Lirycznie i romantycznie zaczął się późny piątkowy koncert Sama Smitha, który przejął scenę po energicznej i mocnej Doja Cat. Muzyk od razu zaczął od swoich największych hitów sprzed 10 lat “Stay with me” i “I’m not the only one”. Tysiące fanów śpiewało razem z artystą, a on ze wzruszeniem krzyknął: “Tak bardzo was kocham!”.
Po pierwszych trzech numerach podzielił się małym wyznaniem: “To najpóźniejszy koncert, jaki w życiu miałem, nigdy nie śpiewałem później”. Rzeczywiście, mimo tego, że Sam Smith ma status niekwestionowanej gwiazdy, nie zagrał jako headliner, np. w sobotę zamiast Hoziera. Na szczęście późna pora i wyczerpanie trzema dniami intensywnego festiwalu nie powstrzymały licznych fanów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
“Miałem fantastyczny dzień na plaży nad morzem. Dziękuję, to zaszczyt tu być” – dodał w przemowie do ludzi na gdyńskim lotnisku. Potem kontynuował swój liryczny, romantyczny występ hitem “Too good at goodbyes”. Wielka szkoda, że gdy Smith czarował tysiące ludzi, z pobliskiej strefy gastronomicznej było słychać wyraźny łomot z platformy jednej z marek alkoholowych, gdzie leciała muzyka klubowa z puszki dla kilkudziesięciu imprezowiczów.
To był moment, w którym Sam zmienił tempo i nastrój. Grupa tancerzy wykonywała sugestywny, chwilami dziki taniec, a on bawił tłum hitami “Gimme”, “Loose you” czy “I’m not here to make friends”. Kulminacyjnym momentem show był numer “Unholy”. Zachwyceni fani zobaczyli Smitha w gorsecie i spódnicy z czarnych piór i prawie oszaleli. Od lirycznego wstępu, przez taneczne przejście do niemal transcendentalnego finału: fantastyczny koncert, który powinien być głównym punktem festiwalowego dnia.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS