Lionheart: Legacy of the Crusader miało zadatki na kolejny hit Interplaya. Wskutek problemów finansowych legendarnego wydawcy RPG dostaliśmy zakalcową, nieintencjonalną hybrydę Fallouta i Diablo. Ale i tak ją lubię.
Źródło fot. Black Isle/Interplay.
i
2003 rok wyznaczał zmierzch pewnej epoki. Interplay, a kultowe Black Isle wraz z nim, chyliły się ku upadkowi. Rok wcześniej ukazało się ostatnie RPG ówczesnej ekipy Feargusa Urquharta – Icewind Dale 2 (w 2004 roku wyjdzie jeszcze przyzwoite Baldur’s Gate: Dark Alliance 2, ale to inna para kaloszy). Tytuły takie jak Neverwinter Nights, Morrowind czy nawet Gothic 2 powoli wypychały fabularne, izometryczne RPG 2D w niebyt.
Lionheart: Legacy of the Crusader stworzone przez Reflexive Entertainment (Zax: The Alien Hunter, Crimsonland) – przy wsparciu i na zlecenie Black Isle – mogło być pięknym łabędzim śpiewem, niestety wyszło pokracznie. Wyglądało, jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy tworzą RPG na miarę Fallouta lub Baldur’s Gate, czy też hack’n’slasha stającego w szranki z Diablo 2 lub Divine Divinity (a to ostatnie dużo lepiej łączyło rasową grę fabularną z rąbaniną). Prawda wygląda smutniej. Po prostu wydawcy zabrakło pieniędzy na finonsowanie wielowątkowej fabuły, którą snułoby Reflexive.
Ale wiecie co? Teraz, odrzuciwszy wszystkie oczekiwania napuszonego 12-latka pasionego Tormentem – nie umiem nie lubić Lionhearta. Przy wszystkich wadach to sympatyczna przygoda, echo innej epoki, w które miło się wsłuchać, mimo fałszów.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Liga Niezwykłych Ludzi Renesansu
Założenia były znakomite. Osadzone w renesansowym fantasy izometryczne RPG, wykorzystujące znany z Fallouta system rozwoju postaci S.P.E.C.I.A.L. Czego tu nie lubić? Ano, cięć budżetowych, które uczyniły Lionhearta produkcją mocno wybrakowaną.
Lionheart: Legacy of the Crusader. Źródło: Black Isle/Interplay
Świat wziął rozbrat ze znaną nam rzeczywistością w czasie krucjaty Ryszarda Lwie Serce. Przez Świętą Ziemię przelała się do nas magia. Lionheart zabierało nas do alternatywnej epoki renesansu, w okolice Barcelony w 1588 roku, kiedy ludzie mniej więcej przywykli już do nowego statusu quo. Nasz dotknięty cudownością protagonista (sami go tworzymy, wybieramy statystyki, perki, rasę i ducha opiekuńczego, który warunkuje pewne dodatkowe cechy) ucieka z lochu i próbuje odnaleźć się – oraz swoje przeznaczenie – w wielkim mieście. Musi opowiedzieć się po stronie jednej z trzech frakcji – Templariuszy, Inkwizycji lub Dzierżycieli (to magowie ukrywający się przed Inkwizycją). Zaprzyjaźni się – lub nie – z takimi sławami jak Leonardo da Vinci, Cervantes, Szekspir, Galileusz czy Niccolo Machiavelli.
Generalnie, przez pierwszą połowę Lionheart zachwyca fabułą, klimatem alternatywnego renesansu, dobrymi dialogami, ciekawymi zadaniami. Mechanika też dowozi, bo projektanci utrzymali przyzwoity balans między walkami (np. większość ma miejsce w podziemiach miasta, a na powierzchni raczej zajmujemy się rzeczami w „cywilizowany” sposób; do starć zresztą jeszcze przejdziemy), a pomykaniem po uliczkach Barcelony za ludzkimi sprawami. Sporo tu wyborów, moralnej szarości i po prostu pola do porządnego odgrywania roli. Reflexive sprawnie uchwyciło nasze wyobrażenia o charyzmie ludzi, którzy robili w podręcznikach za „twarze” renesansu.
Lionheart: Legacy of the Crusader. Źródło: Black Isle/Interplay
Pocięte RPG
Faktycznie na początku można było poczuć się jak w Falloucie Fantasy. Niestety, ten tytuł wciąż dzierży – i może zawsze już będzie – Arcanum. Lionheart wykłada się na tym, że po opuszczeniu znakomicie pomyślanej Barcelony, wpadamy w sidła Diablo-klona i tylko na chwilę przed końcówką gra przypomina sobie, czym miała być.
W wyniku perturbacji wewnątrz Interplay i Black Isle zabrakło pieniędzy na zaimplementowanie i poprowadzenie dużych ciągów zadań, fabuły oraz dialogów w drugiej połowie gry. Reflexive musiało więc zszywać grę przy lichych zasobach, jakimi dysponowało. Przez spory kawał gry musimy się przerąbać jak przez Diablo czy Sacreda. Lionheart, jakkolwiek posiada walkę w czasie rzeczywistym, ewidentnie nie było projektowane jako sieczka. Na pewno w mniejszym stopniu niż dużo bardziej dynamiczne Divine Divinity.
Walka, jeśli dobrze odczytuję intencje twórców, w idealnym scenariuszu pełniłaby tu rolę dodatku i urozmaicenia gameplayu, ewentualnie opcjonalnego rozwiązania siłowego, jeśli na takie się zdecydujemy. Była względnie przyjemna, przynajmniej ta w zwarciu, i nie przeszkadzała, dopóki poziom trudności nie pofrunął obrzydliwie do góry. Choć i tu dało się żyć – o ile choć trochę punkcików zainwestowaliśmy w zdolności bojowe, a nie tylko w gadanie.
Postacie nastawione tylko na rozmowę mają po opuszczeniu Barcelony przewalone. Tam, gdzie zaczynają się cięcia scenariusza, kończą się negocjacje. A jako hack’n’slash, przez wszystkie ograniczenia, taki sobie balans oraz responsywność bliższą Arcanum niż Diablo – Lionheart sprawdza się przeciętnie.
Lionheart: Legacy of the Crusader. Źródło: Black Isle/Interplay
Jak dzisiaj zagrać w Lionheart: Legacy of the Crusader?
Szkoda, bo nawet dziś gra wygląda i brzmi bardzo dobrze. Pewnie, to są retropikselki, ale też bardzo ładnie zaprojektowane lokacje, modele postaci, animacje, stroje. No i w tle przygrywa bardzo nastrojowa muzyka Inona Zura. Widać, że choć Lionheart było zleceniem, to Reflexive tworzyło je z radością – dopóki miało za co.
Niestety ostatecznie otrzymujemy nie do końca zbalansowanego action-RPG-owego zakalca. Niemniej, nie mogę z czystym sumieniem odradzić Wam zakupu, choćby wersji z GOG.com (normalnie za 35,99 zł, a obecnie w promocji -20% – gra ma polską wersję językową z napisami). Z kolei pudełko można wyrwać w cenach od 30 do 50 zł.
Lionheart przy wszystkich wadach i ograniczeniach pulsuje charyzmą i coś z tego czaru Barcelony zostawało ze mną do końca przygody. Mimo, że gra trochę rozczarowuje zmianą charakteru w połowie, warto dać jej szansę, jeśli lubicie klasyczne RPG. Żałuję tego, czym Lionheart mogło być – ale nie obcowania z samą gry. I może w Waszym przypadku też tak będzie.
Ten materiał nie jest artykułem sponsorowanym. Jego treść jest autorska i powstała bez wpływów z zewnątrz. Część odnośników w materiale to linki afiliacyjne. Klikając w nie, nie ponosisz żadnych dodatkowych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę naszej redakcji. Dziękujemy!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS