Bo kiedy w piątek w zeszłym tygodniu napłynęły słabe dane z rynku pracy, to inwestorzy i algorytmy nie wnikali w nie zbytnio, rzucając się do sprzedaży akcji, najbardziej bojąc się słowa „recesja”. Ponieważ giełdy i tak spadały już od środy, nowe dane okazały się jak chluśnięcie karnistra z benzyną na duże, ale do tej pory spokojnie palące się ognisko. Ale to było w piątek.
W poniedziałek płonąć zaczął cały las, po tym, jak do gry włączył się japoński Bank Centralny, podnosząc znajdujące na absurdalnie niskim poziomie japońskie stopy procentowe. Ta od dawna oczekiwania i, wydawałaby się, dość lokalna decyzja załamała giełdę w Tokio, dobijając pozostałe rynki na całym świecie. W efekcie ciągu pierwszych trzech dni sierpnia japoński Nikkei stracił 19 proc., amerykański NASDAQ 7,6 proc., WIG20 8,2 proc.
Otrzeźwienie przyszło szybko. We wtorek Nikkei odbił się o 10 proc., by w środę kontynuować. W USA wzrosty były słabsze (amerykańskie indeksy poszły w górę o 1 proc.), ale w środę na przedsesyjnym handlu znowu były na plusie (+1 proc.).
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS