Biegi górskie, a szczególnie te na dystansie ultra i wyższym, są dyscypliną arcytrudną. Stanowią wyzwanie nie tylko dla ciała, ale też – a może przede wszystkim – dla głowy. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę Kuba Orłów, tyszanin, który nie tak dawno (28-29 czerwca) wystartował w biegu Beskidy Ultra Trail (BUT) Challenge.
Formuła tego biegu zakłada brak wsparcia technicznego, co oznacza, że biegacz na trasie nie może liczyć na podanie kijków, żeli energetycznych czy świeżej odzieży. Jest zdany wyłącznie na siebie. BUT Challenge to 410 kilometrów z przewyższeniem ponad 22 tysięcy metrów do pokonania w mniej niż 100 godzin. Zarówno bazą, jak i startem każdej z trzech pętli jest Szczyrk. Pierwsza pętla wynosi 130 km (Mały, ale BYK – Beskid Mały), druga 128 km (Swojski, bo śląski – Beskid Śląski) i ostatnia 157 km (Bierz go Żywcem – Beskid Żywiecki). W tym roku był to najdłuższy dystans z dotychczasowych edycji i trasa ta była przygotowana po raz pierwszy w takiej formie – 3 pętle, self-supported. W tegorocznej edycji nie udało się to nikomu, jednak jak przyznaje Kuba Orłów, gdyby nie to, że najważniejsza tegoroczna impreza biegowa dopiero przed nim – prawdopodobnie podjąłby ryzyko, jednak kosztem długotrwałej regeneracji, na co nie mógł sobie pozwolić.
– Tegoroczny bieg miał dla mnie wymiar symboliczny. Biegam od 10 lat i zaczynałem właśnie od BUT, więc ciekawie było wrócić po tylu latach na linie startu do Szczyrku z większym bagażem doświadczeń i zupełnie inaczej przygotowaną kondycją. W wybranej przeze mnie formule Challenge wzięło udział osiemnastu zawodników. Po pierwszej pętli zostało nas dziesięciu, ja uplasowałem się na trzeciej pozycji, a po drugiej zostało już tylko sześciu zawodników. Ja wyszedłem na prowadzenie – mówi Kuba Orłów. – Zdecydowałem jednak, że nie będę rozpoczynał ostatniej pętli. Nie spałem od 72 godzin, ponadto pogoda była bardzo niesprzyjająca – upał połączony z gwałtownymi opadami deszczu i burzami. Najważniejszym powodem jest jednak mój cel, czyli wrześniowy Bieg Gigantów – Tor des Geants, który wiedzie po alpejskich szlakach. Zapewnia nie tylko bajkowe widoki, ale przede wszystkim – solidną wyrypę. Ten ekstremalny bieg opiera się na 350-kilometrowej trasie, na której do pokonania jest aż 25 kilometrów przewyższenia, a limit czasu wynosi 150 godzin. Szlak biegnie doliną Aosty przez Szwajcarie, Francję i Włochy. Jest wręcz spektakularny. Nie chciałem ryzykować na BUT Challenge kontuzją czy przeforsowaniem organizmu, bo moim priorytetem jest właśnie Bieg Gigantów – dodaje.
W biegowej karierze tyszanina to pierwszy raz, kiedy zdecydował się zrezygnować przed metą. Biorąc pod uwagę wyzwanie, z jakim zmierzy się po wakacjach, była to rozsądna decyzja.
Zastanowić się można, co czuje i myśli człowiek w czasie tak ekstremalnego wysiłku.
– Właściwie to o niczym. Góry sprawiają, że myśli się o prostych rzeczach, minimum niezbędnym do przeżycia. O każdym kroku, śnie, jedzeniu, bezpieczeństwie, najbliższym schronisku. Biegnąc tyle godzin, zdarza się, że człowiek zatraca się tak bardzo, że nie wie jaki jest dzień. I okazuje się, że ta wiedza właściwie niewiele by zmieniła. Natura i spokój, który daje, jest przeciwieństwem przebodźcowania, z jakim mamy do czynienia na co dzień. Właśnie dlatego tak bardzo to lubię. Świat kilkaset, kilka tysięcy metrów nad poziomem morza jest zupełnie inny. Prosty i piękny – wyjaśnia tyszanin. – Jestem zmęczony fizycznie, ale psychicznie odpoczywam. Taki paradoks. Biegi górskie są swoistym uzależnieniem, w pozytywnym znaczeniu. Pomagają ustawić priorytety w życiu, zdystansować się od tego, co nieistotne. Dla kogoś, kto nie biega takich dystansów, może to brzmieć dziwnie, ale dla mnie to naturalne środowisko – mówi Kuba.
Natura niesie za sobą pewne niebezpieczeństwa, jak zmienna pogoda i gwałtowne burze czy spotkanie z dzikimi zwierzętami. Kuba Orłów przyznaje, że miał okazję zobaczyć niedźwiedzia, ale spotkanie przebiegło wyjątkowo spokojnie. Czynniki obiektywne, które stanowią o surowości górskiego świata, to nadal czynniki, na które nie ma się wpływu – trzeba więc po prostu biec dalej.
– Na co dzień jestem przedsiębiorcą i prowadzę swoją działalność, jednak sport od zawsze był obecny w moim życiu. Biegami zajmuje się od 10 lat, wcześniej miałem do czynienia ze wspinaczką, piłką ręczną czy lekkoatletyką. Znam możliwości swojego organizmu. Trenuję wtedy, kiedy mam czas – nie zawsze jest łatwo, mam obowiązki zawodowe, a przede wszystkim nie chce przekładać swojej pasji na pierwsze miejsce, kosztem czasu spędzonego z rodziną. Zdarza się więc, że o 20-21 wsiadam do auta i wyjeżdżam na trening do Bielska Białej, gdzie biegnę dystans około 25-30 kilometrów, by o 1 wrócić do domu i kłaść się spać. Prowadząc własną działalność, mogę pozwolić sobie na trening w środku dnia, ale nadal jest to żonglowanie umiarkowaną ilością wolnego czasu. Cieszę się, że jakoś mi się to udaje, o czym świadczą ukończone projekty biegowe i zawody. Nie mam trenera, nie mam planu treningowego, po prostu żyję i staram się wykorzystać każdą godzinę. Sport pozytywnie wpływa na wieczorny „rachunek sumienia” – wyznaje Kuba. – W świecie ultra maratonów szczyt wydolności organizmu osiąga się w wieku 40-55 lat, co może zaskakiwać. Śmieję się więc, że wszystko przede mną i dopiero wchodzę w etap najlepszej dyspozycji. Co jeszcze przede mną? Skupiam się na projektach indywidualnych, opierając się na formule bez wsparcia. Jednym z najważniejszych celów biegowych w moim życiu był Główny Szlak Beskidzki. Pokonałem go dwukrotnie. Myślę, że teraz czas na próbowanie swoich sił za granicą. Dlatego we wrześniu stanę na linii startu Tor des Geants i liczę, że bieg da mi odpowiedź na pewne pytania, odnośnie do tego, czego więcej jestem w stanie dokonać – podsumowuje biegacz.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS