Dla niektórych szefów takie rzucanie na głęboką wodę jest rodzajem testu. Wychodzą z założenia, że jeśli ktoś szybko się zniechęci, to widać i tak nie byłoby z niego pożytku.
To prawda. Niektórzy wręcz otaczają kultem tę metodę. Ja jednak jestem zwolennikiem odpowiedniego przygotowania podwładnego na to, co go czeka. Traktowania go po partnersku. To prawda, że najbardziej opłaca się inwestować w pracownika, który ma w sobie pokorę i cierpliwość, ale to się sprawdza na etapie rekrutacji. Dla mnie na przykład fakt, że kandydat trenował jakąś dyscyplinę sportu, świadczy o tym, że łatwo się nie zniechęci.
Z kolei jeśli był w harcerstwie, to jest większa szansa, że jest zaradny – będzie umiał poradzić sobie w sytuacjach, które wymykają się spod kontroli np. kiedy dostawca nie dowiezie jakiegoś towaru. Natomiast kiedy już zatrudnimy człowieka, powinniśmy dać mu szansę oswoić się z nową sytuacją. Zwłaszcza młodzi ludzie łatwo się frustrują i mają mniejszą cierpliwość. Pracownik powinien wiedzieć, czego się może spodziewać.
I czego dokładnie się od niego oczekuje – bo z tym też bywa różnie.
To fakt. Kiedyś pracowałem w telewizji i byłem świadkiem, jak do zespołu dołączyła młoda dziewczyna. Szef wysłał ją do Sejmu z operatorem i polecił „zrobić trochę kolorków”. Dziewczyna nie wiedziała, że chodziło o nagranie materiału na przebitki. Zobaczyła monitory z kolorowym ekranem kontrolnym i je nagrała. Szef załamał ręce „Co pani najlepszego zrobiła?!”. A skąd ta dziewczyna miała wiedzieć, co on miał na myśli?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS