A A+ A++

Liczba wyświetleń: 792

Aby nie tracić czasu na powtarzanie znanych loci communes, typu: „Autor zdaje sobie sprawę, że w tak krótkim artykule…”, przejdę ad rem w sam środek wywodu. Metodologicznie stosuję wyłącznie rozumowanie, indukcję i dedukcję opartą na ścisłej logice klasycznej. Nie będą więc to modne dziś, aczkolwiek również niekiedy dopuszczalne, oderwane spekulacje. Opieram się oczywiście na „opowieściach ewangelicznych”, zwanych kanonicznymi, szczególnie – synoptykach. Cytował będę, parafrazując z pamięci, choć metodologicznie uważam, że cytowanie dosłowne mija się z celem tekstu i może być uznane za wyrywanie zdań i akapitów z kontekstu. Celem tekstu jest wyłącznie próba całkowicie naturalnego wyjaśnienia życia i śmierci postaci, o której jako jedynej z czasów antycznych twierdzi się, że gdzieś nadal żyje (trochę jak „Kulczyk żyje”, albo „Elvis Praesley żyje”, cum grano salis).

Opowieść o nadnaturalnym poczęciu Jezusa Chrystusa nazywanym we wszystkich denominacjach chrześcijańskich i pośród „Żydów mesjańskich” „Zwiastowaniem” może mieć całkowicie naturalne wyjaśnienie, choć niestety banalne, ale w kontekście późniejszych zdarzeń, szczególnie z okresu rocznej lub trzyletniej działalności publicznej Jezusa – kluczowe znaczenie. Kiedy Jezus kłócił się ze swoimi pobratymcami (bo tak trzeba to nazwać), pewnego razu padło dość zastanawiające zdanie: „Myśmy nie urodzili się z nierządu”. Jezus nie podjął tego wątku – przeszedł nad tym do porządku dziennego, nie potwierdził, nie zaprzeczył. Trzeba by sprawdzić, co oznaczał dla ówczesnej kultury „nierząd”. Inne słowo, często używane to „cudzołóstwo”. Przykazanie z Synaju mówi właśnie: „Nie cudzołóż!”, czyli dosłownie – „nie śpij, nie kładź się z czyjąś żoną do cudzego łóżka”. Dziś to przykazanie 6 (i 9) jest w katolicyzmie tak rozbudowane – niczym urojenia paranoików – że może oznaczać wszystko i nic. Radykalizacja katolików staje się faktem – to naturalny, aczkolwiek społecznie szkodliwy fenomen „zemsty Boga” czy „odwetu sacrum” (Kołakowski). „Nierząd” mógł oznaczać po prostu paranie się prostytucją, co raczej trudno zaakceptować w świetle faktu, że matka Jezusa, Miriam, miała około 12-15 lat w chwili wejścia w fazę narzeczeńską ze starszym od niej Józefem. Małżeństwa wtedy nie były zawierane z miłości (szczególnie jej XIX-wiecznego, romantycznego podtypu), lecz – podobnie jak dziś w wielu starszych kulturach – prawdopodobnie aranżowane z każdego powodu oprócz uczucia. To wiadomo dokładnie. Wchodziłby więc romans z młodszym mężczyzną, jednak w świetle poziomu moralnego, jaki w obrazie Miriam wyłania się z kart „Ewangelii”, nie jest to bardzo prawdopodobne, a w każdym razie trudno to udowodnić.

Jest jednak jeszcze trzecia możliwość – młoda, piękna (jak niemal każda Żydówka do dziś!) Miriam mogła po prostu paść ofiarą rzymskiego żołdaka, nazywanego przez historyków szumnie „legionistą”. Jest to bardzo prawdopodobne – Rzymianin wymusił, a właściwie dokonał brutalnego gwałtu, po pierwsze jako „wróg polityczny” (co wiadomo z kontekstu), po drugie – wykorzystując swoją pozycję społeczną, bezkarność wśród „swoich”, młody wiek Miriam. Zagrożona śmiercią i po całym fakcie szantażowana dodatkowo wymuszonym milczeniem, Miriam nie powiedziała nikomu prawdy, nawet, a może szczególnie Józefowi, bo wtedy – tak jak i dziś – ofiary gwałtów były kulturowo niejako „współwinne” (np. dziś się mówi, że „ofiara gwałtu sprowokowała gwałciciela”, czyli następuje wtórna wiktymizacja ofiary). Nie pozostawało więc nic innego, jak sfabrykować wymyśloną legendę o odwiedzinach anioła Gabriela i poczęciu z Ducha Świętego, w co Józef uwierzył mając znaczący sen (nota bene skąd ewangeliści znali czyjeś sny, chyba pozostanie ich tajemnicą). Nie odprawił więc Miriam, przyjął ją i otoczył opieką, choć pewnie w głębi duszy domyślał się prawdy (teraz pytanie, skąd piszący wie, co działo się w duszy Józefa…).

W każdym razie Miriam ocaliła życie, Józef honor. Poczęty z gwałtu Jezus całe życie miał potem zaburzenia emocjonalne na tle „nieobecnego ojca” (stąd tyle mówił o „Abba”, czyli „Tatusiu”). Jeśli dodatkowo Miriam w wieku nastoletnim powiedziała synowi pierworodnemu, że nie ma ziemskiego ojca, tylko jego Ojcem jest Bóg, to problemy osobowościowe Jeszui nastąpić musiały niemal na pewno. Widać to dziś, gdy w niepełnych rodzinach nastolatek się buntuje, bo ojciec go zlewa, mówiąc językiem nastolatków. Na domiar złego (a dla chrześcijan dobrego) Jezus mógł uwierzyć w opowieść o nadprzyrodzonym poczęciu. Łatwo wyobrazić sobie mnie, jakbym zaczął się zachowywać, gdyby mi mama powiedziała albo, że moim ojcem jest gwałciciel i to wróg krajowy, albo gdybym uwierzył, że moim prawdziwym ojcem jest sam Jahwe. Psychoza wielkościowa murowana. Podsumowując, w świetle tego wywodu bardzo wiele można zrozumieć z niemal całego dalszego życia Jezusa – opuszczenie domu, brak informacji o dzieciństwie, niejasne relacje z kobietami (bronienie prostytutek, etc.), ogólnie – głęboką lewicowość i antysystemowość Jezusa, którą widać w każdym niemal zdaniu, jakie wypowiada, jego negatywne emocje są widoczne prawie w każdej scenie wszystkich ewangelii synoptycznych. To rzuca światło na wszystko, co „Ewangelie” (oraz potem „Listy apostolskie”, które są starsze niż protoewangelia, prawdopodobnie z lat 50.).

Pozostaje najtrudniejszy moment, zarówno dla piszącego te słowa, jak i wielu chrześcijan, którzy przeczytają ten tekst. Czy wyczerpano już wszelkie możliwe teorie i hipotezy naturalne, jeśli chodzi o „happy end” opowieści ewangelicznych? Autor był pewien, że tak – jednak istnieje jeszcze prostsze wyjaśnienie niż „omdlenie”, „halucynacje” czy „kradzież ciała”.

Punktem wyjścia jest fakt, że ciało skazańców nie mogło pozostać niepogrzebane w szabat. Dlatego bogaty Józef z Arymetei, zwolennik Jezusa, ale i „bojący się Żydów”, wykupił ciało od Piłata i godnie je pochował w swoim nowo wykutym w skale w ogrodzie grobowcu (bardzo często bogaci mogli mieć własne grobowce dla siebie i swoich rodzin, a nawet może służby w obrębie murów miejskich, najczęściej właśnie w ogrodach). Były dwie tendencje – biedni mieli zwykle skromne, najwyżej jednokomorowe grobowce, bogaci budowali głębiej w skałach, mieli na to czas i fundusze. Jezus prawdopodobnie został pośpiesznie, ale bez rytualnego namaszczenia, które było nie tyle obowiązkowe, co kulturowo nakazane – pochowany u wejścia do wielokomorowego grobowca, zawinięty w całun (jak bandaż Łazarza) z dodatkową chustą na głowę. Obecni na pogrzebie dokładnie widzieli, gdzie został pochowany, pomyłka grobowców w niedzielę jest więc zupełnie nieprawdopodobna („a kobiety siedziały i przyglądały się, gdzie Go położono”). Po zawinięciu w drogie płótna, grobowiec zamknięto, ale czy został zapieczętowany i obstawiony strażą, nie wiadomo, ale nie jest to bardzo prawdopodobne (może być późniejszą wstawką apokryfistów, jak to często bywało w historii edycji ewangelii ówczesną wersją metody „kopiuj-wklej”), zwłaszcza że o straży wspomina chyba tylko Mateusz (a pierwszą ewangelią spisaną była wersja Marka).

Teraz przedstawimy chyba już przedostateczną teorię „pustego grobu” w paradygmacie naturalistycznym. Być może będzie kiedyś obalona, albo przeciwnie – sfalsyfikowana w całości bądź w części.

W sobotę w Jerozolimie nic się nie dzieje. Nie wiadomo, co robią uczniowie, gdzie jest Miriam, Arymatejczyk, co robi Piłat i tak dalej. Nieistotne. Istotne jest to, że „wczesnym rankiem w niedzielę, gdy jeszcze było ciemno, do grobu Jezusa wybrało się kilka kobiet”. Pomijam tu wszelkie modne „kulturowo-genderowe” aspekty. Istotne jest to, że martwiły się, kto „nam odsunie kamień, którym zastawiono grób”? Według mnie niepotrzebnie. Józef z Arymatei być może z pomocą ogrodnika (jako bogaty Żyd na pewno miał służbę, etc.) zaraz po północy, gdy minął szabat, postanowił „pomóc” kobietom, o których wiedział, że zjawią się świtem, aby dokonać namaszczenia. Po pierwsze więc, odsunął kamień, aby ułatwić kobietom wejście, po wtóre – odwinął z ogrodnikiem (ewentualnie z kimś jeszcze – ciało Zmarłego z płócien, złożył chustę twarzy obok, by w ten sposób kobiety same nie musiały odwijać zwłok, ponieważ albo było to zajęcie mozolne i ciężkie dla kobiet, a poza tym nieestetyczne, albo – co jest bardziej prawdopodobne – w ogóle prawnie (albo przynajmniej kulturowo) nie wolno było kobietom odwijać ciał zmarłych z bandaży, płócien czy chust.

Odwinięte ciało Jezusa (z pozostawioną ewentualnie opaską na biodrach) Arymatejczyk przeniósł na inną półkę skalną, w głąb grobowca, który – jak opisałem na początku – mógł być głęboki, wielokomorowy, aby przygotować je dla mających dokonać namaszczenia i zabalsamowania kobiet (być może podczas pogrzebu nawet rozmawiał z nimi i wiedział, że planują wrócić do grobowca zaraz po szabacie). Uczynił tak także, aby nikt nie ukradł ciała (zwłaszcza że planował pozostawienie grobowca otwartego do przybycia kobiet), albo w ochronie przed dzikimi zwierzętami, albo planował już dożywotnie oddanie swego grobu Jezusowi, którego ciało było prawnie jego własnością. Nie mógł nic wiedzieć o zmartwychwstaniu, zatem albo planował powtórny pochówek po szabacie gdzieś indziej (ale po co?), albo złożył ciało w głębi grobowca, dokąd nie doszły ani kobiety ani uczniowie zapewne z obawy przed profanacją cudzego grobu. Kobiety więc zajrzały tylko do pierwszej komory, gdzie na półce skalnej Arymatejczyk pozostawił płótna, ale ani one, ani potem uczniowie nie zadali sobie trudu sprawdzenia pozostałych części grobowca. To tam prawdopodobnie znalazł nareszcie wieczny spokój Jezus z Nazaretu. Gdy rozeszła się wieść o wskrzeszeniu, Arymatejczyk mógł z powrotem – widząc, co się dzieje wśród uczniów i zwolenników Chrystusa – użyć płócien do owinięcia ciała tam, gdzie ono naprawdę zostało pochowane.

Wnioski

Przedstawionej teorii nie da się obecnie niestety, ani łatwo obalić, ani sfalsyfikować, ani tym bardziej – zweryfikować. Dopiero mało prawdopodobne odkrycie najświętszych relikwii chrześcijan, jakim byłyby doczesne szczątki Chrystusa, mogłoby ostatecznie przenieść moment Zmartwychwstania na Wielki Piątek. Wielu teologów twierdzi, że powstanie z martwych ma miejsce w chwili śmierci doczesnego ciała. Na Górze Tabor Mojżesz i Eliasz byli w swoich „duchowych ciałach”, choć ich „oryginały” dawno rozpadły się w grobowcach (z tym że według biblijnej legendy Eliasz został przez ognisty rydwan zabrany z ciałem do nieba, podobnie jak Miriam).

Nie są to jednak tylko chorobliwie mózgowe spekulacje paranoidalnego schizofrenika, lecz racjonalny, kantowski imperatyw „używania rozumu”, albo – dylemat Edyty Stein i Fiodora Dostojewskiego. Pierwsza na pytanie, czy gdyby miała do wyboru „prawdę czy Chrystusa?”, co by wybrała, wskazała zdecydowanie na Prawdę. Wielki pisarz rosyjski wybrałby – prawdopodobnie z pobożnego strachu – Chrystusa. A piszący te słowa po prostu mając do wyboru czerwoną albo niebieską pigułkę, wybrał zgodnie ze swoim charakterem, historią życia, także intelektualną, swoimi pasjami, cierpieniem na urojenia (w których paradoksalnie może ujawniać się zakryte!), licznymi pobytami w szpitalach. Cena za wybór czerwonej tabletki jest duża. Ale dziś z perspektywy lat, autor ostatecznej hipotezy tłumaczącej „pozornie pusty grób”, nie żałuje, że ją połknął od razu w całości. Ale na szczęście nie popił koniakiem…

Autorstwo: Rafał Sulikowski
Źródło: WolneMedia.net

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułHamilton apeluje do fanów
Następny artykuł“Jest granica”. Kosiniak-Kamysz: Ja za tym nie będę głosował