A A+ A++

Mario jest ogarniętym kierowcą z kontaktami, który ma plan, jak poderwać dziewczynę, która mu się podoba: zorganizować szefowi wieczór kawalerski i zapłacić jej kupę szmalu, żeby na nim zatańczyła. Mimo że nie jest striptizerką. Co mogłoby się nie udać?

Jak się okazuje: wszystko. I to bardzo dosłownie wszystko, ponieważ w fabule filmu wszystko idzie nie tak jak powinno i w trakcie kręcenia również wszystko zostało zrobione niewłaściwie. Jest mi przykro, że zostawiłem żonę i syna na dwie godziny samych w domu po to, aby musieć męczyć się z filmem pana Gonery.

Dalsza część tekstu pod wideo

“Film” jest tutaj w ogóle swego rodzaju nadużyciem, ponieważ to jest bardziej 85 minutowe połączenie teledysku i skeczu kabaretowego, a nie pełnometrażowe dzieło kinematografii, na które warto wybrać się do kina. Bohaterowie “The Room” są lepiej scharakteryzowani, od tych tutaj (no dobra, przesadzam, ale to naprawdę podobny poziom), fabuły jest tyle, co kot napłakał i nie ma ona absolutnie ŻADNEGO sensu. Jedynym plusem filmu jest jego długość, chociaż i tak myślałem, że zniosę przynajmniej z tuzin jajek przez tych 85 minut. Ktoś może powiedzieć, że przynajmniej można sobie popatrzeć. Jeśli chcesz popatrzeć, to uśmiechnij się ładnie do partnerki, a jak jesteś samotny, to są od tego strony internetowe. Wydając pieniądze na kinowy bilet, chcę obejrzeć film z fabułą, postaciami, pomysłem. “Wieczór kawalerski” nie ma żadnej z tych rzeczy.

Wieczór kawalerski (2024) – recenzja, opinia o filmie [Monilith]. Jak do tego doszło? Nie wiem

Naszym głównym bohaterem jest Mario (Mateusz Banasiuk), cwaniak z blokowisk, robiący za kierowcę w firmie wypożyczającej auta i przy okazji dorabiający u jakiegoś lokalnego mafioza, pana Wolfa (Jan Wieczorkowski). Kiedy go poznajemy, ma właśnie lufę w ustach (elegancka metaforą całego tego filmu, nie powiem) i obawia się, że zaraz umrze. Stwierdza, że pokaże nam jak do tego doszło, po czym następuje pół filmu… Które w żaden sposób nie tłumaczy jak do tego doszło. Mówię zupełnie serio.

W każdym razie, organizuje on wieczór kawalerski dla swojego szefa (Patryk Szwichtenberg) i jego świadka (Rafał Zawierucha). Jedzie więc po dwie najlepsze dziewczyny, Roksi (Kinga Jasik) i Sandrę (Magdalena Perlińska), do klubu swojej koleżanki, zgarnia chłopaków i jadą na imprezkę. Najpierw trochę picia w limuzynie, później szybki paintball i imprezka w wynajętym (zakładam) domku nad wodą. I nagle pojawia się pan Wolf ze swoimi ludźmi. No więc czego chce gangster? Pan reżyser i scenarzysta w jednej osobie ma dla widzów odpowiedź, ale udziela jej dopiero pod koniec filmu i w dodatku jest ona bardzo “komediowa”, a więc bez grama sensu. Tak jak większość scen humorystycznych w tym filmie.

Wieczór kawalerski (2024) – recenzja, opinia o filmie [Monilith]. Widziałem teledyski z lepszą fabułą i postaciami

Trzeba ukryć ciało

Weźmy na przykład taką Kingę (Joanna Opozda), wybrankę serca Maria. Dziewczyna pracuje w jakimś call center, gdzie regularnie ciśnie po głupich dzwoniących, nie mając absolutnie cierpliwości do ich problemów. Oczywiście zawsze najpierw wdusza na chwilkę przycisk “wycisz” na swoim telefonie. Następnie opanowuje się i wraca do normalnej rozmowy, do udzielania rad. I nagle krzyczy na nią kierowniczka. Dziewczyna panikuje, wchodzi pod stół i zaczyna przekradać się w kierunku wyjścia. Zostaje jednak przechwycona przez szefową, która po krótkim odniesieniu do “Matrixa” opierdziela ją, że ta jedzie po klientach. Ale przecież zawsze wyłącza dźwięk?! Otóż nie, ponieważ na tym konkretnym stanowisku, przycisk do wyłączania dźwięku nie działa… Można już się śmiać. Nie dość, że sam gag jest boleśnie nieśmieszny, bez tempa, bez rytmu, bez sprężystości, to jeszcze sama sytuacja nie ma sensu, bo skoro jedzie ludziom i oni to słyszą, to czemu dosłownie NIKT na to w żaden sposób nie reaguje? Bo wtedy nie byłoby żartu.

Tak samo kretyńskie jest ostateczne rozwiązanie całego konfliktu z Wolfem i, na dobrą sprawę, cała reszta “filmu”. Piszę w cudzysłowie, ponieważ tak naprawdę pierwsza połowa tego potworka, to zasadniczo następujące po sobie teledyski – Mario jeździ po mieście z ekipą, wszyscy grają w paintball, wszyscy pakują się do domu, Roxy tańczy, Sandra tańczy. Do każdego z tych wydarzeń dostajemy niemal pełen utwór muzyczny, bombardujący nasze uszy. Nie ma w tych scenach grama subtelności i albo kamera ślizga się po okrągłościach auta albo dziewczyn. No, dosłownie teledysk. Wraz z nadejściem Wolfa zaczyna się natomiast “fabuła” czy raczej komedia omyłek i przypadkowych scen, gdzie nic nie ma sensu, nic nie jest zabawne i wszystkiego dało się uniknąć, gdyby tylko główny bohater potrafił mówić.

Jeszcze chyba nigdy 85 minutowy film nie wymęczył mnie aż tak bardzo, jak ten. Podobno już sama czynność uśmiechania się potrafi wpłynąć na chemię naszego mózgu tak, że z lepszym humorem podchodzimy do danej sytuacji. Spróbowałem. Nie pomogło. To jest dno, a nie kinematografia. Nie wiem kto już kolejny raz wyłożył pieniądze na to, aby pan Szymon mógł zmierzyć się z zadaniem wyreżyserowania pełnometrażowego projektu, ale błagam ich wszystkich, aby więcej tego nie robili. Te pieniądze mogły iść na jakiś bardziej sensowny cel – na przykład kurs pisania scenariuszy dla autora filmu. Przydałby się.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTo dlatego Apator pokonał Motor
Następny artykułAston Martin wyjeżdża z Wielkiej Brytanii z solidną zdobyczą punktową