Pitch invasion po mistrzostwie Polski dla Jagiellonii Nie marzące o wielkości Legia Warszawa czy Lech Poznań, nie broniący tytułu i wchodzący na europejskie salony Raków Częstochowa, nie dysponujące większym potencjałem Pogoń Szczecin czy Śląsk Wrocław. To Jagiellonia Białystok została mistrzem Polski i jest to tytuł historyczny, niespodziewany, wyjątkowy. Drużyna trenera Adriana Siemieńca w drodze do tytułu była najlepsza, najbardziej regularna i w walce przypominającej momentami wyścig żółwi – po prostu najskuteczniejsza.
I tak dokonała się rzecz historyczna – dla Jagiellonii to pierwsze mistrzostwo w 104-letnich dziejach klubu. Ba, pierwsze dla Podlasia, a nawet całej północno-wschodniej Polski. Tytuł ma zresztą wymiar geograficzny, bo “Jaga” została pierwszym mistrzem na północ od Warszawy i najdalej wysuniętym na wschód. Dotychczas jej największymi sukcesami były dwa wicemistrzostwa kraju oraz Puchar i Superpuchar Polski osiągnięte w poprzedniej dekadzie. Obecny tytuł sprawia, że białostocki klub jest w swoim szczytowym momencie.
Ekstraklasa potrafi zadziwić – to wiemy nie od dziś. Ale aż tak? Jagiellonia w ostatnich latach była typowym przeciętniakiem. W zeszłym sezonie do samego końca musiała drżeć o ligowy byt. Ostatecznie zajęła 14. miejsce, uratowała ekstraklasę. Ale ten sezon wcale nie zaczął się lepiej – w pierwszej kolejce Jagiellonia wyraźnie, 0:3, przegrała w Częstochowie z Rakowem i jej kibice szybko zaczęli wieszczyć kolejny słaby sezon i rozpaczliwą walkę o utrzymanie. “Nowy sezon, stare głupie błędy”, “Wróciły demony”, “żenująca Jagiellonia”, “nie będę tych patałachów oglądać” – to tylko niektóre z komentarzy. “Możemy już kończyć sezon?” – pytali.
Białostocka drużyna raz jeszcze pokazała jednak, że sukcesy odnosi najczęściej wtedy, kiedy absolutnie nikt się tego nie spodziewa.
“Wielka trójca” Jagiellonii. Mistrzostwo zostało zdobyte nie tylko na boisku
Jagiellonia nie myślała przed sezonem o sukcesach, absolutnie. W klubie skupiano się głównie na leczeniu sytuacji finansowej, radzeniu sobie z grzechami lat poprzednich, gdy na Podlasie trafiały drogie, transferowe niewypały. Zajmował się tym prezes Wojciech Pertkiewicz, niegdyś prezes Arki Gdynia, o którym w środowisku piłkarskim mówi się, że jest specjalistą od tego, by kolejne rubryki w excelu świeciły się na zielono. Pertkiewicz, któremu jednocześnie nie można odmówić znajomości piłki nożnej, z rundy na rundę konsekwentnie czyścił klubowe finanse, ale zarazem tak, by Jagiellonia mogła funkcjonować na odpowiednim poziomie.
Jednak m.in. z tego powodu kolejny z głównych architektów sukcesu, dyrektor sportowy Łukasz Masłowski, latem nie dostał ani grosza na nowych piłkarzy. Przyznawał, że z dwóch wariantów letnich wzmocnień ponownie wybrano ten ekonomiczny. Mimo to miał praktycznie stuprocentową skuteczność, bo każdy z jego transferów przyczynił się do końcowego sukcesu białostoczan, a aż trzech nowych piłkarzy Jagi – Dominik Marczuk, Adrian Dieguez, Afimico Pululu – zostało nominowanych do nagród ekstraklasy.
Adrian Siemieniec, 32-letni obecnie, najmłodszy trener w ekstraklasie, który przejmował “Jagę” w kwietniu 2023 roku i utrzymał ją w lidze, nie poszedł drogą na skróty. Chciał stworzyć zespół, który będzie wywoływał w Białymstoku pozytywne emocje. Jego drużyna miała grać z zaangażowaniem, pasją i w takim stylu, by jej szkoleniowiec mógł z pełnym przekonaniem odcisnąć swój stempel. I wierzył w drużynę. Gdy Jagiellonia przegrywała letni sparing z pierwszoligową Polonią Warszawa 0:1, pokazywał statystyki dotyczące pressingu i mówił: – Tak chcemy grać, chcemy dominować, potrzebujemy czasu.
Miał rację i czas to pokazał. A mowa tu o trenerze, który wcześniej prowadził klubowe rezerwy, a w Polsce był kompletnie nieznany. Dziś porównywany jest do serialowego trenera Teda Lasso, mówi się zresztą o nim “Podlasso”. A on mówi o piłce, ale też o relacjach międzyludzkich, które w budowie zespołu są szalenie istotne. – Kocham ludzi – usłyszeliśmy od niego pod koniec poprzednich rozgrywek. – Człowiek nie otworzy się przed tobą, jeśli ty się nie otworzysz przed nim. Kluczem jest to, by relacjach z piłkarzem nie tylko wymagać, ale dawać coś od siebie – dodawał.
Mistrzostwo, którego nikt się nie spodziewał. Ale Jagiellonia tak osiąga największe sukcesy
Siemieniec dawał od siebie, piłkarze się odwdzięczali. Jagiellonia szybko zaczęła wygrywać, także w imponującym stylu. Ligowymi gwiazdami, oprócz takich uznanych marek jak Jesus Imaz i Taras Romanczuk, stali się Nene, Dominik Marczuk, Afimico Pululu, Bartłomiej Wdowik czy Adrian Dieguez i w sumie aż dziewięciu piłkarzy z Białegostoku zostało nominowanych do corocznych nagród ekstraklasy. Mało tego – Marczuk, Wdowik i Romanczuk dostali powołanie do reprezentacji. W kończącym się sezonie to oni wynieśli Jagiellonię na szczyt, a przecież w przeszłości nie udawało się to teoretycznie bardziej znanym nazwiskom.
Przykłady? Jest ich mnóstwo. Niemal dokładnie 20 lat temu, jeszcze w I lidze, trenerem białostockiej drużyny został późniejszy selekcjoner Adam Nawałka, a klub z czasem czynił bardzo efektowne jak na poziom rozgrywek wzmocnienia, pozyskując m.in. byłego króla strzelców ekstraklasy Adama Kompałę, czy też ogranych ekstraklasowiczów, jak Ariel Jakubowski czy Remigiusz Sobociński. Efekt? Przegrane baraże z Arką Gdynia, zwolnienie Nawałki w fatalnej atmosferze. Awansowała dopiero rok później, gdy znacznie skromniejszą drużynę do ekstraklasy wprowadził duet Artur Płatek – Tomasz Wałdoch.
Puchar i Superpuchar Polski? Drużyna Michała Probierza zdobyła w 2010 roku pierwsze trofea w historii klubu, gdy ten najważniejszy cel miał zupełnie inny – utrzymanie w ekstraklasie mimo kary 10 ujemnych punktów za korupcję. Białostoczanie z Kamilem Grosickim i Tomaszem Frankowskim poszli za ciosem – postraszyli grecki Aris Saloniki w eliminacjach Ligi Europy, a jesień w lidze zakończyli na pierwszym miejscu. I do dzisiaj kibice Jagiellonii zadają sobie pytanie co by było gdyby Probierz i klub nie wypuścili zimą “Grosika” do tureckiego Sivassporu.
Probierz mógł “pierd… whisky”. Jak nie sędzia, to centymetry. Bolesna droga do historycznego tytułu
Pierwszy medal w ekstraklasie Jagiellonia zdobyła w sezonie 2014/15, gdy tuż przed rozgrywkami przeprowadziła rewolucję oszczędnościową w drużynie, pozbywając się najlepiej zarabiających zawodników, a już w trakcie jesieni oddając gwiazdę ekstraklasy Daniego Quintanę. Probierz poukładał to doskonale i znów pojawia się pytanie co by było gdyby nie bardzo kontrowersyjna porażka przy Łazienkowskiej z Legią po rzucie karnym w 99. minucie. To właśnie wtedy obecny selekcjoner na konferencji prasowej przyznawał, że nie pozostaje mu nic innego, jak tylko “pierd… whisky”.
Po trudnym sezonie 2015/16, gdy wielu doradzało ówczesnemu prezesowi klubu Cezaremu Kuleszy zwolnienie Probierza, obaj panowie zdołali wytrzymać presję. I znów – po kilku transferach okazało się, że walczący rozpaczliwie o utrzymanie zespół jest w stanie ścigać się po mistrza Polski. “Jaga” biła się o niego aż do ostatnich sekund sezonu 2016/17. Piłkarze Legii po zakończeniu swojego meczu gromadzili się przed telewizorem i oglądali końcówkę w Białymstoku, gdzie Jagiellonia wróciła od stanu 0:2 z Lechem do remisu 2:2. Gdyby strzeliła trzeciego gola, zabrała by tytuł warszawianom, ale po uderzeniu Piotra Tomasika piłka o centymetry minęła dostawioną nogę Tarasa Romanczuka oraz słupek bramki rywali. Remis 2:2 oznaczał dla Jagi “tylko” wicemistrzostwo.
Do dziś kibice Jagiellonii nie potrafią powiedzieć, czy to było zdobycie wicemistrzostwa Polski, czy utrata historycznego mistrzostwa. Rok później zespół już z trenerem Ireneuszem Mamrotem potrafił ten wynik powtórzyć, ale po walce do ostatniej kolejki o tytuł znów w Białymstoku odczuwano niedosyt. Teraz mogą powiedzieć, że do trzech razy sztuka.
Kibic Jagiellonii może czuć się spełniony. Przed klubem kolejne wyzwania
Siemieniec był wówczas asystentem Mamrota. Brał udział zarówno w walce o mistrzostwo Polski, emocjonującej rywalizacji z portugalskim Rio Ave i belgijskim Gentem w eliminacjach Ligi Europy, a także w przegranym finale Pucharu Polski z Lechią Gdańsk 0:1 po golu w doliczonym czasie gry.
Po tamtym okresie miał prawo czuć niedosyt, bo Jagiellonii zabrakło kropki nad “i”. Apetyty urosły także w samym Białymstoku. Coraz mniej liczyło się to, że białostocka drużyna od 17 lat rywalizuje nieprzerwanie w ekstraklasie (to trzeci najlepszy wynik w lidze po Legii i Lechu), gdy wcześniej grała w niej tylko przez cztery sezony. Kibic “Jagi” marzył o czymś więcej, o kolejnych trofeach, które z perspektywy obecnej sytuacji jego klubu wydawały się celem zupełnie nierealnym.
Ten dzisiejszy, pierwszy w historii Jagiellonii Białystok tytuł mistrza Polski, to absolutne spełnienie marzeń jej kibiców. Coś, o czym kilkanaście lat temu po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej nikt nawet nie odważył się marzyć. Coś, co stało się jednak faktem, po którym białostocki kibic może czuć zawroty głowy, bo skoro mistrzostwo już jest, to co może być dalej?
Sportowa prawda mówi, że łatwiej jest wejść na szczyt niż się na nim utrzymać, przed Jagiellonią krótka chwila radości, a potem ciężka praca nad tym, by sprostać oczekiwaniom. “Mistrz Polski” – to brzmi dumnie, teraz trzeba stworzyć zespół na miarę tego hasła, spróbować powalczyć w europejskich pucharach, ugruntować miejsce w ligowej czołówce. Imponujący sezon się skończył, ale Jagiellonia chce, żeby to był dopiero początek.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS