój główny konkurent Stefan Holm, z którym często rywalizowałem, zarówno w Szwecji, jak i w Polsce, zdobył złoto, a ja skończyłem z rozerwanym rozcięgnem i operacją. Tak jednak w sporcie bywa.

– Miesiąc temu zginął Jacques Freitag, który również nie miał szczęścia w Atenach.

– Tak, walczyłem z nim w 2003 roku na Mistrzostwach Świata w Paryżu, które wygrał, a w Atenach nie dostał się do finałów. To był świetny skoczek i bardzo sympatyczny człowiek, szkoda, że skończył tak tragicznie.

– W dzieciństwie zapewne nie pojawiły się marzenia u starcie w Igrzyskach Olimpijskich, bo zaczął Pan trenować skoki dopiero w wieku 22 lat?

– Tak i dlatego wdzięczny jestem losowi, że mnie to spotkało. Można powiedzieć, że ja już byłem stary chłop, jak zacząłem skakać. Na początku kariery odbijałem się z lewej stopy, potem musiałem zmienić na prawą i trzeba było się przekwalifikować. Na to straciłem kolejny rok, bo kiedy pewne nawyki i ruchy masz zakodowane, jest bardzo trudno to zmienić. Wyniki zaczęły jednak przychodzić naturalnie i niespodziewanie, jak medal zdobyty na młodzieżowych mistrzostwach w Lublinie, gdzie poszedłem na zawody po pracy i bez treningu. Skoczyłem wtedy może 2,05 m i tak się jakoś potoczyło. Miesiąc za miesiącem, szybki progres i po trzech latach z początkującego zawodnika, po uzyskaniu wysokości 2,30 m, mogłem już walczyć o kwalifikacje olimpijską, a taki rezultat był też przepustką na każdy meeting i zawody.

– Który ze startów przyniósł Panu największą satysfakcję?

– Myślę, że w Superlidze w 2001 roku, która odbywała się w Bremie, gdzie jako drużyna zdobyliśmy Puchar Europy, czego absolutnie nikt się nie spodziewał.  Indywidualnie zająłem wtedy drugie miejsce, dorzucając zespołowi sporo punktów, a wystartowałem po nieprzespanej nocy z bólem szczęki i opuchniętą twarzą. W najważniejszym skoku poczułem poprzeczkę na ciele, ale utrzymała się na swoim miejscu. To była dla nas wielka radość. Z sympatią wspominam również Mistrzostwa Świata w Paryżu w 2003 roku, gdzie uzyskałem 6 miejsce, a także takie dalekie wyjazdy jak Uniwersjada w Pekinie.

– Trwają właśnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Ogląda Pan relacje?

– Tak, oglądam wszystko. Jest to wielkie święto sportu. Nie przesadzę, jeżeli powiem, że w tym czasie żyję Igrzyskami i naprawdę czekam na nie cztery lata z niecierpliwością. Śledzę nie tylko najpopularniejsze dyscypliny, ale prawie wszystkie. Tam gdzie jest zdrowa rywalizacja, jest piękne widowisko i emocje.

– Czy kibicuje Pan komuś w sposób szczególny?

– Kibicuję oczywiście wszystkim Polakom, bez wyjątku. Liczę, że medale będą się pojawiać. Potrafię jednak docenić wysiłek i zaangażowanie każdego sportowca, bez względu na narodowość czy kraj zamieszkania. Choćby ten turecki zawodnik w strzelectwie, który zrobił na wszystkich takie wrażenie, że jego, jako srebrnego medalistę, znają lepiej niż zdobywców złotych medali. Pomimo całej otoczki, jakie towarzyszą Igrzyskom, sportowo są bardzo ciekawe i tworzą się naprawdę piękne historie.

Mariusz Kozak, fot. Przemek Wierzchowski PAP, Przemysław Szyszka

Grzegorz Sposób Głos Świdnika sport Świdnik

Last modified: 7 sierpnia, 2024

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRybnickie szkoły przechodzą remonty w trakcie wakacji
Następny artykułTak bawiono się na imieninach w PRL-u. Pamiętasz, co podawano?