Tutaj pierwszy krok był nie tyle najtrudniejszy, co zdecydowanie najważniejszy. Już zwycięstwo w jednym dwumeczu w eliminacjach Ligi Mistrzów daje bowiem Jagiellonii Białystok pewność występów w europejskich pucharach. Kolejne rundy zdecydują, w których konkretnie – czy Lidze Mistrzów, czy Lidze Europy, czy Lidze Konferencji, ale po pokonaniu FK Poniewież aż 4:0 te ostatnie rozgrywki są już na wyciągnięcie ręki. W to, że Litwini odrobią straty w rewanżu trudno nam uwierzyć. Różnica w umiejętnościach jest za duża. Jagiellonia była zdecydowanie lepsza w każdym aspekcie gry – od taktyki, przez przygotowanie fizyczne, po wyszkolenie techniczne poszczególnych piłkarzy. Ani nie zatraciła swojego stylu gry, ani nie zlekceważyła rywali, ani nie zdejmowała nogi z gazu po pierwszym golu.
Jesus Imaz na przerwę schodził z szerokim uśmiechem po zdobyciu trzech bramek. Ale w ogóle w grze Jagiellonii było widać uśmiech. Litewskie media widziały w niej Goliata, który powinien rozprawić się ze słabym Dawidem. Na różne sposoby wpychały ją w rolę faworyta, ale ona dźwigała tę łatkę bez żadnego wysiłku. Ani rywala nie zlekceważyła, ani nie była skrępowana presją. Grała swobodnie. Odważnie jak zwykle. A że rywal był słabszy niż większość, z którymi spotyka się w ekstraklasie, to i łatwiej było o spektakularny efekt. Jesus Imaz strzelał jak na treningu. Afimico Pululu przestawiał rywali i zostawiał ich za plecami. Adrian Dieguez decydował się na podania przez całe boisko. W środku pola rządzili Taras Romanczuk i Nene. Jagiellonia była zdecydowanym faworytem, ale zwycięstwo w takim stylu i tak imponuje.
Kibice skandowali, a piłkarze spełnili prośbę. Ależ to się przyjemnie oglądało
Radość z pierwszego gola była tak duża, że do cieszącej się przy chorągiewce drużyny przez całe boisko przybiegł nawet bramkarz – Sławomir Abramowicz. Nie minął kwadrans, a Jagiellonia Białystok ogrywała FK Poniewież w stylu godnym zdecydowanego faworyta. W tej jednej akcji zamknęła się jej przewaga techniczna i taktyczna. Joao Moutinho szybko rzucił piłkę z autu, a Pululu dobrze ją w polu karnym opanował, utrzymał się przy niej mimo naporu obrońców i przytomnym podaniem wprowadził do akcji Kristoffera Hansena, który już pierwszym dotknięciem piłki wyłożył ją do Jesusa Imaza. I to Hiszpan, klubowa legenda, delikatnym uderzeniem tuż sprzed bramki strzelił gola, który ostudził początkowy zapał piłkarzy z Poniewieża.
O ile pierwsza bramkowa akcja urzekła zespołowym zgraniem i świetnym rytmem, o tyle już drugi gol był indywidualnym popisem Jesusa Imaza, który uderzył na bramkę tak mocno, że mało nie zerwał siatki. A zaraz po tym, jak realizator skończył pokazywać powtórki tego pięknego gola, padł kolejny. Znów do bramki trafił Imaz, kompletując hat-tricka, ale przy tej akcji większe pochwały należą się Pululu, który ją napędził i zwieńczył idealnym podaniem do Hiszpana.
Ależ to się przyjemnie oglądało! “Jeszcze jeden!” – skandowali kibice Jagiellonii w 30. minucie meczu z FK Poniewież, już przy prowadzeniu 3:0. Piłkarzom ambicji absolutnie nie brakowało, choć w końcówce pierwszej połowy i na początku drugiej postawili przede wszystkim na zachowanie kontroli. Nieco obniżyli pressing, już nie walczyli o piłkę na połowie rywali, ale gdy pojawiała się szansa – ruszali do ataku. Blisko czwartego gola był Imaz, ale jego strzał z trudem zatrzymał bramkarz. A gdy tempo spadło, trener Adrian Siemieniec przeprowadził zmiany i znów ożywił swój zespół. Najpierw niezły strzał Lamine Diaby’ego-Fadigi obronił Emil Timbur, ale po chwili jeszcze lepiej uderzył Hansen i bramkarz był bez szans. Czwarty gol odebrał zawodnikom z Poniewieża resztkę nadziei.
Na pewno Jagiellonii udało się uniknąć najważniejszego: zlekceważenia FK Poniewież. Już poprzedni rywal Litwinów – HJK Helsinki był tak zadowolony z losowania i czuł się tak wielkim faworytem, że w tym wszystkim zapomniał potwierdzić wyższość na boisku. Gdy Finowie przyjechali na stadion, robili zdjęcia zaniedbanej infrastruktury, naśmiewali się z baraków zastępujących szatnie i toi-toiów zamiast toalet. A później już do śmiechu im nie było, bo w pierwszym meczu przegrali 0:3. W rewanżu było 2:2. I tyle HJK w pucharach widzieli. Sztab trenerski Jagiellonii właśnie w zlekceważeniu rywala szukał przyczyn porażki HJK i wyciągał najważniejszy wniosek dla siebie.
Bycie faworytem w większości meczów to zresztą dla Jagiellonii sytuacja stosunkowo nowa. Jeszcze rok temu, rozpoczynając mistrzowski sezon, była traktowana jako “underdog”. Nikt nie spodziewał się, że na koniec zajmie pierwsze miejsce. Nikt tego nie oczekiwał. Jagiellonia była przyjemną niespodzianką. Nawet zimą, gdy była liderem, wciąż sporo było sceptycyzmu czy utrzyma tempo i zdoła wykorzystać szansę, którą otworzyli przed nią zawodzący faworyci – Raków Częstochowa, Legia Warszawa czy Lech Poznań. Ale teraz oczekiwania są już inne. Jagiellonia od początku tego sezonu – w ligowym meczu z Puszczą Niepołomice i w pucharowym meczu z FK Poniewież – nie tyle mogła, ile musiała. Adrian Siemieniec już kilka dni temu tłumaczył w rozmowie ze Sport.pl, jak bardzo zmiana postrzegania i rosnące oczekiwania mogą wpłynąć na ten sezon.
– Najważniejszy wniosek dotyczy niesamowitej różnicy między tym, jak grasz jako faworyt, a jak grasz jako underdog. Ale trzeba pamiętać, że to tylko perspektywa mediów, może niektórych kibiców – generalnie otoczki. My nie chcieliśmy zmieniać swojego podejścia. Cały czas chcemy konsekwentnie iść z meczu na mecz i rozwijać drużynę. To nas doprowadziło do mistrzostwa i nie możemy tego zgubić. To, że będą wobec nas większe oczekiwania i będzie na nas nakładana większa presja, to jest coś, z czym musimy się zmierzyć. Ale na pewno nie będzie to nasz sposób myślenia o sytuacji. Nie wyjdziemy sobie nagle na boisko popykać. Nie. Chcemy wygrać każdy mecz. Do każdego rywala podejść z szacunkiem, ale bez obawy, bo wiemy, że stać nas na dużo. Zdajemy sobie sprawę, że ten sezon będzie bardzo trudny. Właśnie dlatego, że już nie startujemy z pozycji underdoga. Zmienił się status klubu, drużyny, poszczególnych piłkarzy, mój także. A jak zmienia się status, to najpierw wszyscy cię chwalą, ale szybko zaczynają od ciebie oczekiwać czy wręcz wymagać – mówił.
Brawa dla Jagiellonii! Cieszy nie tylko wynik
Ale na razie Jagiellonię wciąż można wyłącznie chwalić. Wygrała w stylu, w jakim należy wygrywać, gdy jest się faworytem i ma się tak dużą przewagę nad rywalem. Podeszła do meczu bardzo poważnie. Grała ambitnie, choć w drugiej połowie już ze świadomością, że terminarz jest wypchany kolejnymi spotkaniami, w których wymagania będą większe, więc warto zaoszczędzić siły. Znów dobry sygnał wysłał rezerwowy Diaby-Fadiga, który w meczu z Puszczą zdobył bramkę po znakomitej indywidualnej akcji, a na Litwie zabawił się z rywalami w podobny sposób. Znów dobrze dryblował i powinien spuentować tę akcję asystą, ale jego podania – o dziwo! – nie wykorzystał Jesus Imaz. Niedosytu jednak nie ma. Świetny jest nie tylko wynik, ale też gra Jagiellonii i perspektywa przed rewanżem. Liga Konferencji jest już blisko, ale warto patrzeć wyżej. “Nikt nie wie, gdzie jest sufit tej drużyny” – to też cytat z wywiadu z Siemieńcem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS