W mieście mniejszym od Kalisza, Piaseczna czy Legnicy i na stadionie mniejszym niż chociażby ten Stali w Mielcu – mistrz Polski Jagiellonia Białystok rozpoczynała walkę o Ligę Mistrzów w okolicznościach przypominających sparingi z mniejszymi drużynami z regionu (fan clubami) niż rywalizację o najważniejsze klubowe rozgrywki w Europie. Ale o to, żeby zespół nie czuł się jak na sparingu, wszak średnia frekwencja na meczach FK Poniewież to około 500 osób, zadbać planowali jego kibice.
Jagiellonia opanowała Poniewież. 1700 kibiców i “Gramy u siebie!”
Na pierwszy, historyczny mecz Jagiellonii w eliminacjach Ligi Mistrzów, wybrała się bowiem imponująca liczba około 1700 sympatyków białostockiej drużyny. Gdy tylko weszli na obiekt, dali znać wszystkim, kto jest aktualnym mistrzem naszego kraju, a ich doping jeszcze przed meczem zrobił ogromne wrażenie na miejscowych.
Przyśpiewka “Gramy u siebie!” w wykonaniu kibiców Jagi brzmiała jak zwykłe stwierdzenie faktu, który zauważył nawet litewski komentator komentujący to spotkanie. – Poniewież gra dwa mecze na wyjeździe – stwierdził, co wyłapał profil “Bałtycki Futbol” na portalu X.
I Jagiellonia faktycznie wyszła na to spotkanie tak, jak na mistrza Polski przystało. Z wyraźną chęcią udowodnienia, że się mylą, wszystkim tym, których zdaniem tylko Legia Warszawa, Lech Poznań i Raków Częstochowa są w stanie dobrze reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Po wysłuchaniu Mazurka Dąbrowskiego z ust swoich kibiców, na pierwszy gwizdek sędziego z Serbii Novaka Simovicia rozpoczęła piłkarski koncert z zamiarem wykonania własnego zadania bez względu na wszelkie okoliczności, by móc wracać na Podlasie z okazałą zaliczką.
Jagiellonia grała swój efektowny futbol, przez który była nieuchwytna dla będącego w kryzysie mistrza Litwy. FK Poniewież z jednej strony był w stanie wyeliminować fińskie HJK Helsinki, które w trzech ostatnich latach grało w fazie grupowej europejskich pucharów, a z drugiej po ostatniej porażce z Żalgirisem Kowno 1:2 spadł na dno dziesięciozespołowej litewskiej ekstraklasy.
Popis Jesusa Imaza. “Król Białegostoku” z hattrickiem w 29 minut
Pierwszą znakomitą szansę już w czwartej minucie gry zmarnował Nene. W odpowiedzi kilka zrywów gospodarzy, choć kompletnie nieudanych, wywołało wrzawę na trybunie głównej, gdzie zasiadało około 500-600 miejscowych. Wystarczyło, aby Poniewież dotknął piłki na połowie Jagiellonii, a na trybunach kibiców gospodarzy rozpoczynał się tumult, który miał ponieść piłkarzy Stijna Vrevena do sprawienia niespodzianki.
Ale nie poniósł. A Jagiellonia rozpoczęła strzelanie po kwadransie, gdy swój recital rozpoczął Jesus Imaz, finalizując składną kombinację swojej drużyny strzałem do pustej bramki.
Doświadczony lider Jagiellonii kilka tygodni temu nie ukrywał w rozmowie ze Sport.pl, że gra w europejskich pucharach będzie dla niego czymś wyjątkowym, jako że mimo 34 wiosen na karku jeszcze nigdy nie miał okazji w nich występować. Głód Imaza okazał się na tyle wielki, że potrzebował on zaledwie 29 minut, by w Poniewieżu skompletować hattricka! Najpierw w 28. minucie strzelił gola “stadiony świata”, uderzając piłkę z powietrza w okienko bramki Emila Timbura.
Chwilę później rewelacyjną indywidualną akcję w polu karnym przeprowadził Afimico Pululu, po której Imaz mógł ponownie uderzyć do pustej bramki na 3:0.
Jaga dominowała, Jaga czerpała z piłki nożnej przyjemność na stadionie w Poniewieżu, ale tylko Imaz był skuteczny w pierwszej połowie, bo dobrych sytuacji nie wykorzystywali Kristoffer Hansen (został zablokowany po podaniu Nene) czy Dominik Marczuk. Ten ostatni jeszcze w 21. minucie gry po podaniu Imaza znalazł się sam na sam z bramkarzem, ale Emil Timbur wybronił jego uderzenie “podcinką”.
Do przerwy Jagiellonia prowadziła w Poniewieżu 3:0, a jej bramkarz Sławomir Abramowicz musiał głównie skupiać się na łapaniu bezpańskich piłek we własnej szesnastce.
Hansen przypieczętował europejskie puchary dla Jagi. Tego nie da się już wypuścić
Na drugą połowę trener mistrza Litwy wprowadził swoich nieobliczalnych ciemnoskórych ofensywnych rezerwowych, jak Noel Mbo czy były gracz Zagłębia Lubin Cheikhou Dieng. I ten drugi faktycznie raz czy drugi poszarpał na lewym skrzydle, po czym najczęściej nie umiał celnie dograć w pole karne. A gdy to się udało, to w 587. minucie Jovan Cadjenović uderzył prosto w ręce Sławomira Abramowicza, a ustrzelony kilka minut później Ernestas Veliulis nie był w stanie skontrolować swojego uderzenia głową, by skierować piłkę do bramki.
Jagiellonia po zmianie stron zwolniła tempo, ale swoje sytuacje też miała. Dwie bardzo dobre okazje na czwartego gola miał Jesus Imaz, ale w drugiej połowie Emil Timbur znalazł sposób na uderzenia Hiszpana. W ostatnim kwadransie pojedynek z bramkarzem FK Poniewież przegrał także rezerwowy Lamine Diaby-Fadiga.
Koniec końców, mistrzom Polski i tak udało się przypieczętować wygraną, gdy w 80. minucie po akcji indywidualnej Michala Sacka Kristoffer Hansen uderzył płasko nie do obrony dla bramkarza gospodarzy, ustalając wynik meczu na 4:0 dla białostoczan.
To była jagiellońska masakra piłką nożną w Poniewieżu. Tak pewne zwycięstwo drużyny Adriana Siemieńca oznacza, że może czuć się ona uczestnikiem co najmniej fazy ligowej Ligi Konferencji Europy. Jedno jest jednak pewne – mistrzowie Polski na pewno się tym nie zadowolą, bo na to nie pozwoli im ich trener.
I tak jak w dwumeczu Jagiellonii z Litwinami wszystko jest już praktycznie rozstrzygnięte, tak prezes Wojciech Pertkiewicz może już też załatwiać czarter do Norwegii na połowę sierpnia. W swoim dwumeczu II rundy wątpliwości nie pozostawia bowiem także mistrz Norwegii Bodo/Glimt, który pokonał na własnym stadionie Łotyszy z RFS Ryga 4:0 i na rewanż pojedzie jak na wycieczkę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS