A A+ A++

Sprawa lekarza rezydenta Andrija K., który trafił do aresztu po donosie kolegi, wstrząsnęła środowiskiem lekarskim i opinią publiczną. Drugi rezydent zarzucił ukraińskiemu lekarzowi przedwczesne doprowadzenie do śmierci 86-letniego pacjenta. Z dokumentacji chorego, do której dotarła “Gazeta Wyborcza”, wynika jednak, że Andrij K., decydując o odłączeniu aparatury i stwierdzeniu zgonu, najprawdopodobniej nie popełnił błędu medycznego. Ukraiński lekarz nadal przebywa w areszcie. Grozi mu do 10 lat więzienia.


Zobacz wideo

Anna Kiedrzynek, TOK FM: Jakie ta sprawa może mieć skutki dla pacjentów i samych lekarzy?

Jakub Zawiła-Niedźwiecki, filozof i bioetyk: Ta sprawa wydaje się wręcz nieprawdopodobna. Chodzi tu bowiem o zarzut zabójstwa za odstąpienie od resuscytacji czy też stwierdzenie zgonu. Jeśli oczywiście dostępne doniesienia medialne są prawdziwe i adekwatne. To zapewne doprowadzi do tego, że lekarze będą czuli presję wykonywania działań, które nie przynoszą korzyści samym pacjentom, a prowadzone są raczej dla organów ścigania. Już teraz w środowisku medycznym mówi się o resuscytacji dla rodziny, która jest trochę teatrem – bo wiadomo, że pacjent umiera, ale wykonuje się przy nim działania mające uspokoić krewnych. To powszechnie znana praktyka.

Teraz dojdzie jeszcze resuscytacja dla prokuratora. Tymczasem próby przywracania krążenia ludziom w stanie agonalnym – a taką osobą miał być zmarły 86-latek w Gorzowie Wlkp. – należą w mojej opinii do tej samej kategorii co tortury. Zgodnie z ostatnimi doniesieniami medialnymi pacjent był operowany wyłącznie w celu paliatywnym i nie miał żadnych szans na przeżycie.

We współczesnej medycynie przywrócić krążenie i operować można wiele razy, przez długi czas, nawet gdy ogólne rokowania są bardzo złe.

To prawda, zawsze da się zrobić “coś”, nawet jeśli nie ma to większego sensu dla pacjenta. W literaturze to się nazywa “imperatywem terapeutycznym”. Medycyna defensywna bardzo rozwinęła się w Polsce od czasów niesławnych wypowiedzi Zbigniewa Ziobry o dr. Mirosławie Garlickim i o tym, że nikt już przez niego życia pozbawiony nie będzie. Minister przepraszał go zresztą za te słowa. Klimat w polskich szpitalach panuje taki, że każdy chce mieć czyste ręce. Dlatego czasem odstawiany jest ten teatr.

To jest zresztą zjawisko nie tylko polskie. Lekarze na całym świecie są – nie do końca zamierzenie – uczeni tego, że trzeba zawsze “coś” robić, nie wolno się “poddawać”, co wydaje się na pierwszy rzut oka słusznym podejściem, ale czy zawsze nim jest? Lekarz powinien kierować się interesem pacjenta, a nie jego rodziny czy prokuratora. I jeśli ten pacjent jest w stanie agonalnym, cierpi, albo zwyczajnie nie ma szans na poprawę jego stanu, to czy kolejne inwazyjne działania przyniosą mu korzyść? Czy raczej przyniosą korzyść lekarzowi, który odnotuje wszystko w papierach i będzie miał święty spokój?

Mam wrażenie, że są to pytania, na które nie jesteśmy gotowi jako społeczeństwo. A lekarz, który nie zrobi “nic” i zadba “tylko” o komfort pacjenta, nie będąc lekarzem hospicyjnym, naraża się na ryzyko procesowe i hejt.

Tu zaczyna się problem, bo nie mamy w Polsce ścisłych uregulowań odnośnie do postępowania w podobnych przypadkach. Jeżeli jest pacjent, którego stan cały czas się pogarsza, jego rokowania są złe i nie ma już żadnych możliwości terapeutycznych dla niego, to personel medyczny wchodzi trochę w szarą strefę. W niektórych krajach rozwiniętych pacjenci sami decydują – jak jeszcze są świadomi – czy chcą być później reanimowani lub operowani czy nie. Czasem jest potrzeba powołania pełnomocnika, który będzie działał w najlepszym interesie pacjenta. Lekarz dyżurny znajdzie potem w karcie tego chorego karteczkę z wyraźnym wskazaniem, czy dana osoba życzy sobie resuscytacji. W Polsce personel medyczny stawiany jest trochę w sytuacji konfliktu interesów: to wyłącznie na nim spoczywa odpowiedzialność za decyzje czy osoba umierająca ma być reanimowana. Trudno się dziwić lekarzom, że często podejmują decyzje mające przede wszystkim zabezpieczać ich interes w takiej sytuacji, ewentualnie służyć samopoczuciu rodziny. 

A jakie powinni podejmować działania z etycznego punktu widzenia? Pytam cię jako bioetyka.

Każde działanie w medycynie musi mieć swój cel terapeutyczny – czyli poprawę stanu zdrowia pacjenta. A co, gdy tej poprawy już uzyskać się nie da? Jaki cel należy brać pod uwagę? To nie jest już pytanie stricte medyczne, a właśnie etyczne. Podejrzewam, że lekarze czują przed wartościowaniem takich decyzji pewien opór, woleliby, żeby rozpatrywać je wyłącznie w kategoriach biomedycznych, czyli właśnie – działać, operować, reanimować. Nie zastanawiając się nad tym, jaki to naprawdę ma sens. Tylko że oni mają podejmować takie działania, które przyniosą pacjentowi korzyść, a nie tylko wykonywać wszelkie możliwe procedury.

Ja bym bardzo chciał, żeby polepszyła się przede wszystkim komunikacja, żeby medycy już na studiach byli uczeni, jak o tych sprawach rozmawiać z rodzinami pacjentów. Spokojna rozmowa często okazuje się mniej straszna niż wielu lekarzy z początku myśli. Tylko że trzeba znaleźć na to czas, co w warunkach polskich szpitali bywa trudne. Chciałbym też, żebyśmy wreszcie zaczęli rozmawiać o tzw. opiece końca życia, która w Polsce jest tematem kompletnie nieobecnym.

Czym jest opieka końca życia?

Chodzi o opiekę nad pacjentem w ostatnim okresie życia. To mogą być tygodnie, miesiące, ale raczej nie lata. Dzieje się tak wtedy, kiedy już wiadomo, że zachodzą nieodwracalne procesy, którym nie można zaradzić. To jest czas na dobór takich interwencji, które sprawią, że ten okres będzie możliwie najlepszy dla pacjenta, pozwoli mu zrealizować najważniejsze potrzeby, złagodzi symptomy i dolegliwości, w zgodzie z preferencjami i wyrażaną aktualnie, lub wcześniej wolą chorego.

Są tacy, którzy domagają się, żeby robić wszystko.

Ale i tacy, którzy mówią wyraźnie, żeby dać im spokój. Zawsze trzeba słuchać pacjenta, ale tutaj szczególnie. Ich życzenia należy brać pod uwagę tak samo jak stan zdrowia, komfort, to, na jakim są etapie życia. Niektórzy są już na końcówce i dodatkowe, inwazyjne procedury tego nie zmienią. Ludzie nie zdają sobie z tego do końca sprawy, ale takie decyzje jak ta, którą być może podjął lekarz z Gorzowa (o ile podjął, bo nie wiemy do końca, jak ta sytuacja w ogóle wyglądała) są na porządku dziennym na oddziałach szpitali. Społeczeństwo się starzeje, śmierć na szpitalnym łóżku czeka statystycznie większość z nas. Dlatego o takich sprawach trzeba myśleć, trzeba o nich mówić, a w następnej kolejności zająć się opracowaniem procedur, które ułatwią lekarzom podejmowanie decyzji.

W Polsce nie mamy funkcjonujących procedur prawnych – czy to pełnomocnictwa do decyzji medycznych, czy to składania formalnych oświadczeń dotyczących naszych życzeń co do opieki, gdy sami nie będziemy w stanie decydować. Lekarz nie ma wiedzy o życzeniach pacjenta, brakuje mu pomocy od doradcy etycznego (to zawód regulowany w wielu krajach) czy nawet rozumiejącego sytuację kliniczną prawnika. Tymczasem rodzina chorego, zderzona nagle z tak trudną sytuacją, ze zrozumiałych względów może być mniej niż pomocna. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.

W kodeksie etyki lekarskiej mowa jest o tym, że w uzasadnionych przypadkach, lekarz może odstąpić od terapii.

W momencie, w którym rozmawiamy, jest uchwalone nowe brzmienie kodeksu etyki, ale jeszcze go nie widziałem. Dotychczasowy KEL używa języka, który jest już archaiczny. Odstąpienie od działań jest przedstawiane jako wyjątek, a nie prawdopodobny scenariusz.  Tymczasem ludzie coraz częściej umierają właśnie w taki właśnie sposób. Są badania, przeprowadzone w krajach z najbardziej rozwiniętą opieką medyczną, z których wynika, że na oddziałach intensywnej opieki oraz pooperacyjnych nawet do 70 proc. zgonów poprzedza decyzja lekarzy o tym, żeby nie wdrażać jakiejś kolejnej procedury medycznej. Mimo że niemal zawsze jest coś, co jeszcze dałoby się zrobić.

Nie wyobrażam sobie podobnych statystyk w Polsce. Nie wystarczyłoby prokuratorów, żeby wszystkich lekarzy podejmujących podobne decyzje postawić przed sądem.

To jest w ogóle polski fenomen: strach przed prokuratorem. W innych krajach lekarze boją się raczej pozwów rodziny, które są postrzegane jako ryzyko zawodowe. W USA przyjmuje się, że lekarz dostaje średnio dwa pozwy w czasie całej swojej kariery. Czasem faktycznie popełnia błąd, a czasem działania pacjenta lub rodziny są wynikiem frustracji czy rozpaczy. Od tego są ubezpieczenia. Natomiast prawo karne jako taki ostateczny instrument trzyma się raczej od medycyny z daleka, chyba że faktycznie zaistnieją podejrzenia, że medyk działał świadomie na szkodę pacjenta.

Strach polskich lekarzy ma swoje uzasadnienie, co pokazuje sprawa z Gorzowa. Prawo karne jest brutalnym instrumentem, trochę takim jak młotek: jak już gdzieś wchodzi, to powoduje destrukcję. To absolutnie nie jest przytyk do prawników karnistów. Taką mają dziedzinę i zadania. Dlatego ogólnie zgadzam się z medykami, którzy postulują wprowadzenie w Polsce reguły no-fault – chociaż oczywiście diabeł tkwi w szczegółach. Bo przede wszystkim medycyna powinna być traktowana trochę jak lotnictwo.

To znaczy?

Gdy zdarza się katastrofa lotnicza, to po pierwsze analizowane są przyczyny. Rzadkie są sytuacje, gdy piloci z rozmysłem rozbijają samoloty, najczęściej wypadki są skutkiem spiętrzenia się niekorzystnych zdarzeń. Szczegółowo się je potem bada, żeby opracować wytyczne na przyszłość. Szukanie winnych jest drugorzędne. W medycynie powinno być podobnie. Często tragiczne zdarzenia w medycynie to wynik szeregu drobnych błędów, wadliwych procedur, które zbiegły się w tragiczny sposób.

Próba znalezienia jednego winnego prowadzi do tego, że wszyscy, którzy mogliby wyjaśniać przyczyny i szukać lepszych rozwiązań, dbają głównie o swój interes prawny – medycy, prawnicy i zarząd szpitala, organy nadzorcze itd. Gdyby sprawa z Gorzowa była traktowana jak wypadki lotnicze, to jest szansa, że kiedyś m jako publiczna dowiedzielibyśmy się, co faktycznie się stało i co można zrobić, żeby tego uniknąć w przyszłości. Doniesienia medialne nie dają jednoznacznej odpowiedzi, rezydent siedzi w areszcie, a my nie wiemy, co tutaj nie wydarzyło. I pewnie nigdy się nie dowiemy, bo teraz każdy, kto jest w tę sprawę uwikłany, zabezpiecza swój interes prawny.

***

Jakub Zawiła-Niedźwiecki – filozof, bioetyk. Interesuje się filozofią medycyny, bioetyką i neuroetyką. Szczególnie zainteresowany granicami zdolności do podejmowania decyzji i decydowaniem w zastępstwie.

Posłuchaj: 

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj ze specjalnej oferty. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPtasi spektakl w leśnym teatrze [ Społeczeństwo ]
Następny artykułRemonty w Łodzi. Al. Włókniarzy od dworca Łódź Kaliska do Bałut bez tramwajów