Trzy zwycięstwa i jedna porażka – z takim bilansem polscy siatkarze zakończyli pierwszy turniej Ligi Narodów. Rozpoczęli tegoroczne rozgrywki w dobrym stylu, choć dotkliwa porażka 0:3 (20:25, 21:25,18:25) ze Słoweńcami nieco zatarła dobre wrażenie po poprzednich spotkaniach.
Ten mecz pokazał, że Polaków w tym składzie dzieli spory dystans od najlepszych, o wiele bardziej poukładanych na tym etapie sezonu drużyn. Z drugiej strony żadna z nich nie podchodzi do przygotowań do igrzysk olimpijskich w ten sam sposób co kadra Nikoli Grbicia, więc to nie powinno dziwić. Szkoda jednak, że w meczu z pierwszym tak groźnym przeciwnikiem nie miała z nim kontaktu.
Po turnieju w Antalyi mecz z Polakami i ich sytuację analizuje dla Sport.pl dziennikarz słoweńskiego radia Val202, Bostjan Rebersak. Wskazuje też, czy Słoweńcy powoli mogą też zaczynać świętowanie awansu na turniej olimpijski w Paryżu.
Jakub Balcerski: Dlaczego zawsze wy, Słoweńcy? Chyba naprawdę macie jakiś patent na Polaków – już od dawna jesteście dla naszych siatkarzy niewygodnym rywalem, a teraz skończyliście im serię 27 zwycięstw z rzędu.
Bostjan Rebersak: Cóż, mogę tylko spróbować wyjaśnić, czemu akurat teraz nasi siatkarze okazali się lepsi. Myślę, że Polacy zdecydowanie nie grali swojej najlepszej siatkówki, nie weszli na optymalny poziom. Oczywiście to zależy w dużej mierze od składu. Za to Słoweńcy grają w tym momencie na bardzo wysokim poziomie, nie wiem, czy mogą lepiej. Zespół wyraźnie się rozwija, co może zaskakiwać, bo przecież gracze tworzący jego kręgosłup są coraz starsi. Wielu zawodników gra coraz mądrzej, a przez to rośnie jakość całej drużyny.
I myślę sobie, że Słowenia jest już gotowa, żeby rozgrywać te najtrudniejsze mecze. Pewnie, że najważniejszym celem jest awans na igrzyska, ale nie chcą, żeby wymknęło im się cokolwiek po drodze. Będę zaskoczony każdą porażką w tegorocznej Lidze Narodów. Oczywiście, one mogą się zdarzyć, ale obecnie nie widzę zespołu, który jeśli nie będziemy popełniali wielkich błędów, mógłby okazać się lepszy. Włosi, jedyny niepokonany zespół obok Słoweńców? Ale to będzie mecz u nas, w Lublanie, z dodatkową motywacją w postaci kibiców. Po fazie zasadniczej rozgrywek coraz więcej zespołów wejdzie na ten wyższy poziom i wtedy to byłoby już naturalne. Na pewno nie będziemy tak bardzo z przodu. Teraz są jednak zbyt pewni siebie i skupieni na celu, jakim jest zdobycie biletu do Paryża. Chcą wygrać wszystko.
Już te cztery zwycięstwa na turnieju w Antalyi postawiły Słoweńców w świetnej sytuacji: są drugim najlepszym zespołem walczącym o jedno z czterech miejsc dostępnych dla najlepszych w rankingu Międzynarodowej Federacji Siatkówki (FIVB). Za samo pokonanie Polaków wywalczyli 15,79 punktu, a po porażce Brazylijczyków z Włochami jesteście w nim już na piątym miejscu. Myślisz, że nic nie odbierze im gry w Paryżu, pierwszego w historii występu na igrzyskach?
– Tak, musiałaby się wydarzyć katastrofa, żebyśmy nie awansowali. Wiedzieliśmy już przed startem Ligi Narodów, że jeśli Włosi, Słoweńcy i Argentyńczycy nie będą przegrywać meczów z drużynami, które są niżej od nich, to trudno, żeby nie awansowali. Żeby znaleźć się na granicy awansu potrzeba dwóch-trzech zupełnie niespodziewanych przegranych w trzech setach. Zresztą wtedy nadal mogliby się dostać do Paryża, po prostu mieliby mniejsze szanse, więc w naszym przypadku naprawdę nie było, czego się bać. O miejsce znacznie bardziej będą walczyć Serbowie i Kubańczycy. Co ciekawe, losy tej rywalizacji zapewne rozstrzygnie bezpośredni mecz na trzecim turnieju w Lublanie. Z niecierpliwością będę na niego czekał i obserwował tę walkę.
Zaskoczyła cię słabsza gra Polaków w niedzielę? Wcześniej wygrali trzy mecze, potrafili wyjść z trudnych sytuacji, a w niedzielę nie byli dla Słoweńców w zasadzie żadnym rywalem.
– Trochę, ale widzę, że nie przyjechali tu z najsilniejszym składem, a tylko kilkoma zawodnikami, którzy mogą pojechać na igrzyska. I powiem, że z bardzo daleka widać, którzy polscy siatkarze stanowili o sile tego zespołu w poprzednich sezonach, a którzy po prostu dostają szanse. Widać różnicę np. pomiędzy Jakubem Kochanowskim a Mateuszem Porębą. Dobrze, że ten drugi tu był, że jest w systemie i może zyskać na takim turnieju. Ale widać, że nie jest podstawowym graczem. Na tej podstawie dobrze widać, że Marcin Komenda i Grzegorz Łomacz to nie są rozgrywający, którzy wypadną dobrze w zderzeniu z najlepszymi zespołami na świecie. Grbić powinien znaleźć kogoś innego do Marcina Janusza, może Jana Firleja po świetnym sezonie w Projekcie Warszawa. Przykro mi, ale Łomacz, którego trzyma się Serb, nie sięga najwyższego poziomu, to moja opinia. Poziom, który można wyprodukować z takim zespołem z Polski i naszym składem Słoweńców, nigdy nie będzie taki sam. A Bołądź i Butryn to nie Kaczmarek i Kurek.
Widzę jeden element, który może się stać problemem polskiej kadry. Wszyscy zawodnicy chcieliby pojechać na igrzyska, jest ich wielu, a przez to tworzy się ogromna rywalizacja. I jest niewiele szans, które każdy z nich mógłby wykorzystać. To jasne, że Polska teraz i za kilka tygodni to będą dwa zupełnie różne zespoły. Macie potencjał, żeby stworzyć drużynę, która mogłaby wygrać wszystko, ale musicie do tego dojść. Nie do końca rozumiem, czemu podchodzicie do Ligi Narodów trochę jak do meczów towarzyskich, bez odpowiedniej energii. Widać to po zawodnikach. Jeśli takie podejście utrzymałoby się za długo, może stać się kłopotem. Turniej finałowy Ligi Narodów i Memoriał Wagnera to za mało, podstawowy skład moim zdaniem trzeba wykorzystywać już wcześniej. Jeśli zacznie się wciągać najlepszych zawodników na najwyższy poziom za późno, można przesadzić i bardzo na tym stracić.
Czyli twierdzisz, że lepiej byłoby ogrywać jak najszybciej najsilniejszy skład, niż dłużej go wybierać?
– Nie mówię koniecznie o pierwszym turnieju, bo po nim nadal pozostaje sporo czasu, ale o tym, co będzie teraz: meczach w Fukuoce, a potem Lublanie. Grbić zaskakuje mnie stylem przygotowań do igrzysk: już prędzej spodziewałbym się, że zabierze najlepszych na pierwszy turniej, częściowo ich ogra, potem zmieni skład na rozgrywki w Japonii, a następnie do Słowenii znów zabierze najlepszych.
Tylko że Grbić problem, który poza Polską może nie być dobrze widoczny. Bardzo trudno tu określić, kto właściwie jest wśród najlepszych zawodników, może poza kilkoma nazwiskami. Pierwszą część sezonu trener spędza przede wszystkim na procesie wyboru składu. Może i poświęca w ten sposób zgrywanie zespołu przez dłuższy czas, ale nigdzie indziej nie ma takiego kłopotu bogactwa. Większość pozostałych trenerów już wie, kogo zabierze do Paryża. Grbić musi przejść przez okres selekcji, żeby mieć pewność, że w wybranym przez siebie składzie zbierze najlepszych zawodników. Tym, żeby ich zgrać, przejmuje się jednocześnie lub dopiero później. Nie sądzisz, że nie ominie tych okoliczności? Słoweńcy walczą o awans na igrzyska, więc zawsze będą mieli większą motywację do zwycięstw niż zespół, który jest na etapie ustalania, kto na nich zagra.
– Ale wokół kogoś trzeba budować ten skład i formę poszczególnych zawodników. Jeśli ta przyjdzie za późno, będzie nieciekawie. A wokół kogo, jeśli nie Aleksandra Śliwki, czy Kamila Semeniuka, jednych z najlepszych technicznie skrzydłowych na świecie? Rozumiem już to podejście i wiem, na czym polega, ale w takim razie po prostu interesuje mnie, czy okaże się właściwe. Czy Polacy zdążą zbudować formę i jak najlepsze zgranie w swoim najsilniejszym składzie, mając do dyspozycji niezbyt wiele czasu.
Z takim podejściem, czy poziomem koncentracji będzie im się trudno grało z zespołami na wyższym poziomie, przynajmniej na razie. Mecz ze Słowenią był dla nich najpoważniejszym sprawdzianem na tym turnieju. Nasze problemy we wcześniejszych spotkaniach wynikały z głupich błędów, a prezentowany poziom był cały czas wysoki, podobny do tej najlepszej wersji zaprezentowanej przeciwko polskiej kadrze. Uważam, że Słowenia, Włochy, czy Francja obecnie są ponad Polską ze względu na podejście i to, na jakim etapie jest każdy z zespołów.
Zwrócę uwagę jeszcze na jeden fakt: Słoweńcy mają w głowach, że chcą wreszcie coś wygrać. Prawda jest taka, że zdobywaliśmy medale, wygrywaliśmy ważne mecze, ale nigdy nie stanęliśmy na najwyższym stopniu podium wielkiej imprezy. Dlatego taka szansa, jak wygranie Ligi Narodów, motywuje ich prawdopodobnie o wiele bardziej niż innych. Nie chcą tylko awansować na igrzyska, ale też przygotować świetną dyspozycję na turniej finałowy i w nim zwyciężyć. I z takim myśleniem o wiele łatwiej przychodzi podejść na sto procent do każdego spotkania tych rozgrywek. To rodzi się z tego, że pewne pokolenie zawodników wkrótce przestanie tu grać i nadal myśli o wielkim triumfie. Nie zaznało go, więc tym bardziej liczą się dla niego pojedyncze, mniejsze zwycięstwa.
Uważasz, że inne podejście do gry na tym etapie przygotowań za duże zagrożenie dla polskich siatkarzy?
– Tylko zwracam uwagę, że to może mieć znaczenie. A z wyrokami, czy to by coś realnie zmieniło wolę poczekać do tego, co zobaczymy pod koniec czerwca. Na turnieju finałowym Polacy powinni już pojawić się w optymalnej formie do walki z najlepszymi. I nie wątpię w to, że ich poziom wzrośnie, myślę, że co najmniej powalczą o medal. Ale zespoły, które budują mentalność, fizyczność i własny system w tym momencie mogą być o krok przed nimi. Ciekawi mnie, czy to, że już teraz wygląda to inaczej, przełoży się w jakimś stopniu na walkę pomiędzy najlepszymi w przyszłości. Wkrótce wyjaśni się, kto wybrał najlepszą drogę.
Ćwierćfinał igrzysk olimpijskich w Paryżu, mecz Polska – Słowenia. Kto wygrywa?
– Oj, to podchwytliwe pytanie. Na razie nie wiem, jest za wcześnie, żeby na poważnie to ocenić. Ale wiem, czemu pytasz i mam ciekawą teorię, która może zainteresować polskich kibiców. Wiem, że dużo mówi się u was o meczach ze Słowenią, od jakiegoś czasu także o klątwie, która miałaby w nich dotykać Polaków, choć pokonywali nas już od momentu, gdy to określenie zaczęło się pojawiać. I myślę, że to jest tak: z tymi, którzy grają technicznie i podbijają wszystko, rywalizuje nam się o wiele trudniej niż z drużynami wypełnionymi silnymi zawodnikami, preferującymi ofensywną siatkówkę.
Jako jeden z niewielu zespołów mieliśmy dobry bilans meczów z Rosjanami sprzed inwazji na Ukrainę, dla wielu to było coś dziwnego. Łatwiej gra się nam z zespołami, które dobrze atakują, ale nie dominują w obronie. A Polacy nie mają gry w tym elemencie na poziomie np. Japonii, która dla nas zawsze jest niewygodna. Może to właśnie tajemnica tej słynnej klątwy?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS